Minęło naprawdę dużo czasu, a pomoc nadal nie nadeszła. Zadzwoniłam jeszcze raz, żeby się przypomnieć. Ktoś odebrał, słyszałam jednak tylko szum.
-Może wrócimy do Twoich rodziców? Będziemy szli razem, dopóki nie przyślą kogoś z miasta.- Zaproponowała mi Ivette.
-Iv, chcesz zawracać i pokonywać tyle kilometrów z trójką dzieci i młodą dziewczyną z prawdopodobnie skręconą kostką? Lepiej będzie, jeśli Wy we dwie zostaniecie z dziećmi, a ja wrócę po rodziców Cassie.- Jej mąż był przeciwny pomysłowi, by wszyscy wracali.
-Mogę iść!- Zapewniałam, jednak chyba nikt mnie nie słuchał. Małżeństwo dyskutowało, co będzie najlepszym wyjściem. Po kilku minutach rozmowy, zadecydowali. Tak więc, nie miałam wyjścia i musiałam czekać z dziećmi i Ivette na powrót jej męża.
-Nie martw się, na pewno karetka niedługo przyjedzie i wszystko skończy się szybciej, niż myślisz. A tymczasem uważam, że powinnaś odpocząć.- Powiedziała Iv, po czym wyjęła z plecaka duży koc. Jako pierwsze położyły się na niego Susie i Amy, potem Ivette odłożyła tam swojego synka. Miejsca wciąż było dużo, więc zajęłam miejsce obok tej słodkiej trójki. Ivette przysiadła przy mnie, mówiąc, że będzie pełniła wartę, w razie, gdyby przejeżdżała tędy karetka. Ja zasnęłam, zdążyłam się obudzić, a pomocy nadal nie było. Minęło kilka godzin, a my nie wiedziałyśmy, co się dzieje.
W chwili, gdy usłyszałam ten dziwny dźwięk, właśnie zaczynałam jeść swoją kanapkę. Rozejrzałam się, nie wiedząc, co się dzieje. Po chwili spostrzegłam źródło mojego zaniepokojenia. Zbliżał się do nas pojazd, którego wyczekiwałam tak długo. Wstałam i zaczęłam machać rękoma, żeby się zatrzymał. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się. Niemal wypadła z nich kobieta, z twarzą i rękoma we krwi. Miała na sobie jednak strój ratownika medycznego. Przytrzymywałam ją, by nie osunęła się na ziemię. Po chwili podbiegła do mnie Ivette, pomagając mi w przeniesieniu kobiety na pobocze i położenie jej w wygodniejszej pozycji.
-Ci ludzie...- zaczęła mówić ratowniczka, łapiąc się za gardło. Przyniosłam jej wodę. Po upiciu paru łyków kontynuowała.
-Ewakuowani z Wenstrond... Nagle stało się z nimi coś dziwnego.. Nie z wszystkimi, to była tylko część. Wcześniej tłumaczyli nam, że udało im się uciec z tymi głupimi, którzy naprawdę wierzą w miłość i inne uczucia... A potem zmienili się i zaatakowali. Z trudem udało mi się uciec.
-Tylko Ty uciekłaś?- Spytałam.
Potrząsnęła głową.
-Inni też, ale stworzył się taki zamęt, że każdy biegł w inną stronę. Oni nas gonili, niektórzy nie mieli tyle szczęścia, co ja...- Po jej policzku spłynęła łza. Jednak nie przerywała.- Mój mąż... On w ostatniej chwili rzucił w moją stronę kluczyki i zajął ich uwagę. Krzyczał do mnie, żebym uciekała, a on dołączy do mnie później... Nie chciałam, ale widziałam błaganie w jego oczach... Powiedział, żebym zaopiekowała się naszymi dziećmi i była silna... Po tych słowach on już...- Zaczęła głośno płakać. Ivette objęła ją ramieniem i podała chusteczki.
-Spokojnie... Domyślam się, co pani w tej chwili czuje, ale skoro ma pani dzieci, to nie mogła zostać pani z ukochanym. Cassie, przynieś ręcznik.- Nagle odwróciła się w moją stronę. Szybko wypełniłam polecenie, przy okazji, połowę ręcznika zwilżając wodą. Ivette wzięła go ode mnie i zaczęła delikatnie wycierać twarz kobiety, która była świadkiem strasznych wydarzeń. Ta nie oszczędzała łez, jednak co chwilę spoglądała na mnie i na Iv, powtarzając cicho: Dziękuję.
Wiedziałam, że to jednak nie jest koniec... Dużo osób zginęło, a szaleni ludzie bez uczuć nadal są ogromnym zagrożeniem dla wszystkich ludzi...
CZYTASZ
Mgła, która odebrała nam wszystko
Ficção CientíficaCassie Twilight prowadziła spokojne życie, jak wszyscy mieszkańcy Wernstrond. Do czasu, kiedy zaczęły nachodzić ją dziwne myśli, a potem świadomość, że to ona powinna ocalić świat od zbliżającego się niebezpieczeństwa.