Rozdział 2. Przy obcym?

2K 211 46
                                    

- Dziękuję Ci. - powtórzyłem po raz setny. Od dziesięciu minut nie umiałem wydusić z siebie nic więcej. Po prostu brakowało mi słów. Ten chłopak zrobił dla mnie tak wiele, zaryzykował własne życie dla mojej siostry, dla dziecka, którego kompletnie nie znał. A teraz jeszcze pomógł mi je wszystkie odprowadzić. Pierwsze Leę do żłobka, potem bliźniczki do przedszkola, a na końcu Cassie do podstawówki.

Pytanie, dlaczego? Dlaczego to robił?

Przez cały ten czas, wydawał się być bardzo przejęty mną i moim rodzeństwem. Choć byliśmy dla siebie obcy, mimo moich sprzeciwów, pomógł mi twierdząc, że "jestem za bardzo zdenerwowany", żeby ogarnąć te dzieci sam. Zupełnie, jakby on nie przeżył przed chwilą zbyt wiele, skacząc pod samochód.

Teraz, słysząc moje setne "dziękuję" podrapał się z zakłopotaniem po gęstej czuprynie blond włosów. Dostrzegłem to kontem oka, wciąż będąc zbyt nieśmiałym, by po raz kolejny spojrzeć w jego oczy. Jeszcze nie do końca dotarło do mnie to, co się stało.

- To nic takiego. - powiedział w końcu, życzliwym głosem - Na moim miejscu, każdy postąpiłby tak samo.

Powstrzymałem się, by nie prychnąć. Czy to była jedynie wymuszona skromność, czy może, myślał tak naprawdę? Zbyt wiele razy, ludzkie twarze ukazywały mi obliczę bestii, bym choć w połowie mógł dać wiarę jego słowom. Dla mnie, wciąż wydawało się byś nierealne, że w ogóle ktoś taki jak on istniał. Istniał i przejął się akurat mną. I moją siostrą. Choć teraz, wydawać by się mogło, że głównie mną. W końcu mi pomógł. Jedynie nie rozumiałem dlaczego. To już kosmos, że rzucił się pod samochód dla Ruth, ale fakt, że właśnie mi pomógł, choć kompletnie mnie nie znał, jeszcze martwiąc się moim stanem? Był na tyle dobry, że wczuł się w rolę tak nędznego robaka jak ja? A może robił to, bo wydałem się mu tak żałosny, że aż budzący współczucie?

- Chyba żartujesz. - mruknąłem, w dalszym ciągu wpatrując się we własne trampki. Z natury, byłem dość nieśmiały, ale nie wiedzieć czemu, ten chłopak onieśmielał mnie jeszcze bardziej. - Mało kto, jest tak wspaniały jak ty, by móc zrobić coś takiego.

Czy ja właśnie nazwałem go wspaniałym? Nie dość, że wyszedłem na nieodpowiedzialnego niedojdę, to teraz jeszcze na wazeliniarza. Dobry początek znajomości. Nie ma co.

Postanowiłem szybko to zatuszować.

- No i mało kto - powiedziałem nieco głośniej, jakby chcąc zagłuszyć dawne słowa - jest na tyle nieodpowiedzialny jak ja, by móc dopuścić, żeby działy się takie rzeczy.

Od razu poczułem na sobie jego wzrok. Nie odwróciłem jednak głowy, nie odwzajemniłem spojrzenia. Wyobrażając sobie wpatrujące się we mnie zielone oczy, od razu przeszedł mnie dreszcz. Poczułem się nagle tak mały, tak nijaki, wystraszony i żałosny. Zupełnie, jakbym nie zasługiwał na to, by ktoś taki jak on patrzył się na mnie. Przecież wyszedłem na kompletnego idiotę. Przecież byłem kompletnym idiotą. A on, już uratował życie Ruth. To jedno życie mógł sobie dopisać do obrazu wspaniałości. Więc czemu obchodziło go jeszcze, to moje nędzne istnienie? Czemu w dalszym ciągu obdarzał swoim mnie spojrzeniem? Już mógł odejść, już zrobił dla mnie, dla moich bliskich zbyt wiele. Ale jednak nie odchodził. Wciąż.

Nagle poczułem się dziwnie, wypełniony tą myślą, w jednej chwili uświadamiając sobie, że wcale nie chcę by odszedł. Z niewytłumaczalnych powodów, czułem się lepiej w jego towarzystwie. Tak jakby... uspokajał mnie. Jednocześnie, wpędzając w zakłopotanie. Coraz większe.

Co to miało znaczyć?

Po moich słowach zapanowała cisza. Kiedy ocknąłem się z zamyślenia, doszło do mnie, że trwała ona w sumie już długo. Czyżbym już, zdążył coś spieprzyć? Zacząłem się martwić, że moje gadanie zniechęciło go. Poczułem się głupio, wypełnił mnie wstyd. Czemu ja wiecznie zniechęcam? Poza współczuciem, budzę tylko odrazę? Ojciec miał widocznie racje. Nie miałem sobą nic do zaoferowania. A od jakiegoś czasu, chyba jeszcze mniej.

Fucked up on lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz