Rozdział 15. Milcz - kiedy piekła krzyczą. Krzycz - kiedy niebiosa milczą

1.4K 160 58
                                    

Tylko nie mów nikomu. Nikomu.

Nikomu nie mów nic. Proszę.

Tyle razy słyszałem to we własnej głowie, że słowa siostry wydały mi się jedynie smutnym echem mojego dawnego głosu.

Gdybym nie wiedział gdzie jestem, w życiu nie poznałbym tego domu. W środku było ciemno, okna były pozasłaniane. Wszędzie walałby się puszki i butelki po alkoholu. Ubrania. Talerze. Jedzenie. Zabawki. Drzwi do sypialni rodziców były wyłamane z zawiasów. Leżały na podłodze, jakby stratowało je stado dzikich zwierząt. Choć po zapachu,wcale bym się temu nie dziwił.

Potwornie śmierdziało.

Zadrżałem. Sam nie wiem czy z zimna, ze strachu, czy obrzydzenia. Tak czy tak, w domu było jeszcze zimniej niż na zewnątrz. Odruchowo, mocniej ścisnąłem rękę Cassie, zupełnie jakby w jakikolwiek sposób miało ją to ogrzać.

Nie po raz pierwszy i ostatni w tym miejscu, chciało mi się płakać. Szczególnie, gdy patrzyłem na zapuszczoną matkę, leżącą wśród chusteczek na łóżku. Cassie poruszyła się, jakby chciała jej dotknąć, ale zagrodziłem jej drogę ramieniem.

- Zostaw ją, Cass. - z trudem wypowiedziałem te słowa przez zaciśnięte gardło - Nie warto.

Dziewczynka obdarzyła mnie błyszczącym spojrzeniem smutnych oczu, ale nic nie powiedziała. Posłusznie odsunęła się pod ścianę.

Moje serce na przemian kruszyło się, rozpadało, na przemian szalało w piersi z dzikiej i niepohamowanej złości. Patrząc na kobietę, którą przez całe życie nazywałem matką, wcale nie widziałem już matki. Nie wiem kim była teraz, co i jak ze sobą zrobiła, ale musiała być temu winna. Musiała. Bo przecież ktoś musiał. Mogła coś zrobić... Cokolwiek. Kiedykolwiek.

Tak bardzo chciałem jej nienawidzić. Obwinić, jak od kilku minut usiłowałem to zrobić. Wykrzyczeć jej w twarz, że to jej wina. Wszystko jej wina.

Przez głowę przeleciało mi tysiąc obrazów. Kiedy płakałem w nocy bojąc się ciemności,  a ona zamykała mnie w ciemnym pokoju na klucz. Kiedy nieraz po prostu chciałem ją przytulić, a ona zwyczajnie mnie odpychała. Kiedy dałem jej laurkę na dzień matki, a później znalazłem ją w koszu.Kiedy pierwszy raz tańczyłem na scenie, tak usilnie szukałem jej wzrokiem, aż w końcu pomyliłem kroki. Kiedy chciałem z nią porozmawiać, a ona zawsze mówiła, że boli ją głowa. Kiedy patrzyłem z boku jak traktuje pozostałe dzieci, normalne się z nimi obchodzi, a mnie... A mnie ignoruje. Było jeszcze tyle innych zdarzeń... a ona niezmiennie traktowała mnie tak samo. Raniła tak samo. Aż zakręciło mi się w głowie.

Zawsze miałem wrażenie, że swoim zachowaniem i postawą, moja matka za coś mnie kara. Nie wiedziałem tylko za co. Wciąż się nad tym zastanawiałem, szukałem powodu, przez tyle lat. Stale nosiłem w sobie poczucie winy... A teraz to ja chciałem ją ukarać. Obwinić. Sprawić, by choć raz poczuła się tak, jak ja czułem się przez całe dzieciństwo. Przez całe życie.

Ale nie potrafiłem. Po prostu nie potrafiłem. W przełyku wcale nie paliła mnie nienawiść, nie krzyczałem, chociaż chciałem. Stałem nieruchomo, z zaciśniętym gardłem. A w środku czułem się pusty. Jakby ktoś wydrążył moje wnętrze ostrym nożem.

- Co tu się stało?- wykrztusiłem po dłuższej chwili przyglądania się jej.

Było tak, jakby zupełnie mnie nie widziała. Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w nieodgadnioną przestrzeń, tak mocno szarpiąc za swoje włosy, że ledwo trzymały się na jej głowie. Pociągnęła głośno nosem.

- Sam widzisz.

Przez chwilę czułem się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch.W pustce, która jeszcze przed chwilą ogarniała moje wnętrze, nagle rozpaliła się pewna iskierka. Coś ścisnęło mnie w piersi, ogniem idąc od żołądka aż po gardło i policzki. Gniew. Nie nienawiść. Tylko gniew. Czysty gniew. Jak mogła się tak zachowywać?

Fucked up on lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz