To będzie długi dzień, pomyślałam wychodząc z autobusu. Coraz to ktoś patrzył na mnie ukradkiem albo szeptał coś do swojego towarzysza.
- Widziałaś? On usiadł obok niej. - usłyszałam za plecami, zwolniłam aby dziewczyna, do której należał głos mogła mnie minąć. Nie znałam jej, zresztą ona mnie pewnie tez. Wystarczyły jej plotki na mój temat. Głośno westchnęłam.
- Zamiast wzdychać, powiedz jej coś. - powiedział Kay.
- Mógłbyś mnie nie straszyć. - odpowiedziałam. Naprawdę się przestraszyłam.
- Przepraszam, zrobiłem to „nie zastanawiając się".
- To trzeb... - przerwałam, bo dotarło do mnie, że to moje słowa - Bardzo śmieszne.
W odpowiedzi Kay szeroko się uśmiechnął. - Wiem.
- Długo zamierzasz tak pajacować?
- Mogłabyś się uśmiechnąć od czasu do czasu, wiesz?
- Uśmiecham się. - powiedziałam przyspieszając aby jak najszybciej znaleźć się w budynku szkoły.
- Nie widziałem żebyś się śmiała...
- I to jest twoim zdaniem dowód na to, że tego nie robię? - coraz bardziej mnie wkurzał.
- Niby nie ale będąc w mojej obecności, mogłabyś chociaż udawać, że sprawia ci to przyjemność. Psujesz mi opinię, jeszcze ktoś pomyśli, ze jestem nudny.
- Jesteś nudny. - powiedziałam zatrzymując się. - A teraz, z łaski swojej daj mi spokój. Idź dręczyć kogoś innego.
- Pod jednym warunkiem. Powiesz czemu się tak zachowujesz. - powiedział stając na przeciwko mnie.
- Nic ci nie powiem i nie stawiaj mi tu żadnych warunków.
- Więc, będę dręczyć właśnie ciebie.
Minęłam go i ruszyłam w stronę głównego wejścia. Oczywiście każdy się na mnie gapił a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Najszybciej jak mogłam udałam się pod swoją szafkę. Gdybym mogła cala bym do niej weszła i nie wychodziła do końca dnia albo liceum. Zaczęłam szukać potrzebnych podręczników, już miałam zamykać szafkę, gdy ktoś zrobił to za mnie, używając przy tym, dużo więcej siły, niż było to potrzebne.
- Jeśli myślisz, że tak łatwo się wywiniesz, to się mylisz - powiedział Mark ze złością. - Nie licz na pomoc Cartera.
Patrzyłam na niego ze strachem i zdziwieniem, „kim do cholery, jest Carter?". Po chwili jednak uświadomiłam sobie, że może chodzić tylko o Kaya... W końcu nikt inny mi nie pomógł. Zignorowałam a raczej starałam się zignorować Marka. Odwróciłam się, żeby odejść, lecz nim zrobiłam krok, poczułam silny ucisk na ramieniu. Nie musze mówić, że od razu cała się spięłam, tym razem jednak oprócz tego musiałam walczyć z naprawdę silnym bólem w ramieniu.
- Zapamiętaj to sobie - powiedział przyciskając mnie mocniej do szafki.
Chciałam uciec, ale nie mogłam się ruszyć. Czułam jak krew odpływa mi z twarzy. W końcu rozległ się dźwięk dzwonka. Przymknełam oczy, dziękując, że zadzwonił właśnie teraz. Wszyscy zaczęli się rozchodzić do sal. Po chwili na korytarzu zrobiło się pusto. Ciągle opierając się o szafki osunęłam się na posadzkę i ukryłam głowę między kolanami. Starałam się uspokoić, po chwili usłyszałam czyjeś kroki. Ktoś stał obok mnie. Uniosłam głowę, zobaczyłam przed sobą czarne vansy.
- Wszystko okej? - usłyszałam głos Kaya.
- Idź sobie. Usłyszałam westchniecie,
- Jeśli powiesz co ci jest. Ponownie delikatnie uniosłam głowę. Tym razem zobaczyłam uśmiechniętego Kaya.
- Jesteś blada. - powiedział poważniejąc.
- Brawo Sherloku...
- Wyglądasz jakbyś za chwilę miała zejść.
„ Niestety nie ma tak łatwo" - pomyślałam.
- Proszę zostaw mnie samą.
- Powinnaś wyjść na zewnątrz. Pomógłbym ci ale nie wiem czy wtedy nie pogor...
- Pogorszy. - odpowiedziałam szybko, patrząc na niego. Przyjrzał mi się uważnie i tylko kiwnął głowa. Zaczynałam coraz bardziej bać się tego, że dowie się o mnie za dużo.
- Więc idź sama. Nie zbliżę się, chyba, że będę musiał.
- Nie odpuścisz?
- Nie.
Powoli wstałam i ruszyłam do wyjścia. Musiałam wyglądać jak ofiara losu, nogi dalej miałam jak z waty i ciągle się trzęsłam. Minęłam schody, na których ostatnio siedziałam z Jamiem... Nie ma go dwa dni, a już za nim tęsknię. Skierowałam się w stronę budynku gospodarczego. Lubiłam za nim siedzieć bo nikt tam nie chodził. Nie przejmując się, że się ubrudzę, klapnęłam pod ścianą. Kay oparł się o tę samą ścianę i schował ręce do kieszeni czarnych jeansów.
- Spójrz na tamte drzewa. - powiedział Kay, wskazując głową, gdzie powinnam patrzeć.
- Co?
- Po prostu na nie patrz... - mówił patrząc przed siebie. - To relaksuje. Patrz na same wierzchołki.
Nie wiem po co ale zrobiłam co mówił. - Widzisz poruszające się liście?
Drzewa były dość daleko i praktycznie nie było wiatru.
- Żartujesz?
- Skup się.
Westchnęłam. A co miałam do stracenia, zaczęłam wpatrywać się w te drzewa. Nic, kompletnie nic nie widziałam ale nie przestawałam sie na nie gapić. Nie mam pojęcia ile to trwało.
- Lepiej? - odezwał się w końcu Kay. Na początku nie zorientowałam się o co mu chodzi.
- Slucham?
- Pytam czy się uspokoiłaś?
- Uspokoiłam? Zachowywałam się jak papuga.
- Panika... Miałaś albo prawie miałaś atak paniki. - Otworzyłam szeroko buzię. - Ja... Nie, nnie miałam... To nie ta...
- Daruj sobie, wiem jak wygląda atak paniki McPherson. To z drzewami... Kiedyś ktoś mi powiedział, że to pomaga. Pomogło? - spytał nadal na mnie nie patrząc.
- T..tak . Skąd wiesz, że to był atak paniki?
- Kiedyś znałem kogoś kto zachowywał się podobnie. Jeśli dobrze się czujesz, pójdę już muszę wracać do pracy. - powiedział i ruszył w stronę szkoły.
- Kogo?
Ciekawość wzięła nade mną górę, chciałam wiedzieć... Kay spojrzał na mnie i uśmiechnął się ale inaczej niż do tej pory, bardziej smutno.
- Nie tylko ty masz tajemnice, McPherson.