Kiedy tylko dotarliśmy do pałacu, ruszyłam prosto do sypialni. Wszyscy już wiedzieli, co się wydarzyło. Cały kraj pogrążony był w żałobie, a na zamku właśnie kończyły się przygotowania do uroczystości pogrzebowych. Ze względu na późną porę, nie zwlekając, poszłam spać. Nie łatwo mi było przebywać, w naszych wspólnych pokojach, samotnie. Każda rzecz przypominała mi boleśnie o stracie ukochanego. Kładąc się do łóżka myślałam o chwilach spędzonych razem, o radościach i smutkach. Myślała o tym, jak trudny był dla mnie debiut. Przypominałam sobie łzy, które spływały po moich policzkach na kolacji zaręczynowej i podczas przysięgi małżeńskiej. Myślałam o kolejnych wieczorach wesela, kiedy nosił mnie na rękach prosto do tego samego łóżka. O tym jak cierpliwie czekał, bym pozwoliła mu na kolejny krok. O dotyku jego ust i dłoni. O podnieceniu, jakie odczuwałam, kiedy jego ciało przywierało do mojego. O pocałunkach delikatnych, jak dotyk motylich skrzydeł. O wszystkich kłótniach i naszym uporze, który do nich prowadził. O dziecku, naszym dziecku, które noszę w swoim łonie. Wszystko to przeplatane było wspomnieniem chwili, w której utraciłam go na zawsze. Wydawałoby się, że myśli krążące w mojej głowie nie pozwolą mi zasnąć, jednak kiedy przypomniała sobie jego ciepłe, troskliwe ramiona otaczające moją talię zasnęłam.
Nad ranem obudziłam się z krzykiem. Nie pamiętałam jednak, co go wywołało. W tym samym momencie do pokoju weszła Emilda.
- Wasza Wysokość czas wstawać. Uszykowałam już kąpiel - powiedziała odsłaniając zasłony. Pomogła mi przebrnąć przez poranną toaletę oraz włożyć czarną, długą i zupełnie prostą suknię. Jej jedyną ozdobą były długie koronkowe rękawy. Spięła moje włosy w ciasny kok na koniec obwiązując go czarnym materiałem doszytym do takiej samej woalki zasłaniającej teraz moją twarz. Wkładałam trzewiki, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam. Do pokoju wszedł Zygmunt, brat Witolda.
- Wasza Wysokość pozwolisz, bym ci towarzyszył? - spytał bez zbędnych wstępów.
- Tak, zdecydowanie przyda mi się dzisiaj twoja siła - od ślubu Elżbiety staliśmy się poniekąd przyjaciółmi. Często przybywał na zamek w sprawach państwowych. Niejednokrotnie wtedy, jedliśmy wspólne kolacje we trójkę. Na początku ze względów etykiety. Później, by miło spędzić czas śmiejąc się w swobodnej atmosferze.
Przyjęłam wyciągnięte ramię i razem ruszyliśmy milcząc w dół schodów. Przed głównym wejściem do pałacu już zebrała się rodzina, doradcy, kilka delegacji z sąsiadujących królestw, kilku królów we własnych osobach i wielu innych wysoko postawionych. Przeszliśmy na sam przód stając za otwartym powozem z trumną, a ja zerkając jeszcze na królową Annę skinęłam do księdza i woźnicy. Konwój ubranych na czarno postaci ruszył. Po obu stronach dziedzińca kłębiły się tłumy również chcące pożegnać swojego młodego, mądrego króla. Wyszliśmy za pierwszy mur i idąc wzdłuż niego doszliśmy do wspaniałej kaplicy - miejsca pochówku rodziny królewskiej. Zbudowana z kamienia wznosiła się zaledwie na wysokość zewnętrznego muru. W środku znajdował się prosty ołtarz nad którym był zawieszony obraz Maryi z Dzieciątkiem. Po obu stronach kaplicy od strony ołtarza wznosiły się marmurowe nagrobki. Kończyły się w połowie świątyni i tam też znajdował się najnowszy nagrobek, z którego zdjęto górną płytę. Czterech gwardzistów włożyło trumnę z ciałem mojego męża do niego. Ksiądz odmówił tradycyjne modlitwy kończąc słowami "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz". Jeden z gwardzistów nad miejscem pochówku przybił tabliczkę głoszącą: Ś.P. Król Polski Robert Konrad Królewiec.
- Umarł król niech żyje król - wypowiedziałam. Słowa nawiązują do wiary, że zmarły jest już w królestwie niebieskim. Stały się już tradycyjną formułka wypowiadaną po śmierci króla. Gwardziści w tym czasie unieśli ciężka płytę i zakryli miejsce spoczynku Roberta. Białą różę, którą cały czas trzymałam w dłoni położyłam na płycie ofiarując ją zmarłemu mężowi. Następnie odeszłam robiąc miejsce kolejnym osobą składającym kwiaty u stóp nagrobka. W milczeniu udaliśmy się z powrotem do pałacu, gdzie podano obiad wszystkim wysoko postawionym. W trakcie wiele osób podchodziło, składając mi kondolencje. Niektórzy prosili o audiencje. Na szczęście odpuścili sobie próby rozmów politycznych przy posiłku. Po wszystkim, Zygmunt odprowadził mnie do pokoi, jednak nie wyszedł od razu.
- Wasza Wysokość wiem, ze dopiero co pochowałaś ukochanego męża, ale wiem również, w jakiej sytuacji politycznej cię to stawia. Dlatego mam nadzieje, że wybaczysz mi iż mówię, o takich sprawach, w takim momencie.
- Mów.
- Jesteśmy przyjaciółmi i jako przyjaciel, chciałbym ci złożyć propozycję małżeństwa - urwał na chwilę obserwując moja reakcję. Machnęłam ręką, by kontynuował z obojętnym wyrazem twarzy. - Jestem gotowy przyjąć nazwisko Królewiec. Nie chcę odebrać ci rządów, lecz rządzić na równi z tobą. Na rolę politycznego pionka się nie zgadzam.
- Czy to wszystkie twoje warunki? - spytałam nadal nie ukazując żadnych emocji. - Chcesz rządzić na równi ze mną... to wszystko? Czy jest coś jeszcze?
- Chciałbym mieć potomka - powiedział niepewnym głosem.
- Syna?
- Płeć nie jest dla mnie zbyt istotna. Syna lub córkę, ale z własnej krwi.
- Wiesz, że jest to jedna ze spraw na które żadne z nas nie ma wpływu, więc nie jestem w stanie ci tego obiecać? - zapytałam.
- Tak, wiem. Chce, żebyś mi obiecała, że spróbujemy - jego głos był cichy i niepewny. Wiedział, o co prosił.
- Muszę to przemyśleć i przedyskutować oraz rozważyć innych kandydatów - powiedziałam tym samym go odprawiając.
- Wasza Wysokość - skłonił się i wyszedł.
Zadzwoniłam małym dzwoneczkiem. Po chwili w drzwiach pojawiła się Emilda.
- Poproś do mnie króla i królową.
CZYTASZ
Marmurowa Królowa
Lãng mạnOd nienawiści do miłości krótka jest droga. Od smutku do szczęścia długi mija czas. Jest pyskata, lecz nie ma wyboru. Życie jej nie oszczędza. Jak poradzi sobie z tym co zgotował jej los?