Promienie słońca tańczyły między moimi palcami, za linią skóry rozprzestrzeniało się niebo. Leżałem na plecach, miękka trawa łaskotała mnie w kark. Na zmianę, to zamykałem, to otwierałem dłoń, mając wrażenie, że łapie w nią chmury. Niebo było tak blisko... czułem się niemal, jakbym do niego należał.
- A ta? - zapytała Cassie. - Ta chmurka, to chyba owieczka.
Odwróciłem twarz w stronę siostry. Jej buzia była młodsza niż zawsze, brązowe loki krótsze niż pamiętałem. Cała jakby się skurczyła. W jej oczach, zamiast jak zazwyczaj - mojej smutnej twarzy- odbijało się niebo. Mogła mieć jakieś cztery- pięć lat. Nie więcej.
Kiedy przesunąłem rękę w jej stronę, chcąc dotknąć rozsypanych wokół niej włosów, spostrzegłem, że i moja dłoń, podobnie jak siostra, zmniejszyła się. Była... dziecięca.
Z jakiegoś powodu, wcale nie wydało mi się to dziwne. Czułem się, jakby fakt, że znów jestem dzieckiem, był normalny.
- Oczywiście, że to baranek. - powiedziałem dziwnie rozbawiony. - Widzisz? Ma rogi.
Cassie zmarszczyła mały nosek, odwróciła wzrok od nieba i spojrzała na mnie. Śmiejąc się, pokazała mi język.
- Bzdura! - parsknęła- To owieczka- jednorożek. Jak w tej bajce, którą mi opowiadałeś! Pamiętasz?
Zaśmiałem się.
- Pamiętam, że chciałem opowiedzieć Ci bajkę o małym baranku, a ty ciągle się wtrącałaś, prawie płakałaś, prosząc mnie, żebym znalazł barankowi panią owieczkę -jednorożek. Zmyśliłaś to!
- Akurat! - pisnęła, obrażonym gestem splatając ręce na ramionach - Wcale nie! I... i ja nie płakałam!
- Powiedziałem prawie.
- Głuptas!
Mimo swego rodzaju "wyzwiska", Cassie zaczęła się śmiać. Ponownie spojrzała w niebo, a ja poszedłem za jej przykładem. Przez chwilę patrzyłem pustym wzrokiem na nieszczęsną chmurę w kształcie owieczki-jednorożka. Uśmiechnąłem się pod nosem, na myśl o tym, jak moja młodsza siostra potrafi być waleczna. Szczególnie broniąc samej siebie...
- Cassie.... - zacząłem po chwili niepewnie. - Dlaczego baranek musiał znaleźć sobie panią owieczkę- jednorożek? Nie mógł... nie mógł być z panem owieczkiem-jednorożkiem? Albo coś? No wiesz, znaczy...?
Cassie podniosła się do siadu, zmierzyła mnie z góry poważnym spojrzeniem. Pomimo tego, że była malutka i jeszcze bardziej urocza, niż kiedy była starsza, wydała mi się nagle niezwykle poważna.
- Nie wiem, Linus. - wyszeptała, zupełnie jakby wyjawiała mi okropną tajemnicę.- Tata mówił, że pan z panem... że to jest złe. Niedobre. Mówił nawet, że brzydkie. Ja widziałam kiedyś pana z panem jak dotykali się ustami, ale wcale nie byli brzydcy. Jeden miał nawet ładną, śmiecącą się koszulkę...
- Cassie - przerwałem jej, niemalże szeptem. Pod powiekami zebrały mi się łzy. Teraz poczułem jeszcze dokładniej, smak swojego dzieciństwa... choć wcześniej czułem się z tego powodu wręcz błogo, nagle powróciły do mnie wszystkie demony, moich dziecięcych lat. Ogrom uczuć uderzył we mnie naraz, zupełnie jakby w jednej chwili, wszystko co w przeszłości pogrzebałem, obudziło się ze snu. Moje małe ręce, wydały mi się nagle czymś przerażającym. - Cassie, czy ja kiedykolwiek będę dla ciebie brzydki?
W tym samym momencie, twarz malutkiej Cassie rozmyła się, zupełnie jakby ktoś roztarł na płótnie farbę. Otoczenie rozpadło się na kawałki, niczym zburzone puzzle. Z dziwnym spokojem, patrzyłem jak wokół mnie formuje się nowa rzeczywistość.
CZYTASZ
Fucked up on life
Romance"- Dlaczego to robisz? - zapytałem cicho. Niemalże szeptem. Mimo to, usłyszał. Popatrzył się na mnie z ciekawością. - Dlaczego... - Dlaczego jestem przy tobie? - uśmiechnął się. Pokiwałem głową. - To proste. - wyszeptał - Ponieważ chcę, żebyś ty był...