Rozdział.11.

32 6 0
                                    

Samuel był otumaniony, gdy ciągnęli go jakimś korytarzem. Wzrok miał rozmazany, ale światło z lamp raziło go w oczy. Dwaj Strażnicy ciągnęli go, nie patrząc, że co chwila uderzał o coś nogami. W końcu zatrzymali się, a Samuela postawiono na nogi. Chłopak zachwiał się, ale dwóch Nienarodzonych trzymało go mocno. Stali przed ogromnymi świerkowymi drzwiami z różnymi znakami, których nie znał. Skupił wzrok na jednym punkcie, aby odzyskać ostrość obrazu. I udało się. Rozejrzał się na boki i ujrzał szeroki korytarz, a w ścianach mnóstwo drzwi. Pomiędzy nimi wisiały przeróżne obrazy, przedstawiające różne sceny. Chłopak zobaczył dokładnie jeden. Mężczyzna o białych Jak śnieg włosach w miłosnym uścisku z kobietą o długi brązowych włosach. Pomiędzy nimi buchał ogień, a nad nim było niemowle. Chłopak czuł dziwne deja-vu, ale nie zastanawiał się nad tym, ponieważ ogromne drzwi otworzyły się przed nim. Strażnicy pchnęlu go do przodu, a on cudem nie upadł. Spojrzał na dużą sale. Na jej szczycie była ława, gdzie było dwunastu starszych mężczyzn w bordowych szatach. Nie było praktycznie ścian tylko ogromne okna, który pokazywały piękny widok. Z jednej strony piękne miasto, a z drugiej bajeczne wzgórza. Widok był piękny, ale co z tego jak chłopak czuł, że wewnętrznie umierał. Po bokach były ławy dla świadków, jednak były one praktycznie całkowicie puste. Tylko jedno miejsce zajmował mężczyzna w szarej szacie. Nie widział jego twarzy. Na chwiejnych nogach podszedł do mównicy. Czuł się jakby był w sądzie. Nie było to, jednak miejsce, które znał. Oparł dłonie na mównicy i spojrzał na mężczyzn pustym wzrokiem. Jeden z nich wstał i przemówił bezbarwnym tonem.
-Samuel Night. Syn Nienarodzonej i Upadłego.-przedstawił go, a chłopak od razu rozpoznał go. Zanim jeszcze ściągnął kaptur.
-Ty gnoju!Zabiłeś mi rodziców!Zniszczę cię?-krzyknął brunet. Wezbrała w nim furia.
-Spokój!Mówisz do najwyższego z Rady!-odezwał się mężczyzna po prawej strobie Albusa.
-Piep**e to kim jest! Dla mnie jest mordercą!-krzyknął i ruszył w ich stronę. Momentalnie, jednak pojawił się jeden ze Strażników i chwycił go za ramiona. Black uśmiechał się tylko złośliwie, patrząc na bezradność chłopaka.
-Zapłacisz mi za ich śmierć!-zapowiedział, po czym uspokoił się, wiedząc, że to bez sensu. Wyszarpnął się i stanął prosto ns środku sali.
-Czego wy ludzie chcecie ode mnie?-spytał ostro, a oni spojrzeli po sobie, po czym odezwał się się Albus:
-Jesteś z przepowiedni, a Rada Starszych zdecyduję co zrobić z tobą. Masz prawo powiedzieć coś w swojej obronie
-Jakiej obronie?! Ja nie wiem o jaką pieprz*ną przepowiednie wam chodzi! Jesteście chorzy psychicznie!-powiedział zły. Nie miał nic do stracenia, a nie umiał opanować nerwów.
-Jak śmiesz?! Jesteśmy Nienarodzonymi, a ty powinieneś nam dziękować. Dzięki nam ziemia i ludzie jeszcze istnieją!-powiedział blondyn po prawej głównego z Rady.
-Że kim? Jesteście mordercami! Za nic wam nie będę dziękował! Gardzę wami!-krzyknął, niemal,plując na nich ze złości.
-Zamilcz!-powiedział ostro Albus, krzyżując się spojrzeniem z młodym. Reszta Rady Starszych zaczęła coś szeptać. Jeden przez drugiego zerkał na chłopaka, który ledwo powstrzymywał gniew.
-Skoro nie masz nic do powiedzenia to będziemy głosować-rzekł Black, a reszta ucichła,czekając na pytanie szefa.
-Kto jest za egzekucją chłopaka?-spytał Albus i momentalnie w górę wystrzeliło dziesięć rąk.
-Kto jest za ułaskawieniem?-zapytał. Żadnej ręki.
-Kto się wstrzymuje?-spytał i dwie ręce się uniosły. Chłopak nie wierzył w to co słyszy.
-Za co wy chcecie mnie zabić?-spytał zły. Nic nie rozumiał. Co niby takiego zrobił, że chcieli go zabić?
Albus Black spojrzał w jego szaro-niebieskie oczy i powiedział coś co sprawiło, że serce chłopaka zatrzymało się z przerażenia.
-Ponieważ jesteś synem pierwszego Upadłego, Lucyfera.- chłopak stał jak kamień z lekko rozchylonymi ustami. Nie wierzył w to co usłyszał. Dwaj Strażników chwyciło go i z trudem zmusiło do pójścia do drzwi.
-Zabierzcie go do lochu, aż do podjęcia decyzji o rodzaju egzekucji - usłyszał jeszcze głos mężczyzny, a potem wyłączył świadomość, poruszając machinalnie nogami.
To koniec-pomyślał.
**********
Po paru minutach, gdy Arivan otrząsnęła się z szoku, wstała i oparła się o ścianę. Przerażenke ogarnęło całe jej ciało, a w głowie było tylko jedno zdanie. Spóźniłaś się. Spóźniłaś się...
Dziewczyna cała się trzęsła czuła jak boleśnie serce odbija się od żeber. Bała się. Bała co zrobją z Samuelem. W jej głowie pojawiały się najgorsze myśli. Powieszą go, będą torturować, spalą na stosie, obedrą ze skóry. Nie miała na to siły. Wzrok jej się zamazywała, a ona nie zdała sobie sprawy, kiedy zaczęła płakać. Słone łzy ciekły po jej polikach i spływały po podbródku. Opadła na kolana, chowając twarz w dłoniach. Kiwała przecząco głową. Nie chciała dopuścić do siebie tej wiadomości. Ona, jednak boleśnie odbijała się po jej głowie. Myślała gorączkowo.
-Alias. Muszę wrócić do Alias-szepnęła sama do siebie. Wstała na miękkich nogach i skierowała się do drzwi. Otarła łzy i spojrzała na ciała rodziców Samuela. Poczuła ogromne poczucie winy, że to przez nią umarli. Nie mogła, jednak teraz załamać się. Musiała uratować chłopaka. Wyszla szybkim krokiem na dwór i złapała głęboki oddech powietrza. Odchyliła głowę do góry i wyprostowała się. Jak miała dostać się do Alias, skoro bram pilnowali Strażnicy. To było niemożliwe. Musiała, jednak spróbować. Dla niego.
-Pomogę ci dostać się do Alias-usłyszała dobrze znany jej głos. Odwróciła się na pięcie, a w dłoni miała już miecz. Młody wampir stał oparty o motor jej chłopaka ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
-Niby jak?-spytała ostro.
-To proste. Jako syn królowa wampirów mam przepustki-odpowiedział, nie spuszczając z niej ciekawakiego wzroku.
-A co chcesz wzamian?-zapytała. Nie miała czasu na targowanie. Była gotowa poświęcić wszystko, byle tylko uratować Samuela.
-Nic nie chce-odpowiedział Vladimir z chytrym uśmieszkiem.
-Nie pieprz. Znam cię nie od dziś i wiem, że nic nie robisz za darmo. Więc gadaj co chcesz-powiedziała ostro, a on zrobił krok w jej stronę.
-Ała. Nie oceniaj mnie tak surowo. Skarbie chcę pomóc mojej przyjaciółce tyle... No i towarzyszyć jej w Alias-powiedział. Był od niej może dwa kroki. Było to zbyt blisko dla niej.
-Dobra. Ale co będziesz miał z tego?-spytała,przyglądając mu się uważnie. Nie ufała mu ani trochę, ale był jej jedyną opcją.
-Jesteś tą z przepowiedni, więc chcę po prostu później, abyś wiedziała, że jestem po twojej stronie, gdy przepowiednia się spełni.-odpowiedział z twarzą tuż przy jej. Cofnęła się o krok i skinęła głową.
-Zgoda. Chodźmy już-powiedziała sucho, a on uśmiechnął się.
-Jak rasowa przywódczyni.-skomentował i ugiął kolana. Przed odbiciem się, powiedział do niej:
-Trzymaj się mnie.
Odbiła się od razu po nim i wzniosła się w powietrze. Leciała nad miastem w stronę lasu. Vladimir doskonale wiedział, gdzie chciał dotrzeć. Popisywał się przed nią, robiąc różnorakie akrobacje. To obroty, to piruety, to jakieś wygibasy. Normalnie komentowałaby to, ale wtedy nie miała na to najmniejszej ochoty. Myślała tylko i wyłącznie o Samuelu, aby zdażyć na czas. Nie bała się przeciwstawić Radzie. Nie bała się o karę za wtargnięcie do Alias, ale o życie chłopaka. Oto, że go zamordują. Gdyby chcieli go mieć jako Nienarodzonego, nie zabiliby jego rodziców. Wciąż miała obraz martwych ciał w kałuży krwi. Dzień wcześniej widziała ich uśmiechniętych i radosnych. Najprawdopodobniej widziała też ich wspomnienia. A chwile temu widziała ich sztywne ciała z wymalowanym bólem na twarzy. Wiedziała, że to jej wina. Czuła straszny ciężar na sercu, ale strach o niego był trzy razy gorszy.
Leciała parę metrów za wampirem i zobaczyła jak pikuje w dół w sam środek lasu. Arivan westchnęła i poszła w ślad za nim. Otoczyła ją ciemność i chłód drzew, po czym wylądowała płynnie na ziemi. Dziewczyna ujrzała proste plecy Vladimira i dwóch innych mężczyzn przed nim. Obaj blondyni. Byli identyczni, a różnicą były ich włosy. Jeden z nich miał kręcone, a drugi proste. Ich niebieskie oczy co chwila łypały podejrzliwie na nią. Wyglądali na normalnych, dobrze zbudowanych nastolatków. Biła od nich magiczna aura, ale taka, której ona nie znała. Nigdy wcześniej nie czuła takiej mocy. Czuła dreszcze na ciele. Chłopcy szeptali coś pomiędzy sobie, ale głos młodego wampira był zdenerwowany. Arivan, chcąc coś usłyszeć użyła daru i wyostrzyła słuch. Udawała, że był wpatrzona w ziemię, ale słyszała ich wymianę zdań.
-Pan nie będzie zadowolony. Wiesz jak nie lubi sprzeciwu.
-Wezmę to na siebie. Ona musi wiedzieć.
-Nie! On mówił, że albo sama się dowie albo w ogóle!
-Nie ma czasu. Musi poznać prawdę.
-Nie!
-Słuchajcie. Złapali chłopaka, jeśli czegoś nie zrobimy to go zabiją!
I nastała głucha cisza. Każde słowo odbijało się w głowie dziewczyny, jak dzwon. Serce boleśnie uderzało o żebra. W oczach miała łzy, ale nie mogła rozkleić się w tamtym momencie. Musiała być twarda i nieugięta.
-Ale Pan mówił, że...że on bezpiecznie do nas dotrze. Szpieg nawalił-usłyszała głos blondyna w prostych włosach. Na słowo szpieg nasunęła mu się jedna osoba. Lukas Blackwell. Była pewna na 99%, że to on. Wezbrała w niej złość i miała ochotę kogoś pobić. Wiedziała, że coś z nim było nie tak, ale nie myślała o zdradzie Rady Starszych. Zawsze wydawał się być bezwzględnie posłuszny im. Wiedziała kogo pierwszego zabiję przy okazji. Nigdy nie zabijała, ale teraz była gotowa zrobić to bez skrupółów.
-Widzisz. Musimy, więc ratować sytuacje. Musimy dostać się do Alias!-powiedział stanowczo Vladimir i cała trójka wyprostowała się. Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na chłopaków. Czekała, przestępując z nogi na nogę. Niecierpliwiła się strasznie i denerwowała, bo czas mijał.
-Arivan poznaj oto Max i Rolanda-przedstawił, pokazując wpierw na tego o kręconych włosach.
-Dobra. Pomogą?-zapytała od razu, a on uśmiechnął się chytrze.
-Młoda ty się tak nie mądruj-powiedział Roland, patrząc na nią uważnie.
-Odczep się. Vlad to jak będzie?-zwróciła się do wampira. Blondyn o prostych włosach zrobił krok w przód, a na jego usta wypełzł złośliwy uśmieszek.
-I ona jest niby tą z przepowiedni? Trochę opryskliwa jak na anielice-skomentował. Dziewczyna zmroziła go wzrokiem, czując jak z opuszków jej palców przeskakują iskry. Ogień z jej wnętrza zaczynał się wydostawać. Starała się to powstrzymać, ale nie za bardzo jej się to udawało.
-A chcesz mieć spłaszczony ten ryj, czy wreszcie uzyskam odpowiedź?-zapytała zgryźliwie. Vladimir zaśmiał się, zerkając to na Arivan to na braci.
-Dobra, dobra Ari wiem, że świeżbi cię moc, ale opanuj się jeśli chcesz uratować tego fagasa-powiedział spokojnie. Dziewczyna spojrzała wpierw na blondynów potem na następce tronu wampirów. Zdziwiło ją, że wiedział o aktywujacej się z niej mocy.
-Dobra. To jak będzie?-zapytała sucho.
-Jaka chamska. A podobno Nienarodzeni są mili. Co za kłamstwo-odezwał się drugi blondyn imieniem Maks. Ta westchnęła, tracąc siłę na odzywki. Chciała po prostu odnaleźć już chłopaka i aby całe te tajemnice się skończyły.
-Wyobraź sobie, że mam więcej na głowie niż bycie miłą dla wszystkich wokół-powiedziała cicho, drżącym głosem. Ręce także jej drżały, więc zacisnęła je w pięści.
-Dobra tak, więc Arivan ci dwaj tutaj to Upadłe Anioły. Synowie Belzebuba i pomogą nam dostać się do Alias-powiedział wampir, a ją zatkało. Nigdy wcześniej nie widziała anioła, a tym bardziej nie Upadłego. Była zszokowana, bo mówiono o nich, że są gorsi od demonów. Że są okrutni, bez uczuć i nie mają za grosz skrupółów. Ci może nie byli najmilsi, ale nie wydawali się potworami. Wiedziała, jednak, że nie mogła ich ocenić, bo nie znała ich. Jej usta były lekko rozchylone co wywołało uśmiech na twarzach pozostałych.
-Zaraz zaczniesz się ślinić-ostrzegł Roland, a ona momentalnie się ocknęła.
-Sorry. Nigdy wcześniej nie spotkałam Upadłego.-przyznała, opuszczając zawstydzona wzrok.
-Nie dziwię się. Nie często spotykam się z Nienarodzonymi. Mamy raczej złą opinię wśród was-powiedział Max. Skinęła tylko głową i spojrzała na Vladimira. Chyba zobaczył w jej oczach łzy, bo spoważniał.
-Dobra to co możemy ruszyć?-zapytał, podchodząc do niej.
-Drugiemu się spieszy, ale dobrze. A pogadamy kiedy?-spytał ze złośliwym uśmieszkiem, zerkając na wampira. Ten skinął głową, ale jego twarz nie miała typowego uśmieszku.
-To zaczynamy. Szybszy sposób czy wolniejszy?-zapytał Roland, zacierając dłonie z zadziornym uśmiechem.
-Szybszy!-powiedziała od razu Arivan, a Vlad westchnął i podszedł do niej.
-Przytrzymaj się mnie. Ten sposób nie jest zbyt przyjemny-szepnął jej na ucho, obejmując jedną reką. Niepewnie przysunęła się do niego, czując się nie swojo. Dwaj Upadli stanęli naprzeciw siebie i zaczęli mówić coś w nieznanym jej języku. Chwycili się za ręce, a wokół nich zaczął wzniecać się wiatr. Iskry przeskakiwały pomiędzy nimi, a wiatr był coraz silniejszy. Arivan czuła coraz większy chłód. Nagle pomiędzy dłońmi Upadłych pojawiła się błękitna kula. Zaczęła rosnąć, a oni złapali ją i rozciągnęli,tworząc jakby okrągłe drzwi. Były wysokości 2 metrów. Zadowoleni z siebie chłopacy, odwrócili się do młodzieży.
-Państwo pierwszy-powiedzieli równocześnie, z uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego. Vladimir podszedł z Arivan u boku do przejścia. Dziewczyna ze starych ksiąg ojca, wiedziała, że to portal i umiały go tworzyć tylko poteżne istoty. Wiedziała też jaki jest niebezpieczny.
-Postaraj się nie myśleć-szepnął z pokrzepujacym uśmiechem, a potem porwał ich wir portalu.
*********
Arivan upadła na twardą ziemię, łapiac łapczywie powietrze. Z trudem oddychała. Gdy była w portalu czuła jakby ktoś rozrywał jej ciało na części, a potem po wyjściu z niego znów je łączył. Bolały ją wszystkie kości i mięśnie, a płuca paliły jakby podpalone. Przymknęła oczy, klęcząc na ziemi. Skupiła się, aby unormować oddech. Brała głębokie wdechy i powoli wydychała powietrze ustami. Poczuła chłodną dłoń na ramieniu. Wiedziała, że to Vladimir stał nad nią.
-Wszystko gra?-zapytał, klękajac przy niej. Otworzyła oczy i zobaczyła jego twarz. Zdziwiło ją to, że zobaczyła w jego oczach. Troskę i zmartwienie. Uśmiechnęła się i skinęła głową.
-Nie było przyjemne, co?-spytał, z lekkim uśmiechem.
-Nie będzie to mój ulubiony środek transportu-skomentowała z bladym uśmiechem. Zaśmiał się i wstał, podając jej dłoń. Przyjęła ją i wstała. Czuła dość silne zawroty głowy, ale to było nie ważne, bo udało im się. Stali na wzgórzu i widzięli piękne miasto. Miasto, w którym dorastała. Gdzie miała mnóstwo wspomnień. Gdzie świecił zawsze piękny biały księżyc, a gwiazd było więcej niż gdziekolwiek indziej. Alias. Świat Nienarodzonych. Jej dom. Uśmiechnęła się pod nosem, ale uśmiech znikł z jej twarzy, gdy zobaczyła ogromny budynek na wzgórzu. Dwie ściany były ze szkła, a reszta pokryta starą cegłą. Budynek był cudowny, ale to co w nim się odbywało nie było ani trochę fajne. Przeszły ją dreszcze, gdy dostrzegła płomienie pochodni, zapalające się przed nim i na jego ścianach. Wiedziała co to oznaczało. Ścisnęło się jej serce ze strachu.Spojrzała przerażona na chłopaka obok i zaraz za niego.
-Gdzie tamci?-spytała. Myślała, że będą z nimi. Może ich siła by im pomogła. Niestety nie miała na co liczyć. Nigdzie ich nie było. Nie wyczuwała tego.
-Nie chcą ryzykować.-odpowiedział krótko, patrząc przed siebie. Arivan westchnęła i uklękła. Nie miała czasu do stracenia.
-Ja lecę. Ty nie musisz-powiedziała i odbiła się od ziemi. Wzbiła się w powietrze, ponad chmury i poleciała w stronę budynku. Teleportacja byłaby szybsza, ale wykryliby ją od razu. Przy Ratuszu były specjalne czary ochronne. Podobne tylko znacznie silniejsze były na graniacach światów. Dlatego nie mogła po prostu sama się tutaj teleportować. Ciekawiło ją jak udało się teleportować bez wiedzy Rady Starszych, Upadłym. Nie miała, jednak na to czasu. Od razu wyczuła za sobą chłopaka. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy zrównał z nią lot.
-Sama wpadasz w kłopoty, a ja jestem ciekaw w jakie tym razem-odezwał się z chytrym uśmiechem. Pokiwała głową z dezaprobatą i zapikowała w dół. Wylądowała na dachu budynku, cicho jak powietrze. Vladimir był tuż obok niej.
-Dobra, a jak masz zamiar dostać się do środka niezauważona?-spytał, a ona przygryzła dolną wargę. Nie miała czasu nad tym myśleć wcześniej. Teraz, jednak miała pustkę w głowie. Mogła wypalić dziurę ogniem w dachu, ale od razu by o nich wiedzieli. Woda raczej nie była tutaj przydatna. Zamknęła oczy, przeczesując włosy ręką. Westchnęła poirytowana, ale w głowie pojawił jej się cichy,znajomy głos. Głos jej matki, mówiący: Spróbuj wiatru. Dziewczyna zaczynała tracić już siły, ale jej matka mogła mieć rację. Była to jej jedyna szansa. Skupiła się z całej siły tak jak przy ogniu i wodzie.Nie było łatwo jej to zrobić, bo czuła, że w środku jest gdzieś Samuel. Czuła mnóstwo energi Nienarodzonych i jedną wyjątkową. Tego chłopaka o szaro-niebieskich oczach. I to sprawiło, że zebrała w sobie całą energie. Czuła jak z samego środka jej wylatuje wiatr. Wsiąkał w jej żyły i mięśnie. Czuła jak zanikają i jak zrobiła się strasznie lekka. Jej nogi oderwały się od ziemi. Usłyszała jak chłopak z boku wciągnął powietrze ze świstem. Spojrzała w dół na swoje i zobaczyła tylko przezroczystą poświatę. Domyśliła się, że jej nie widział. Zerknęła na niego w bok i chwyciła go za ręke. Wlała wiatr w niego, a on się wzdrygnął. Nie wyrwał, jednak dłoni z uścisku. Już po chwili zamrugał oczami i spojrzał na nią z chytrym uśmieszkiem.
-Fajna sztuczka. Chyba lepiej nie być twoim wrogiem-skomentował, a ona puściła go. Spojrzała na gwiazdy i wiedziała, że nie zostało dłużo czasu. Za chwilę będzie północ.
-Lepiej nie-przyznała sucho i ruszyła niczym duch do skraju dachu. Gdy tam była usłyszała charakterystyczne bębnienie, oznaczające początek egezkucji. Przerażona zrobiła krok w przód i opuściła się do połowy wysokości okien budynku. Vladimir był zaraz za nią. Dziewczyna spojrzała na salę. Rada w czerwonych płaszczach zajmowała swoje miejsce. Na trybunach było kilkunastu Nienarodzonych, a na samym środku klęczał chłopak. Miał szary płaszcz na sobie i kaptur, zasłaniajacy twarz.Jednak postawa i wymykające się kosmyki włosów mówiły, że to Samuel. Zanim stał kat z czerwonym ostrzem w dłoni. Arivan ruszyła do przodu, jednak nie udało jej się przejść przez szybę. Dotknęła jej dłońmi, ale nie mogła nic zrobić. Patrzyła przerażona na rozgrywającą się scenę na sali. Zdziwiło ją jedno. Nigdzie nie było Lukasa. Nie miała, jednak czasu, aby o tym myśleć, bo Albus Black wstał i przemówił chłodnym tonem.
-Zebraliśmy się tutaj,aby dokonać egzekucji Samuela Night'a. Wyrok wykonany zostanie przez podcięcie szyi-rzekł, a cała sala czekała w oczekiwaniu. Dziewczyna patrzyła szeroko otwartymi oczami na środek sali z jej chłopakiem.
-Wykonać wyrok-dotarł do jej uszu suchy ton Albusa. Po poliku dziewczyny spłynęła łza. Usłyszała głos wampira za sobą, ale nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
-Przykro mi- Arivan patrzyła zdrętwiała jak kat podnosi miecz i przystawia go do szyi chłopaka. Chciała coś zrobić, chciała to przerwać. Zaczęła walić z całej siły pięściami w szybę, ale metalu. Usłyszała dźwiek rozcinanej z precyzją skóry, a potem spokojną noc przerwał przeraźliwy krzyk. Krzyk pełen bólu. Krzyk wydobywający się z gardła Arivan:
-Nie!!!
**********
Tak wiem, że mnie pozabijacie za zakończenie. Wredna ja, ale cóż trzeba trochę dramatu nie? A następny rozdział pojawi się dopiero w weekend chyba, że jakoś mnie zmotywujecie :) Czekam na wasze (mordercze lub nie) opinie :D
A teraz uciekam się kryć :*
-Dont Cry To Me

Nienarodzeni: Przeznaczenie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz