III.

2K 207 5
                                    

Stałam na klatce i patrzyłam w zimne oczy szefa gangu motocyklowego. W jednej chwili podniósł on pistolet i zastrzelił moich rodziców. Zaczęłam uciekać. Szybko zbiegałam po schodach, ale oni okazali się szybsi. Dogonili mnie kilka metrów od drzwi wejściowych i także zastrzelili.
Obudziłam się z krzykiem w ciemnym pokoju. Mimo, że nie tak wyglądało to, co się wtedy stało, to i tak było straszne. A takie sny zdarzały się prawie codziennie. Spojrzałam za okno. Była ciemna noc, a przez szybę wpadało niewiele światła księżyca. Na niebie świeciły srebrne gwiazdy, które kojarzyły mi się z tamtym światem.
Próbowałam wstać, ale ból, który rozszedł się w moim lewym boku, ponownie przygwoździł mnie do łóżka. Dopiero teraz przypomniałam sobie, co się stało...wczoraj?
Zack wpadł przez drzwi i szybko ocenił sytuację. Nie widział zagrożenia, więc uznał, że to pewnie zły sen.
No cóż, nie mylił się mój braciszek. Niestety.
Dużo łatwiej poradzić sobie z widocznym zagrożeniem, jak zombie czy ogień. Ale strach, rozpacz czy ból, to już była wyższa szkoła jazdy, z którą większość osób ma problem. Nie dziwiłam się im. I mnie czasem ogarniały wątpliwości, ale walczyłam dalej, bo wiedziałam, że od tego zależy to, czy przeżyję.
Zabijaj, albo zostaniesz zabity.
W obecnym świecie nie odbiegało to oo prawdy.
- Hej. W porządku? - zapytał Zack, ale po chwili sam sobie odpowiedział. - Co ja pieprzę, oczywiście, że nie w porządku. - Chłopak przysiadł na skraju łóżka i spojrzał w moje oczy. Odwróciłam wzrok.
- Mogło być gorzej. - odpowiedziałam i zapatrzyłam się w gwiazdy.
To była najdłuższa rozmowa, jaką do tej pory przeprowadziliśmy i szczerze mówiąc dziwnie się z tym czułam. Nie mogłam jednak powiedzieć, że tego nie chciałam. Zack był moją jedyna bliską osobą. Nie miałam pojęcia, czy dałabym radę żyć, gdyby coś mu się stało.
Spojrzałam na niego i zapytałam.
- Ile spałam?
- Prawie tydzień. - odpowiedział. - Oczywiście budziłaś się, ale na krótko.
- Nic nie pamiętam.
- To normalne w twoim stanie Niki. - skomentował Zack. - Co się stało?
Nie odpowiedziałam, więc brat mówił dalej. - Kiedy przyszłaś do domu, byłaś cała zakrwawiona i myślałem, że...
Chłopak nie musiał kończyć wypowiedzi, wiedziałam, co ma na myśli. Po jego policzku przetoczyła się łza. Pierwszy ślad, pozytywnego (w pewnym sensie) uczucia, od kilku miesięcy. Zack'owi, tak jak i mnie zdarzały się chwile słabości. Nie mówił o nich, ale ja je widziałam. Bo jeśli się uważnie patrzy to można wiele zobaczyć.
- Hej. - podniosłam się z trudem i dotknęłam jego ramienia. - Już w porządku. Nic mi nie jest.
- Wiem, ale...obiecałem ci, że będę ci chronić. Najwyraźniej jednak mi to nie wychodzi. To bardziej ty chronisz mnie. - spróbował się zaśmiać, ale mu nie wyszło. Znowu miał smutną minę.
Dość, pomyślałam i zaczęłam wstawać. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę ranę, bandaże i wszystko inne, ale się nie poddawałam. To nie leżało w mojej naturze.
Chłopak skoczył na nogi i próbował mnie podtrzymywać, ale ja nie potrzebowałam pomocy. Musiałam wrócić do formy. Zack kiwał głową z zatroskaniem, podczas gdy ja próbowałam przejść się po pokoju. Udało mi się, ale chwilę po tym, opadłam na łóżko i ciężko dyszałam.
Małe kroczki, powtarzałam sobie, małe kroczki. Nie od razu Rzym zbudowano.
- To może ja przyniosę coś do jedzenia. - zaproponował Zack i poszedł w kierunku drzwi. Kiedy jednak w nich stanął odwrócił się do mnie i oznajmił rozkazującym tonem. - Tylko nigdzie mi się nie ruszaj.
- Tak jest kapitanie. - leniwie mu zasalutowałam.
Ku mojemu zdumieniu uśmiechnął się i zszedł po schodach. Może mój brat jeszcze nie umarł?
*****
- Niki. - odezwał się Zack, kiedy wkładałam buty.- To nie jest dobry pomysł.
- Zack. - odezwałam się takim samym tonem, jakim on zwrócił się do mnie. - Idę się przejść. Nie idę na wojnę.
- Wiem, ale mimo wszystko powinnaś odpoczywać, a nie się gdzieś szwędać.
- Mam dość leżenia. Siedzę w domu już drugi tydzień, czas wyjść.
- W porządku. - chłopak w końcu dał za wygraną. - Ale obiecaj, że jeśli tylko coś zacznie się dziać, albo będzie cię boleć, to natychmiast wrócisz do domu i nie będziesz się pakować w kłopoty.
- Dobrze. - powiedziałam tylko i ruszyłam do drzwi. Kiedy przy nich byłam Zack wyszeptał tak cicho, że ledwo go usłyszałam.
- Kocham cię siostrzyczko. Przepraszam.
Nie odwróciłam się. Nie chciałam, żeby brat zobaczył łzy w moich oczach. Słońce świeciło na pełną skalę. Widziałam budynki przemysłowe i las z drugiej strony domu. Coś ciągnęło mnie do lasu, ale stwierdziłam, że jest to raczej pakowanie się w kłopotu. Poza tym miałam się nie oddalać. Nadal jeszcze nie wróciłam do pełni sił.
Poszłam w kierunku zabudowań. Szłam powoli, ale nie do końca zwracałam uwagę na otoczenie. Moje myśli zaprzątały tylko słowa brata. Myślałam o tym, że może go odzyskałam. Nie pragnęłam niczego innego. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy dotarłam do celu swojej podróży. Usiadłam na jednym z niższych murków. Było spokojnie. Nie dostrzegłam żadnego trupa i mimo, że tutaj było bardziej niebezpiecznie, to nie mogłam się stąd ruszyć. Nie miałam siły na wchodzenia na dach, gdzie zawsze siedziałam. Nie chodziło o to, że teraz nie potrafiłam walczyć, ale nie chciałam nadwyrężać organizmu. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że mam szwy. Byłam pewna, że Zack nie umiał operować i zszywać ran, ale może się myliłam. Chyba, że...no tak, chyba, że ktoś mu pomagał. Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam. Zack miał przyjaciół, o których ja nie miałam pojęcia.
Życie postanowiło zrobić mi jednak jeszcze większą niespodziankę, bo po chwili usłyszałam szelest. Zerwałam się na równe nogi i ostrożnie wyjrzałam na drogę, z której dochodził hałas. Stały na niej dwie postacie i żywo dyskutowały. Nie zauważyły, że ktoś je podgląda. Jedną z nich okazała się dziewczyna w moim wieku. Wysoka blondynka z długimi włosami do pasa i smukłą sylwetką. Drugim człowiekiem był chłopak. Równie wysoki, jak dziewczyna, a nawet wyższy do niej. Miał umięśnioną sylwetkę i też blond włosy. Wyraźnie widać było, że o coś się kłócą.
Byłam niemal pewna, że za chwilę pójdą w moją stronę, a potem no cóż....mogło się wydarzyć wszystko. Niby miałam nie pakować się w kłopoty, ale nie zamierzałam dać się podejść.
Postanowiłam pierwsza do nich iść. Poruszałam się niemal bezszelestnie, ale nawet gdybym szła normalnie to wątpiłam, czy by mnie usłyszeli, tak byli zajęci kłótnią. Kiedy byłam od nich na wyciągnięcie dłoni, przystawiłam im noże do pleców i powiedziałam spokojnie.
- Odwróćcie się.
Posłusznie spełnili moją prośbę. Byli zaskoczeni tak samo, jak ja.
Przede mną stała Wiktoria. Nie znałam chłopaka, ale teraz to się nie liczyło. Patrzyłam na Wiktorię. Na moją najlepszą przyjaciółkę, tą samą, która chciała mnie zastrzelić, ale teraz to się nie liczyło.
Jednak ta chwila szczęścia została przerwana przez dwójkę zombie, zmierzających do nas od tyłu. Szybko się odwróciłam i rzuciłam dwa noże trzymane w rękach. Trafiłam bezbłędnie w głowę.
"Towarzysze" cofnęli się do tyłu, kiedy znowu do się do nich odwróciłam. Byli zaskoczeni, ale nie tak jakby nie mogli uwierzyć w to co widzą, tylko jakby już to wiedzieli, ale nie spodziewali się, że jednak to potrafię.
Za ich plecami zauważyłam hordę zombie.
Oho, pomyślałam, mamy kłopoty. Wiedziałam, że nie damy rady. Nie wiedziałam, jakie mają umiejętności, ale to było ponad nasze siły.
Miałam lekkie zawroty głowy i trochę słaniałam się na nogach. Wiktoria i ten chłopak chyba to zauważyli, bo podeszli do mnie niepewnie i chcieli pomóc.
- Nie. - wychrypiałam. - Musimy iść. - wskazałam na trupy.
Pokiwali głowami.
- Ale później...- zaczął chłopak i Wiktoria jednocześnie...popatrzyli na siebie i to chłopak kontynuował. - Musimy porozmawiać. - Widziałam, że kiedy zwracał się do mnie miał łagodny wyraz twarzy takie szczęśliwe oczy. Miał ładne ciemne oczy. Podobały mi się.
Skup się Niki, nakazałam sobie w duchu. Otrząsnęłam się jednak dopiero, kiedy zobaczyłam trupa łapiącego Wiktorię za ramię. Wyrwała się, a ja odcięłam mu głowę.
Zaczęliśmy biec. Po drodze wzięłam swoje noże.
Po kilkunastu minutach byliśmy w moim domu. Ja ledwo mogłam złapać oddech. Wciąż byłam słaba, a uciekanie nie poprawiało sytuacji. W dodatku nie zgubiliśmy tych przeklętych zombie.
- Cholera. - powiedziałam, kiedy zobaczyłam, jak na bluzce wykwitała plama krwi. Trupy nie ubłagalnie się zbliżały, ale wtedy w drzwiach wejściowych stanął Zack z karabinem. Zapytał tylko:
- Dlaczego ty zawsze wpakujesz się w kłopoty Niki?
Też chciałam znać odpowiedź na to pytanie.

Nie do końca umarli IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz