Dwadzieścia dwa

9.1K 588 84
                                    

- Boże, tak strasznie cię przepraszam! – zawołała Paige, wpadając do mojego pokoju.

Od razu rzuciła mi się na szyję i nie miała zamiaru mnie puścić.

Nie mogłabym się na nią gniewać wiecznie, poza tym ona również wyjaśniła mi całą sytuację i wiem, że chciała dla mnie dobrze. Nie mogłabym się do niej więcej nie odezwać.

I tak dziwnym uczuciem było dla mnie nie odzywanie się przez jeden dzień.

- Już, już ogarnij się – zaśmiałam się i zrzuciłam ją na bok łóżka.

Popatrzyła na mnie poważnym wzrokiem, po czym obie po chwili roześmiałyśmy się na głos.

Leżałyśmy na wznak mojego wielkiego łóżka wpatrzone w sufit.

- Co z nim zrobisz? – zapytała nagle.

Wzruszyłam ramionami.

- Nie ma bladego pojęcia – westchnęłam. – Kurdę, chciałabym, żeby było tak jak dawniej, ale... No nie umiem mu zaufać, za cholerę, nie umiem.

- Słuchaj, przynajmniej masz jasno naświetloną sytuację – stwierdziła. – Możecie zacząć od nowa.

- Niby tak, ale wiesz... Ugh. Nie wiem co myśleć – mruknęłam i przetarłam wierzchem dłoni twarz.

- Jutro wylatują, to twoja szansa – podjudzała mnie.

Wtedy obie usłyszałyśmy trzask drzwi wejściowych. Rodzice. Już przygotowałam się na kolejną kłótnię.

Tata miał wyjechać w delegację, ale coś się wcześniej popsuło i nie pojechał. Od tamtej pory oboje się kłócą przez cały czas. Aż zaczęłam się niepokoić.

- Co im? – Paige zmarszczyła czoło i wskazała palcem na drzwi.

- Chciałabym wiedzieć – pokręciłam głową. – Ciągle do siebie skaczą, mam już ich powoli dość.

*

Kolejna nieprzespana noc. Tym razem bez łez, za to z tysiącami myśli. Powinnam pojechać na lotnisko i się z nimi pożegnać? W sensie z nim? Do tej pory miałam okazję zobaczyć go dwa razy. I to wcale nie była sielanka.

Przyznaję, nie lubię się kłócić i sprzeczać. Jest to dla mnie bardzo męczące, zwłaszcza, że zależy mi na tym debilu i chciałabym mieć z nim tak świetny kontakt jak przedtem. Niestety z tyłu głowy miałam czarne myśli, których nie mogłam się pozbyć. Potrzebowałam na to jeszcze kilku dni.

I może teraz powinnam odpuścić i nie jechać na lotnisku, ale z drugiej strony... Jeśli to moja ostatnia szansa? Może już go więcej nie zobaczę jak nie pojadę? Może przekreślę tym sposobem naszą przyjaźń?

Nie wierzę, że to zrobię.

Wstałam z łóżka trochę później, niż mi się wydawało. Obudziłam się o dziewiątej. Niemożliwe, że przeleżałam godzinę myśląc o tym czy jechać, czy nie. OCZYWIŚCIE, ŻE JEDZIESZ SIEROTO.

Wyskoczyłam z łóżka i zbiegłam od razu na dół wstawić wodę na kawę, potem wróciłam na górę i jak oparzona wskoczyłam do łazienki pod prysznic.

Ogarnęłam się w pół godziny. Byle jak związałam włosy, ubrałam się w pierwszą lepszą sukienkę i założyłam koturny. Cholera, no co! I tak muszę dobrze wyglądać!

Te pół godziny jednak trwało trochę dłużej, więc nawet nie zdążyłam wypić kawy, a co dopiero zjeść śniadania.

Na szczęście rodzice rano wyszli do pracy, a wczoraj wieczorem wcisnęłam im kit, że mam na drugą lekcję. Ups, chyba nie pójdę do szkoły.

Calum pisał mi w nocy, że jeśli zmienię zdanie to będę odlatywać z terminalu piątego i przy okazji poczeka jeszcze chwilę przy tylnym wejściu na mnie.

Na szczęście tata zostawił swój samochód, więc zabrałam jedynie kluczyki i wybiegłam z domu.

*

Odprawę mieli zacząć o dwunastej w południe, wyjechałam o w pół do i miałam być dziesięć minut później, ale nagle z dupy zrobił się korek. Nie wierzę w moje szczęście.

Trwało to kolejne dziesięć minut, więc cisnęłam później sto na godzinę, żeby dotrzeć. Zaparkowałam na parkingu równo o dwunastej. Nie, nie, nie... Byłam już spóźniona.

Boże, Cal, deklu, czekaj tam na mnie, ja biegnę!

Mało nóg nie połamałam w tych butach! Dobrze będzie, jak nie skręcę kostki. Sukces normalnie!

Na szczęście na lotnisku były pustki, serio jeszcze czegoś takiego nie widziałam.

W którymś momencie, chyba setnym kiedy krzywo stanęłam w butach, zdjęłam je i na boso biegłam w kierunku tylnego wyjścia przy piątym terminalu.

Nikogo nie widziałam oprócz pań sprzątaczek i kilku ochroniarzy. Och! Ochroniarze!

- Calum! – zawołałam, widząc plecy chłopaka, który miał właśnie wejść do odprawy.

Brunet odwrócił się w ostatnim momencie, a ja biegnąć rzuciłam się niego.

DOSŁOWNIE. Chłopak zachwiał się pod moim ciężarem (Rine ty wielorybie), a potem przycisnął mnie do swojego ciała.

Rzuciłam buty na ziemię i oplotłam go nogami wokół jego bioder.

Przez chwilę staliśmy przytuleni do siebie. Potem go puściłam i stanęłam na ziemi.

- A my się znamy? – spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu.

Zmarszczyłam czoło, trochę przerażona o co mu chodziło.

- Żartuję – roześmiał się.

- Dekiel – szturchnęłam go w bok.

Znowu chwila niezręcznej ciszy.

- Więc...- mruknęłam cicho.

- Więc...- powtórzył. – Wracam za kilka dni. Między nami okej?

- Okej – posłałam mu szeroki uśmiech.

Cal spojrzał na moje buty, które leżały gdzieś z boku.

- Ale ty musisz mnie kochać – parsknął śmiechem.

Ktoś go zawołał z holu.

- Idź, bo się spóźnisz – pokręciłam głową z rozbawieniem.

- Cześć, Rine – pomachał mi na odchodne.

- Cześć, Cal.

_______________________________________________________

Jestem, przybywam!

I pozdrawiam 

kocham 

We Met On IG |C.H|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz