Rozdział 15

331 14 0
                                    

Kiedy tylko dotarliśmy do pałacu, ruszyłam prosto do sypialni. Wszyscy już wiedzieli, co się wydarzyło. Cały kraj pogrążony był w żałobie, a na zamku właśnie kończyły się przygotowania do uroczystości pogrzebowych. Ze względu na późną porę, nie zwlekając, poszłam spać. Nie łatwo mi było przebywać, w naszych wspólnych pokojach, samotnie. Każda rzecz przypominała mi boleśnie o stracie ukochanego. Kładąc się do łóżka myślałam o chwilach spędzonych razem, o radościach i smutkach. Myślała o tym, jak trudny był dla mnie debiut. Przypominałam sobie łzy, które spływały po moich policzkach na kolacji zaręczynowej i podczas przysięgi małżeńskiej. Myślałam o kolejnych wieczorach wesela, kiedy nosił mnie na rękach prosto do tego samego łóżka. O tym jak cierpliwie czekał, bym pozwoliła mu na kolejny krok. O dotyku jego ust i dłoni. O podnieceniu, jakie odczuwałam, kiedy jego ciało przywierało do mojego. O pocałunkach delikatnych, jak dotyk motylich skrzydeł. O wszystkich kłótniach i naszym uporze, który do nich prowadził. O dziecku, naszym dziecku, które noszę w swoim łonie. Wszystko to przeplatane było wspomnieniem chwili, w której utraciłam go na zawsze. Wydawałoby się, że myśli krążące w mojej głowie nie pozwolą mi zasnąć, jednak kiedy przypomniała sobie jego ciepłe, troskliwe ramiona otaczające moją talię zasnęłam.  

Nad ranem obudziłam się z krzykiem. Nie pamiętałam jednak, co go wywołało. W tym samym momencie do pokoju weszła Emilda.

- Wasza Wysokość czas wstawać. Uszykowałam już kąpiel - powiedziała odsłaniając zasłony. Pomogła mi przebrnąć przez poranną toaletę oraz włożyć czarną, długą i zupełnie prostą suknię. Jej jedyną ozdobą były długie koronkowe rękawy. Spięła moje włosy w ciasny kok na koniec obwiązując go czarnym materiałem doszytym do takiej samej woalki zasłaniającej teraz moją twarz. Wkładałam trzewiki, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę - powiedziałam. Do pokoju wszedł Zygmunt, brat Witolda.

- Wasza Wysokość pozwolisz, bym ci towarzyszył? - spytał bez zbędnych wstępów.

- Tak, zdecydowanie przyda mi się dzisiaj twoja siła - od ślubu Elżbiety staliśmy się poniekąd przyjaciółmi. Często przybywał na zamek w sprawach państwowych. Niejednokrotnie wtedy, jedliśmy wspólne kolacje we trójkę. Na początku ze względów etykiety. Później, by miło spędzić czas śmiejąc się w swobodnej atmosferze.

Przyjęłam wyciągnięte ramię i razem ruszyliśmy milcząc w dół schodów. Przed głównym wejściem do pałacu już zebrała się rodzina, doradcy, kilka delegacji z sąsiadujących królestw, kilku królów we własnych osobach i wielu innych wysoko postawionych. Przeszliśmy na sam przód stając za otwartym powozem z trumną, a ja zerkając jeszcze na królową Annę skinęłam do księdza i woźnicy. Konwój ubranych na czarno postaci ruszył. Po obu stronach dziedzińca kłębiły się tłumy również chcące pożegnać swojego młodego, mądrego króla. Wyszliśmy za pierwszy mur i idąc wzdłuż niego doszliśmy do wspaniałej kaplicy - miejsca pochówku rodziny królewskiej. Zbudowana z  kamienia wznosiła się zaledwie na wysokość zewnętrznego muru. W środku znajdował się prosty ołtarz nad którym był zawieszony obraz Maryi z Dzieciątkiem.  Po obu stronach kaplicy od strony ołtarza wznosiły się marmurowe nagrobki. Kończyły się w połowie świątyni i tam też znajdował się najnowszy nagrobek, z którego zdjęto górną płytę. Czterech gwardzistów włożyło trumnę z ciałem mojego męża do niego. Ksiądz odmówił tradycyjne modlitwy kończąc słowami "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz". Jeden z gwardzistów nad miejscem pochówku przybił tabliczkę głoszącą: Ś.P. Król Polski Robert Konrad Królewiec. 

- Umarł król niech żyje król - wypowiedziałam. Słowa nawiązują do wiary, że zmarły jest już w królestwie niebieskim. Stały się już tradycyjną formułka wypowiadaną po śmierci króla. Gwardziści w tym czasie unieśli ciężka płytę i zakryli miejsce spoczynku Roberta. Białą różę, którą cały czas trzymałam w dłoni położyłam na płycie ofiarując ją zmarłemu mężowi. Następnie odeszłam robiąc miejsce kolejnym osobą składającym kwiaty u stóp nagrobka. W milczeniu udaliśmy się z powrotem do pałacu, gdzie podano obiad wszystkim wysoko postawionym. W trakcie wiele osób podchodziło, składając mi kondolencje. Niektórzy prosili o audiencje. Na szczęście odpuścili sobie próby rozmów politycznych przy posiłku. Po wszystkim, Zygmunt odprowadził mnie do pokoi, jednak nie wyszedł od razu.

- Wasza Wysokość wiem, ze dopiero co pochowałaś ukochanego męża, ale wiem również, w jakiej sytuacji politycznej cię to stawia. Dlatego mam nadzieje, że wybaczysz mi iż mówię, o takich sprawach, w takim momencie. 

- Mów.

- Jesteśmy przyjaciółmi i jako przyjaciel, chciałbym ci złożyć propozycję małżeństwa - urwał na chwilę obserwując moja reakcję. Machnęłam ręką, by kontynuował z obojętnym wyrazem twarzy. - Jestem gotowy przyjąć nazwisko Królewiec. Nie chcę odebrać ci rządów, lecz rządzić na równi z tobą. Na rolę politycznego pionka się nie zgadzam. 

- Czy to wszystkie twoje warunki? - spytałam nadal nie ukazując żadnych emocji. - Chcesz rządzić na równi ze mną... to wszystko? Czy jest coś jeszcze?

- Chciałbym mieć potomka - powiedział niepewnym głosem.

- Syna?

- Płeć nie jest dla mnie zbyt istotna. Syna lub córkę, ale z własnej krwi. 

- Wiesz, że jest to jedna ze spraw na które żadne z nas nie ma wpływu, więc nie jestem w stanie ci tego obiecać? - zapytałam.

- Tak, wiem. Chce, żebyś mi obiecała, że spróbujemy - jego głos był cichy i niepewny. Wiedział, o co prosił.

- Muszę to przemyśleć i przedyskutować oraz rozważyć innych kandydatów - powiedziałam tym samym go odprawiając.

- Wasza Wysokość - skłonił się i wyszedł.

Zadzwoniłam małym dzwoneczkiem. Po chwili w drzwiach pojawiła się Emilda.

- Poproś do mnie króla i królową.

Marmurowa KrólowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz