XXIII.

1.1K 138 10
                                    

Ash ostro skręcił i wpadł na spowalniacz, co skutkowało tym, że huknęłam głową w sufit auta, a blondyn głośno zaklął. Drew się obudził, ale Denis ciągle słodko spał tym razem na rękach Luke'a, który też spał na tylnym siedzeniu.
- Dojeżdżamy - oznajmił, widząc, że się obudziłam.
- Co to było?
- Co?
- Czemu tak ostro skręciłeś?
- Och to. Nic takiego.
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, ale uparcie patrzył na drogę przed nami. Fuknęłam i oglądałam migające obrazy za oknem. Teraz słońce świeciło już na całego i w samochodzie było troszeczkę duszno. Nasze zapasy skończyły się, więc miałam nadzieję, że jeszcze tylko chwila. Byłam potwornie głodna, bo po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie po mleko dla Denisa.
Luke się obudził. A chłopiec przekręcił się na jego ramionach. Spojrzałam w lusterko i uśmiechnęłam się na ten widok.
- Hej, w porządku?
- Tak. - ziewnął - Boże, kiedy dojedziemy?
- O ile mi wiadomo - odezwał się Ashton - to nie mam na imię Boże, tylko Ash.
Luke dziwnie na niego spojrzał, ale nie ponowił pytania. Kiedy było wiadome, że żaden się nie odezwie, z westchnieniem udzieliłam Luckowi odpowiedzi.
- Za chwilę.
W lusterku widziałam, jak chłopak kiwnął głową i spojrzał na Denisa. Obaj bracia spali w najlepsze.
Spojrzałam na drogą przed nami i zamarłam. Dosłownie. Wpatrywałam się w czarny dym, unoszący się z niedaleka. - Zatrzymaj się. - rzuciłam do Asha, tonem bez emocji.
- Co? Niki? Po co?
- Zatrzymaj się. - powtórzyłam z naciskiem.
Chłopak z zaskoczeniem i raczej niechętnie spełnił moje polecenie. Chwyciłam tylko swój nóż i pobiegłam. Po prostu otworzyłam drzwi i rzuciłam się do biegu. O niczym nie myślałam, a przed oczami miałam tylko ten czarny dym. Kiedy dobiegłam na miejsce, stanęłam. Usta otworzyły mi się w niemym krzyku. Chciałam krzyczeć, wrzeszczeć, płakać, wszystko naraz. Tyle emocji, a jednocześnie tak pusto.
Z naszego domu pozostały zgliszcza. Widziałam tylko czarne, osmalone belki i mnóstwo kości na ziemi.
Osunęłam się na kolana i usłyszałam tylko, jak Ash parkuje. Podbiegł do mnie i potrząsnął mną. Nie zareagowałam. Tępo wpatrywałam się w przestrzeń, nie widząc chłopaka przede mną. Ktoś coś krzyczał, ktoś inny płakał, a ja siedziałam na ziemi i nie mogłam się ruszyć.
Czarny dym.
Kości.
Spalony dom.
Za dużo tego. Przepraszam, że nie zdążyłam na czas, braciszku. Przepraszam. Po moich policzkach spłynęły łzy.
- Niki do cholery! - Ash krzyknął tak głośno, że z pobliskich drzew ptaki wzbiły się do lotu.
Spojrzałam na niego, tym razem rejestrując wszystko, co się wokół mnie dzieje.
- Co? - zapytałam głucho.
- Przecież oni mogą jeszcze żyć. Mogli uciec.
- Boże, Ash, czy ty tego nie widzisz?
Wstałam i zamknęłam oczy. Nie chciałam tego wiedzieć. Tych białych kości leżących na czarnym tle. Nie...to nie jest prawda. To tylko jakiś chory sen, a ja zaraz obudzę się i znowu będę w swoim domu, żeby zaraz pójść do szkoły i spotkać się z Wiki.
Wiki...o mój Boże.
Nie kieruj się uczuciami. Nie czujesz nic, rozumiesz? Nie umiałam teraz tak na to spojrzeć. Jeśli wcześniej wydawało mi się, że nienawidzę tego nowego świata, to teraz to już nie była nienawiść. Sama nie wiedziałam, co to było. Miałam ochotę zamordować cały ten pieprzony gang i chciałam, żeby oni cierpieli. Tak jak ja.
Chciałam ich torturować. Czy właśnie tak zmieniają się ludzie? Poprzez nieszczęścia? Czy tak zaczynają siebie nienawidzić? Nie wiem, ale wiem, że to, co tu się stało będzie moją winą i nigdy nie zdołam jej odkupić.


Cześć :)

Mam nadzieję, że rozdział się podoba :) Chciałabym was zaprosić na moje wiersze, które zaczęłam pisać kilka dni temu. Są one dostępne na moim profilu.

Szczęśliwego Nowego Roku!

claire1902



Nie do końca umarli IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz