Rozdział 14

438 16 6
                                    

Obudziłam się starannie otulona kołdrą i silnym ramieniem męża. Oczy szczypały mnie od wczorajszych łez. Odwróciłam się, by na niego spojrzeć.

- Przepraszam - powiedział całując mnie w policzek.

- To chyba ja powinnam przepraszać ciebie.

- Przysięgałem, że cię nie opuszczę, a zrobiłem to. Zostawiłem cie samą z twoim strachem. Przepraszam.

- Tak bardzo nie chciałam cię zawieść, że to zrobiłam. Przykro mi. Nie wiem, czy jestem w stanie podołać temu zadaniu.

- Jakiemu? - spytał marszcząc brwi.

- Nie wiem, czy jestem w stanie, być jednocześnie królowa i matką - powiedziałam patrząc mu głęboko w oczy.

- Nie znam innej kobiety tak idealnie pasującej do tej podwójnej roli.

Jego pocałunek z delikatnego przerodził się w żarliwy. Przyciągnął mnie bliżej do siebie. W tamtym momencie byłam przekonana, że takich chwil będą jeszcze miliony. Że przez wiele lat będę budzić się u jego boku. Że kiedyś razem zstąpimy z tronu ustępując miejsca naszemu synowi. Byłam szczęśliwa. Teraz mój strach z dnia ślubu wydawał się irracjonalny, a moje protesty bezsensowne. Cieszyłam się jak wariatka, że w tamtym momencie, ktoś zadecydował za mnie. Nasze pieszczoty przerwało pukanie do drzwi.

- Kto tam?

- Wasze Wysokości przybył list z Litwy, posłaniec mówił, że to bardzo pilne i nalegał by przekazać natychmiast - usłyszeliśmy głos Ody.

- Podaj go więc - na te słowa wsunęła się do pokoju unikając patrzenia na nas. Podała list Robertowi i natychmiast się wycofała.

- Elżbieta urodziła zdrowego chłopca -powiedział szczerząc się od ucha do ucha. - Zapraszają na chrzest.

- Kiedy? - spytałam.

- Za trzy miesiące.

*****

- NIEEEEEEeeee...........

- Proszę cię Zosiu obudź się - ktoś trzymał mnie za rękę i mówił do mnie łagodnym głosem. Znam ten głos. Otworzyłam oczy i oślepiło mnie światło. To Ela siedziała obok mnie. Przymknęłam jeszcze na chwilę oczy, a gdy ponownie je otworzyłam zobaczyłam spływające po jej twarzy łzy. W mojej głowie pojawiły się obrazy. Ludzie wypadający z lasu. Robert krzyczący do jednego z naszych gwardzistów, żeby mnie stamtąd zabrał. Mężczyzna, który wykonując jego rozkaz, wyciąga mnie z karety i wciąga na siodło swojego konia. To, jak odjeżdżamy w pełnym galopie. Moje ostatnie spojrzenie za siebie i..... ten widok, mój krzyk.

- Robert... - mój głos jest ochrypły.

- Tak bardzo mi przykro, Zosiu - Ela znów wybucha płaczem. Nagle do pomieszczenia wpada jej mąż. Ma zmierzwione włosy, a jego oddech jest przyspieszony.

- Obudziłaś się - patrzy prosto na mnie.

- Ktoś jeszcze przeżył? - pytam, choć sama nie wiem, jak mogę być tak opanowana w takiej sytuacji.

- Jedna z twoich pokojówek, Emilda i gwardzista, który cię tu przywiózł - siada po drugiej stronie łóżka.

- A.... ciała?

- Zabrali tylko kosztowności. Albo to był zwykły napad rabunkowy, albo ktoś poniewczasie zorientował się kogo zaatakował. Nie próbowali zacierać śladów czy ukryć ciał. Widać było, że tylko w pośpiechu przeszukali bagaże. Mam wrażenie, że twojego kufra nawet nie otworzyli. To wygląda  tak jakby, kiedy tylko się zorientowali na kogo napadli, rzucili wszystko i zaczęli uciekać gdzie pieprz rośnie - mówił Witold tak, jakby w ogóle nie usłyszał mojego pytania. Dopiero kiedy zobaczył mój natarczywy wzrok odpowiada: - Złożyliśmy je na razie w lochach.

- Musze natychmiast wracać do domu - mówię i zaczynam się podnosić.

- Jutro z samego rana odbędą się chrzciny, później wyruszymy razem - mówi Ela powstrzymując mnie. - Już zaczęliśmy przygotowania. Nie pozwolimy ci teraz podróżować samej.

W pierwszym odruchu, chce protestować, ale nie wiem czy to rozsądne w tej sytuacji. Prawda jest taka, że nie wiem czy poradziłabym sobie z tą podróżą samotnie. Zapada cisza. Widzę, że oboje wstrzymują oddech czekając na moją reakcję. Rozległo się pukanie do drzwi. Rodzice Roberta i Eli weszli nie czekając na zaproszenie. Oboje przygaszeni, ale w pełni opanowani.

- Witoldzie, Elżbieto chciałbym z wami pomówić na osobności - odezwał się król. Małżeństwo podniosło się, jeszcze raz zerkając na mnie przed wyjściem.

- Zofio - zaczęła królowa, a ja już wiedziałam, że to nie będzie łatwa rozmowa. - Nawet nie wiem, od czego mam zacząć. Powinnaś teraz, jak każda normalna kobieta mieć czas na żałobę. Na pozbieranie się, po tych wydarzeniach. Powinnaś otrzymać wsparcie od rodziny i przyjaciół. Ktoś powinien nad tobą teraz czuwać. Żeby to wszystko cię nie przytłoczyło. Ktoś powinien pilnować, żebyś dbała o siebie i o dziecko, które nosisz w sobie.

- Ale ja nie jestem normalną kobietą. To chcesz powiedzieć Pani? - spytałam spokojnym głosem.

- Proszę mów mi Anno. Mam dość tych formalności, jesteś dla mnie jak córka. Tak, niestety to chcę powiedzieć. Jesteś królową....

- Jestem królową i muszę zająć się swoim dzieckiem i swoimi poddanymi dla mojego męża i dobra mojego kraju - weszłam jej w słowo.

- Tak, właśnie tak - spojrzała na mnie ze smutkiem. - Kobietą jak my, nie dane jest należycie przeżyć żałoby.

- A więc skoro już ustaliłyśmy, że obie to wiemy przejdźmy do sedna sprawy.

- Jako kobieta, choćby nie wiem, jak inteligentna, nie możesz rządzić sama - powiedziała podchodząc do okna i wyglądając przez nie. - Jeśli inne narody się o tym dowiedzą, natychmiast zaczną nas najeżdżać i organizować zamachy na ciebie. Nikogo z nich nie będzie obchodziło czy jesteś w stanie sama sprawować władzę czy nie. Zaczną się podszepty, że ten czy inny z twoich doradców próbuje przejąć tron. Niektórzy z nich rzeczywiście mogą próbować. Musisz jak najszybciej zacząć poszukiwania męża. Możemy się postarać znaleźć człowieka, który będzie po prostu pionkiem. Weźmiecie ślub, żeby ukrócić zamachy na twoją władzę, a rządzić i tak będziesz sama. Nie potrzebujesz kogoś, kto zabierze ci całą władzę. Wręcz zmarnowałabyś się, przy takim mężczyźnie.

- Nigdy bym nie pomyślała, że zaraz po śmierci męża będę rozmawiać o ponownym ślubie - dopiero teraz Anna spojrzała na mnie. Po jej policzkach płynęły łzy.

- Ja również nigdy nie pomyślałabym, że niedługo po śmierci syna, będę namawiać jego żonę na ponowne zamążpójście.

- Chyba życie jest bardziej okrutne niż nam się wydawało - również moje policzki mokre były od łez. - Myślisz, że uda się znaleźć mężczyznę, który będzie pionkiem i nie zapragnie niczego więcej? Albo chociaż takiego, który nie zdegraduje mnie do roli laleczki rodzącej mu dzieci?

- Mam taką nadzieję - mówiąc to przytuliła mnie do siebie. Nie spodziewałam się takiego gestu ze strony królowej. Nie spodziewałam się również jak bardzo był mi on potrzebny. - Przykro mi, że nie jest ci dane przeżyć żałoby, jak każdej normalnej kobiecie.

Marmurowa KrólowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz