Pojazd, którym przyjechała Marika, nie był bardzo uszkodzony, więc jakiś czas po wszystkich złych wydarzeniach dostaliśmy się do moich rodziców. Wtedy właśnie, rozmyślając nad atakującymi ludźmi z Wenstrond, przypomniałam sobie o Chrisie. Zostawiłam go tam! Zaczęłam płakać. Mama podeszła do mnie.
-Cassie, co się stało?- Spytała.
-W mieście był taki jeden chłopak, który mi pomagał, ale on tam został...-Wytłumaczyłam, nie wdając się w szczegóły. Po chwili zdałam sobie sprawę, że w karetce nadal jest Amelia.
-Amelko, chodź do mnie.- Zachęciłam ją samymi słowami. Mała momentalnie opuściła pojazd i wtuliła się w moje ramiona. Moi rodzice patrzyli na to lekko zmieszani, ale o nic nie pytali. Było nas dużo, ale zmieściliśmy się w karetce, bo była to jedna z nowszych, które były większe. W milczeniu dojechaliśmy do miasta, a Marika ułatwiła nam szybsze wejście do szpitala, bo stwierdziła, że musi dokładniej przyjrzeć się nodze taty. I właśnie wtedy okazało się, że wdarło się zakażenie i trudnym zadaniem będzie ratunek. Inni lekarze potwierdzili informację otrzymaną od Mariki i oznajmili nam, że prawdopodobnie jedynym sposobem na zaprzestanie rozprzestrzeniania się zakażenia będzie amputacja. Po usłyszeniu tego, nie pamiętam, co zrobiłam. Widziałam tylko czarne plamy przed oczami, nic więcej. Gdy ponownie otworzyłam oczy, był chyba następny dzień, poranek.
-Musi odpoczywać. Przytomność odzyskała w nocy, ale teraz śpi, nie mogę pani wpuścić. Pani córka naprawdę dużo przeżyła w ostatnim czasie.- Usłyszałam przyjazny głos jakiegoś lekarza.
-Nie śpię...Chcę zobaczyć mamę.- Wyszeptałam. Po chwili mama podeszła do mojego łóżka trzymając za rękę Amy. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i zaczęła płakać. Patrzyłam na nią zastanawiając się, dlaczego płacze. I wtedy przypomniałam sobie to, co wczoraj powiedzieli lekarze. Nie wiedziałam nic. Czy lekarze zdążyli, czy mam obawiać się najgorszego...
-Mamo? Co z tatą?- Gdy wymówiłam ostatnie słowo, płacz mamy stał się jeszcze głośniejszy. Ja też nie mogłam się dłużej powstrzymywać. Jednak czekałam na jej odpowiedź.
-Operowali... A potem powiedzieli, że nie wszystko się zgadza i muszą go przewieźć. Nie wiem dokąd, ale wiem, że za granicę. Leciał helikopterem, żeby było szybciej. I nie wiem nawet, kiedy stamtąd wróci. - Patrzyłam na nią z przerażeniem w oczach. W tym momencie na salę weszła Ivette. Nie taka, którą znałam wcześniej. To była pogrążona w smutku najlepsza przyjaciółka mojej mamy.
-Lekarz powiedział, że możemy wyjść ze szpitala. Rozmawiałam z Mariką. Za chwilę jedzie do domu, dali jej urlop z powodu jej męża. Powiedziała mi, że jej dom jest dość duży i ma kilka pokojów przeznaczonych dla gości, bo w wakacje wynajmowała pokoje turystom. Chce, żebyśmy u niej zamieszkali.- Iv spojrzała pytająco na mamę, oczekując na jej decyzję.
-Dobrze wiesz, że nie mamy gdzie się podziać. Jeśli to nie będzie dla niej problem, możemy chwilowo u niej zamieszkać... Ale nie chcę być na jej utrzymaniu. Będziemy jakoś zarabiać, dokładać się do wszystkich wydatków...
-No to w drogę.- Ivette podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Spojrzała na moją nogę.
-Noga w gipsie? Przynajmniej jest dobrze unieruchomiona.- Podsumowała, po czym wzięła pod jedną rękę mnie, a pod drugą moją mamę. Amelia nadal kurczowo trzymała się ręki mojej rodzicielki, mąż Iv razem z dziećmi i Mariką czekał na korytarzu.
-Gotowi?- Spytała nasza wybawicielka, prowadząc nas do wyjścia.
-O każdej porze dnia i nocy.- Zaśmiała się Susie.
Karetka, którą tu przyjechaliśmy, nie nadawała się już do ratowania ludzi. Tak stwierdzili jacyś fachowcy od tego. To dlatego dyrektor szpitala pozwolił Marice wziąć auto, skoro liczba domowników w jej domu tak bardzo urosła. Dom ten położony był na obrzeżu miasta, więc, żeby uniknąć korków, jadąc przez całe miasto, wyjechaliśmy z niego inną drogą leśną, położoną niedaleko szpitala. Potem co prawda musieliśmy jechać dłuższą drogą, okrążając miasto, ale w ten sposób dotarliśmy na miejsce szybciej. Gdy skręciliśmy z asfaltu na piaskową drogę, przestraszyłam się. W kierunku miasta szli Oziębli, bo tak zostali oficjalnie nazwani ludzie bez uczuć, którym udało uciec się z Wenstrond. Marika zahamowała nie wiedząc, co powinna zrobić. Jechać dalej i próbować ich minąć, czy zawrócić, powiadomić wszystkich i wracać korkiem, który powiększy się jeszcze bardziej? Wspólnie wybraliśmy drugą opcję, bo nie zależało nam na czasie aż tak bardzo. Marika musiała tylko zadzwonić do swojego piętnastoletniego syna, żeby zamknął wszystkie drzwi od domu, opiekował się siostrą i nigdzie nie wychodził. Znów udaliśmy się do szpitala. Marika kazała nam poczekać w samochodzie, chociaż nie uważała tego za bardzo bezpieczne. Pospiesznie skierowała się do gabinetu dyrektora i wyjaśniła sytuację. Ten zadzwonił do burmistrza, który ogłosił wszędzie stan zagrożenia. Domy zostały szczelnie pozamykane, a do akcji wkroczyć miało wojsko, które szkoliło się tu od bardzo dawna, jednak nie było potrzebne zbyt często. Gdy została zapewniona, że wszystko jest już pod kontrolą, wróciła do nas i zaryzykowała. Bała się o swoje dzieci, więc stwierdziła, że minie Oziębłych.
CZYTASZ
Mgła, która odebrała nam wszystko
FantascienzaCassie Twilight prowadziła spokojne życie, jak wszyscy mieszkańcy Wernstrond. Do czasu, kiedy zaczęły nachodzić ją dziwne myśli, a potem świadomość, że to ona powinna ocalić świat od zbliżającego się niebezpieczeństwa.