Rozdział 4

707 25 3
                                    

Oda i Emilda pomagały mi włożyć suknię. Była naprawdę olśniewająca. Od Elżbiety dowiedziałam się, że wejdę na salę, jako ostatnia z debiutujących. Czyli albo nikt nie zauważy mojego wejścia, albo wszyscy będą je pamiętać, zapominając o innych dziewczynach. Zważywszy na to, iż moim partnerem był sam książę można było założyć, że w grę wchodzi tylko druga opcja. Wszyscy będą chcieli zobaczyć pannę, która miała tak szczególne względy. Mężczyźni od 12 roku życia byli na salonach, poznając ważne osobistości i towarzysząc swoim ojcom w prowadzeniu interesu, który w stosownym czasie mieli przejąć. Kobiety jednak znane były tylko tym najbliższym przyjaciółkom swoich mam oraz swoim szkolnym towarzyszkom. Dlatego debiut miał takie znaczenie. Trzeba było się pokazać w odpowiednim miejscu i czasie na salonach, by ustawiła się kolejka mężczyzn pragnąca tę damę poślubić. Dzisiaj miało zostać wprowadzonych na salony dziesięć dziewcząt w tym ja. Wszystkie miały nadzieję zostać wybrankami przyszłego króla. Poza mną. Nie były świadome, że decyzja została podjęta. Teoretycznie powinnam teraz stać przed drzwiami do sali balowej razem z resztą tych wysoko urodzonych panien. Jednak Oda przekazała mi wiadomość od królowej, że mam czekać, aż przyjdzie po mnie jej syn. Pokojówki dopięły do gorsetu tren w równie granatowym kolorze. Następnie zapięły mi na szyi srebrny łańcuszek z serduszkiem, a na nadgarstek wsunęły identyczną bransoletkę. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Emilda otworzyła je i wpuściła księcia do środka. Miał na sobie uroczysty granatowo-złoty mundur oraz koronę oczywiście mniejszą i nie tak ozdobną jak królewska jednak nadal dość pokaźnych rozmiarów. Jego otwarte usta i zdumienie w oczach sprawiły, że oblałam się rumieńcem i pochyliłam głowę. Dygnęłam przed nim, nie zapominając o dworskiej etykiecie i czekałam. Minęła chwila nim się odezwał.

- Nie pomyślałbym, że możesz być jeszcze piękniejsza, póki tego nie ujrzałem – powiedział podchodząc do mnie. Złapał między palce kosmyk moich kasztanowych włosów. Pokojówki zaczesały część do góry robiąc z nich mały koczek upięty wsuwkami z czerwonymi klejnocikami, reszcie zaś pozwoliły opaść delikatnymi falami na plecy.

Podał mi ramię, a ja przyjęłam je z wdzięcznością. Trzewiki na obcasie były dla mnie jeszcze nowością i trochę się bałam upadku. Chyba to wyczuł.

- Nie martw się nie pozwolę ci upaść - stwierdził.

- Nie martw się dam sobie radę – odpowiedziałam przedrzeźniając go.

To miała być złośliwa uwaga, jednak on zaśmiał się zupełnie nie urażony, jakbym opowiedziała mu wspaniały dowcip. Odprowadził mnie do drzwi wejściowych na salę balową.

- Za chwilę cię zapowiedzą, a Albert powie ci kiedy masz wyjść – wskazał lokaja stojącego po prawej stronie drzwi. - Przystań na chwilę zanim ruszysz w dół. Schodząc po schodach trzymaj się poręczy, uchroni cię przed upadkiem. - Uśmiechnął się lekko.- Nie śpiesz się za bardzo, daj sobą nacieszyć oczy. Będę czekał u stóp schodów.

- Ha ha. Jesteś taki zabawny, przecież wiem to wszystko – zgromiłam go wzrokiem, a w jego oczach pojawiły się figlarne iskierki.

- Do zobaczenia za chwilę, Zofio – skłonił mi się lekko, a ja dygnęłam automatycznie.

Gdy tylko zniknął za załomem korytarza, usłyszałam dwa mocne uderzenia laski o podłogę. Za drzwiami zaległa cisza.

- Księżniczka Zofia Jadwiga Lubomirska. Córka księcia wschodu Filipa Bolesława Lubomirskiego. Towarzysz: książę Robert Konrad Królewiec. - mocny baryton lokaja odbijał się od wysokich ścian sali. Lokaje otworzyli przede mną drzwi, a jeden z nich – Albert – pokazał mi ręką, że mam wyjść.

Powoli przeszłam przez drzwi i stanęłam u szczytu schodów zwężonych na górze i rozszerzających się ku dołowi. Od progu drzwi do ostatniego stopnia był rozwinięty purpurowy dywan. Odetchnęłam ogarniając wzrokiem ogromną salę i próbując się uspokoić. Oparłam lewą rękę na balustradzie i powoli zaczęłam schodzić w dół. Długi tren ciągnął się za mną. Zastanawiałam się, czy nie będzie mi przeszkadzał podczas tańca i poruszania się po sali. U stóp schodów zobaczyłam księcia, a za jego plecami obie moje pokojówki, skryte w cieniu. Ze wszystkich stron słyszałam westchnienia i ciche szepty. Robert podał mi lewą rękę i pomógł pokonać ostatnie dwa stopnie. Gdy przekładał moją dłoń na swoje prawe ramie, Oda i Emilda odpięły tren od mojej sukni. Przeprowadził mnie przez środek sali do miejsca, gdzie zasiadali jego rodzice. Dygnęłam przed królewską parą. Odpowiedzieli mi skinieniem głów, a po sali przeszły jeszcze głośniejsze szepty. Był to gest najwyższego szacunku panującej pary i rzadko kto otrzymywał taki zaszczyt. Przyszły władca odprowadził mnie do moich rodziców stojących w pobliżu, bym mogła się przywitać. Za moimi plecami rozległo się tym razem pojedyncze uderzenie potężnej laski.

Marmurowa KrólowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz