DZIEŃ SZÓSTY . rozdział 12

445 23 6
                                    

ROZDZIAŁ XII

- Small G, źle trzymasz cięciwę.- Liv zwróciła uwagę młodszej siostrze.
- Dobrze wiem jak się ją trzyma - warknęła. Jednocześnie uniosła i napięła łuk. Strzała spadła z podstawki. Szafirowe oczy czternastolatki kipiały ze wściekłości.
- Mhm, właśnie widzę. Palce dalej od nasadki.
Gwen zwiększyła odległość pomiędzy palcem wskazującym, a środkowym, napięła i strzeliła. Zielonowłosa pokiwała głową z uznaniem.
- Prawidłowo. Pogadam dzisiaj z kimś od Hefka, zamówię dla ciebie rękawiczkę z rozpórką...
- ...nie potrzebuję żądnej rękawiczki ani rozpórki!- Obróciła się do siostry.- Mogę strzelać bez.
Liv wywróciła oczami.
- Dziecko... Ja tylko chcę poprawić twoją technikę! W krótkim czasie ogarnęłaś jakie mięśnie mają pracować, przychodzi ci to z łatwością. Masz talent.
Small spojrzała na nią zdziwiona.
- Nie to co Will- rzuciła wzrokiem w stronę leżącego na trawie brata. Odkrzyknął jej:
- Słyszałem!
- I dobrze! Czasami zapominasz jakim jesteś beztalenciem - uśmiechnęła się złośliwie.
- Twoje słowa budują moją wiarę w siebie. Jesteś jędzą.
- A ty cymbałem, niepotrafiącym założyć strzały pod clicker - odgryzła się na swój własny, łuczniczy sposób.
- Liv...- zaczęła Gwen niepewnie.
- Słucham.
- Ja... przepraszam.
Zielonowłosa wybałuszyła oczy, jakby Small powiedziała: „Liv! Jestem ciąży. To ty jesteś ojcem"!
- Przepraszam cię za swój dzisiejszy wybuch. Denerwuje mnie to, że... Już nawet nie wiem. Będziesz mnie dalej trenować..? Nawet na rękawiczkę się zgodzę.
„Wychowasz nasze dziecko"? Twarz Liv złagodniała.
- Będę, ale pod jednym warunkiem. Przestaniesz mi podskakiwać.
Gwen delikatnie się skrzywiła. Koniec z dokazywaniem Livusi?
- Zgoda.
„Niech się szykuje rodzina... Coś dla nich wymyślę...".
- Stary! Co ci się stało?- Zapytał głośno Don, zwracając uwagę sióstr.
John.
Jeszcze bledszy niż zwykle, z podkrążonymi oczami i kropelkami potu na czole. Trzymał się ramienia Idy. Sprawiał wrażenie wycieńczonego do granic możliwości.
- Oh, John... Fiolet twych oczu, pot i ten martwy odcień skóry... Mmm...- ostentacyjnie zaczęła się wachlować.
- Oh, Livvie... Nie potrafię oderwać mych podkreślonych fioletem oczu od twych włosów. Zieleńsze od wiosennej trawy, letnich liści... Zieleńsze od samego Hulka!- Wychrypiał.
- Zieleńsze od Hulka? Policzki mnie pieką! Czy ty to widzisz, Johnie? Ja mam włosy niczym hulk, a ty oczy przypominające jego gacie... Ty jesteś moimi pantalonami John!- Dotknęła prawą ręką serca i pochyliła głowę udając płacz.
- Nie płacz, o Hulku, Masz zajebiste gacie. A natenczas- wal się. Widzę ktoś się zatruł i nie trafił do toalety, rzygowłosa - puścił ramię Idy.
- Coś chyba nie masz natchnienia na słowa.
- Coś chyba ty też - wskazał palcem na jej kołczan-sięgała do niego po kastety.- Zobaczmy jak wygląda Hulk walczący z własną bielizną - John wyciągnął sztylet i zaatakował Liv. W tym samym czasie, dziewczyna schowała broń do kieszeni szortów i odpięła kołczan.
- Daj mi tu swoje rzygowłoski, zaraz je podetnę.
Wciąż atakował nie trafiając ani razu w przeciwnika.
- Daj mi tu swoją mordę, cwelu. Naprostuje ci ją - zrobiła unik i uderzyła uppercutem w podbódek. John zatoczył się do tyłu. Zbliżył się i pchnął-założyła kastet i trawiła w ramię, zostawiając czerwony ślad.
- Suka...- wyjąkał. Liv z łatwością unikała wszystkie jego ataki, dopóki do akcji nie wkroczyła najmniej spodziewana osoba.
Nico di Angelo wciągu chwili uśpił Liv i chwycił Johna powyżej nadgarstka.
- Jesteś cwelem. Zaatakowałeś ją osłabiony, kiedy miała kastety. Kastety, durniu!- Syknął. Puścił gwałtownie jego rękę. Kucnął przy uśpionej łuczniczce. Zdjął z jej palców kastet.- Obudź się Liv- szepnął.
Otworzyła oczy gotowa zaatakować. Gdy zobaczyła prawie czarne tęczówki Nica rozluźniła się i ostrożnie podniosła z ziemi.
- Co zrobiłam?- Opuściła wzrok na ziemię.
- Rzuciła się z pięściami na kolesia, który właśnie pierwszy raz wszedł do cienia.
- O cholera...- uderzyła się płaską dłonią w czoło.- Skąd miałam o tym wiedzieć?
- Tutaj akurat on coś zrobił. Nie musiał z tobą zaczynać wiedząc, że jesteś gotowa na walkę.
- Głupi.
- Ty też, ale nie aż tak. Radziłbym ci teraz ochłonąć, a potem iść na obiad - wyciągnął dłoń ze spiżową bronią. Wzięła od niego kastet.
- Jak sobie życzysz, aniołku.
Zebrani obozowicze niepewnie patrzyli na Liv pakującą się i odchodzącą w stronę domku oraz zmordowanego Johna, podtrzymywanego przez Idę, wlekącego się w stronę mieszkania dzieci Hekate.

Księżniczka i KrólOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz