Czym jest miłość? O matko, ile razy zadajemy sobie to pytanie. Nikt się nawet nie przyzna, ale do końca życia będzie rozmyślał nad tym, czym jest to uczcie, czy może rzeczywiście istnieje. Jako dziecko miłość postrzegałam jako coś wyjątkowego. Małżeństwo, rzecz oczywista. Wyglądało to mniej więcej tak: W pracy poznam chłopaka, zakochamy się w sobie, oczywiście, początkowo będę cholernie niedostępna, ale on jak rycerz będzie o mnie walczył. Później się pobierzemy, a na świecie pojawi się potomstwo. Wnioski? Już wtedy wiedziałam, że kobieta musi być niedostępna, a facet musi o nią zabiegać. I podejrzewam, że tylko co do tego miałam rację. Chociaż i to pewne nie jest.
Wracając do meritum sprawy. Miłość. Słowo, uczucie, wartość, zwał jak zwał, rzecz nigdy przeze mnie niepojęta. Życie nauczyło mnie, że nie jest tak łatwo jak sobie to wyobrażałam. Ludzie nawet jak się kochają, to się zdradzają, nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać, porozumiewać się, wszystko komplikują zbytecznym myśleniem. No a sam stan zakochania? To już w ogóle dziwna rzecz. Chociaż... z zakochaniem jest może trochę jak z czekoladą. Gdy odpakowujesz tabliczkę swojej ulubionej czekolady, drogiej, nie wszędzie dostępnej, czujesz podekscytowanie. Zaczynasz ją jeść i mógłbyś tak na okrągło i okrągło, ale gdy już jesteś w połowie robi Ci się mdło. Czekolada się nudzi i musisz ją odłożyć. Podobnie jest z zakochaniem. Przeżywasz stan zauroczenia, zdobywasz ją lub jego (choć jestem zwolennikiem zdobywania tylko kobiet, ponieważ kobiety nie powinny według mnie zdobywać mężczyzn), a po jakimś czasie jest już tylko mdło. Gdy zrywasz relacje, po jakimś czasie tęsknisz i brakuję Ci tej drugiej osoby. Tak to może wyglądać. Ale tego nie wiem.
Bo nie rozumiem miłości.
Siedziałam w samochodzie przerażona tym co miało zaraz nastąpić. Nie mam gdzie uciec. Może powinnam wysiąść z samochodu, szybko przebiec obok obcego auta i jakoś uciec. Zamknęłam drzwi w aucie na klucz, a później oczy i policzyłam do dziesięciu. Gdy otworzyłam oczy, spojrzałam w lusterko, zobaczyłam, że nie stoi za mną żadne auto. Byłam sama w tej cholernej ślepej uliczce. Zaczęłam się zastanawiać czy może coś jest ze mną nie tak, czy mam jakieś zwidy, a może za mało jadłam i po wysiłku fizycznym mam halucynację, ale to było niemożliwe. Zrezygnowana, ale też z ulgą wróciłam do domu.
-Znowu tu jest - Candy pokazała głową na Alice, która własnie weszła do stołówki razem z Justinem.
-Myślicie, że Justin i Alice są razem? - zapytałam.
Taylor i Cands spojrzały po sobie.
-Myślę, że tak - odparła Candy, a Taylor kopnęłam ją pod stołem i odparła pośpiesznie:
-Nie, na pewno nie.
-Tay - poprosiłam. - Ja i Justin zerwaliśmy ze sobą rok temu! - przypomniałam jej.
-Taa i coś czuję, że w głowie Ci zupełnie ktoś inny - rzuciła Candy i napchała sobie do buzi mnóstwo sałaty. Spojrzałam na nią pytająco. - Och, daj spokój - powiedziała mlaszcząc. - Też się spodobałaś Dominicowi, pytał mnie wczoraj o Ciebie.
-Ten kretyn zupełnie mnie nie interesuję.
-Kłamczucha! - zawołały moje obie przyjaciółki.
-Nie chcę wybiegać w czasie, ale słonko, z kim wybierasz się na bal maturalny? - zapytała Taylor.
-Nie wiem - westchnęłam.
O tak, to był dylemat, który przyczepił się do mnie od jakiegoś tygodnia. Nie miałam partnera na bal i najgorsze było to, że nie miałam kandydata.
CZYTASZ
Jak kochać i nie zwariować?
Dla nastolatkówNie macie czasami dosyć swoich chłopaków? I w jednym momencie pragnięcie z nimi zerwać! Tak, wy chłopcy, też czasami macie nas dosyć. Kłócimy się, a później godzimy i tak trwa niekończąca się sielanka, którą mądrzy ludzie czasami postanawiają zakońc...