Skręciliśmy za róg wchodząc na wąską, wyłożoną kamieniami uliczkę. Alan przez całą drogę starał się nawiązać ze mną jakiś temat; pytał się o siostry, o to w której jestem klasie, nawet których nauczycieli lubię, a których nie. Z początku odpowiadałem zdawkowo, wciąż czułem się przy nim nieswojo i w dalszym ciągu przemawiała przeze mnie moja wrodzona nieśmiałość. Jednak coś było w tym chłopaku, swego rodzaju ciepło, a może tylko szczery uśmiech, czy iskierki w zielonych oczach, ale po pewnym czasie, z każdym jego nowym pytaniem robiłem się coraz śmielszy, coraz bardziej swobodny. Podobał mi się sposób w jaki się do mnie odnosił, miałem wrażenie, że każda moja wypowiedź interesuje go niezmiernie. Co dziwniejsze, miałem również wrażenie, że w ogóle ja bardzo go interesuję. Może była to jedynie uprzejmość, może coś innego, nie wiedziałem. Tak czy inaczej, czułem się przez to lepiej.
Niestety nie byłem najlepszy w zadawaniu pytań, choć miałem ochotę również dowiedzieć się czegoś o nim. On, zupełnie jakby to wyczuł, nie kazał mi się silić nad pytaniami, po prostu sam na nie odpowiadał i bez mojego wkładu. Z tego co mi powiedział, dowiedziałem się mianowicie, że jest ode mnie o rok starszy, chodzi do trzeciej klasy, ma starszą siostrę, która studiuje, i nienawidzi pani od matematyki. Z tym ostatnim, oczywiście zgadzałem się jak najbardziej.
Wąska uliczka zaczęła się kończyć. Właśnie miałem spytać Alana, gdzie tak właściwie mnie prowadzi, jednak on, uprzedzając moje pytanie, w tym samym momencie, gdy ja chciałem je zadać, wskazał ręką na drzwi do jakiegoś baru, które nie wiedzieć skąd znalazły się nagle przy jego boku. Odsunął się, robiąc mi przejście i gestem pokazując bym wszedł do środka. Ja jednak przystanąłem, podejrzliwie mierząc wzrokiem budynek. Tak, to był bar. Był nawet szyld z napisem "Bar Margo". Czemu on mnie tu przyprowadził? W barach się głównie pije, albo przychodzi na imprezy. Byłem nieletni, nie mogłem pić alkoholu, w dodatku, to nie był czas na imprezę, przecież było koło dziesiątej rano. A na drzwiach wisiała tabliczka obwieszczająca wszem i wobec, że jest zamknięte.
- Alan? - odezwałem się niepewnie, wciąż stojąc w jednym miejscu - Przecież to bar, otwierają od szesnastej. Jest tabliczka, z napisem "zamknięte". Co ty...
Moje dalsze słowa zagłuszył jego śmiech. Bynajmniej nie prześmiewczy, ani obraźliwy. Śmiał się serdecznie, jak z żartu dobrego kolegi.
- Lily - zaczął uśmiechając się - bo mogę Ci tak mówić, prawda?
Pokiwałem głową, na znak że może.
- Dobrze. No więc Lily, dla mnie, to miejsce nigdy nie jest zamknięte. Wchodź.
Spojrzałem na niego badawczo, nadal nie ruszając się z miejsca. Co to miało znaczyć? Nie chciałem wyjść na mięczaka, czy coś, ale co ja niby miałem robić w barze, w dodatku kiedy jest zamknięty? Cała ta sytuacja wydawała się być co najmniej dziwna.
Alan, widząc niezdecydowanie na mojej twarzy poszerzył swój miły uśmiech i klepnął mnie w ramie.
- No dalej. -zaśmiał się - Nie bój się, nie zamierzam Cię upić. Chodź.
Jeszcze raz gestem zaprosił mnie do środka. Wahałem się jeszcze przez moment, ale jakoś nie mogłem mu odmówić, widząc jak się uśmiecha. Ostatecznie, walcząc z wszelkimi wątpliwościami, postąpiłem w końcu na przód, chwytając za klamkę i wchodząc do baru.
Ledwo tam wszedłem, nie zdążyłem nawet porządnie się rozglądnąć, a od razu rozległ się krzyk.
- Zamknięte! - zawołał głos zza lady, raczej średnio miłym tonem - Czytać nie potrafisz?!
Chciałem odpowiedzieć, przeprosić, czy zrobić cokolwiek, jednak w tym samym momencie do środka władował się Alan, krzycząc głośno od progu:
CZYTASZ
Fucked up on life
Romance"- Dlaczego to robisz? - zapytałem cicho. Niemalże szeptem. Mimo to, usłyszał. Popatrzył się na mnie z ciekawością. - Dlaczego... - Dlaczego jestem przy tobie? - uśmiechnął się. Pokiwałem głową. - To proste. - wyszeptał - Ponieważ chcę, żebyś ty był...