Rozdział 7. Impuls, słowa, sztylet

1.4K 165 29
                                    

-  Ale ja... n-nie chcę... - wybełkotałem podziwiając własne trampki.

Niemal od razu poczułem na sobie spojrzenie tych wielkich, zielonych ślepi. Westchnął.

- Spokojnie, Lily.

Spokojnie? Jak mam być spokojny?

Czułem się strasznie. Moje serce wciąż łomotało, tym bardziej przyśpieszając, w momencie gdy Alan wypowiedział słowo "Lily". Znowu ten dziwny dreszcz... Znowu to dziwne uczucie... Jakbym... Jakbym chciał usłyszeć jak mówi to ponownie. Co mi się dzieje? Po raz kolejny do cholery - co mi się dzieje?

To aż żałosne, ile razy przy nim wypowiedziałem to pytanie w myślach.

Nie wiedziałem, czy byłem tak bardzo zdenerwowany tym, że Alan właśnie próbuje zaciągnąć mnie na resztę lekcji i zmusić, bym wracając do klasy pokazał się ponownie tym szydercom na oczy, czy może tym, że po prostu tu był, patrzył się na mnie, mówił do mnie... Mówił takie dziwne rzeczy....

Pewna cząstka mnie, choćbym starał się to w sobie stłumić, cieszyła się na to wszystko, co wydarzyło się w łazience. Ta cząstka, wręcz upajała się samym tego wspomnieniem. Mój mózg, wcale bez mojego pozwolenia, czy jakiejkolwiek kontroli, wciąż analizował słowa Alana, wciąż podsuwał mi obraz błysku jego oczu, wspomnie ciepła jego ramion. Przez moją głowę, przetaczało się tysiące myśli, tysiące pytań, emocji. Nadal się jąkałem, trzęsłem, rumieńce nie schodziły praktycznie z mojej twarzy. Miałem ochotę  uciec, jednocześnie pozostać tu na miejscu, nawet ze świadomością, że nie odpędzę się dziś od dręczycieli, jedynie po to, by znajdować się tuż przy nim.

Wciąż gdzieś z tyłu głowy dudniły mi obawy, wredny głos podpowiadał, że jestem zbyt beznadziejny, żeby to wszystko mogło być na tyle prawdziwe, na ile wygląda. Alan powiedział do mnie tyle miłych rzeczy, zachowywał się zupełnie jakby... jakby mu na mnie zależało. Uspokajał mnie, przytulał... Mówił że "nie będę sam". A ja zupełnie nie wiedziałem jak mam się teraz zachowywać. Nie przywykłem do takiego traktowania, nie umiałem się w czymś takim odnaleźć. Choć tak bardzo tego pragnąłem. Wciął było to dla mnie dziwne, podejrzane, budziło lęk...

A może po prostu jestem naiwny? Albo głupi? Może ja tylko uroiłem sobie pewne rzeczy? Może...

Poczułem uścisk na ramieniu. Zatrzymałem się, czując jakbym ponownie lądował na ziemi.

- Lily.

Znowu ten dreszcz... Znowu rumieniec na twarzy...

- Mhm?

Ograniczyłem się do chrząknięcia, bojąc się, że mój głos mógłby okazać się w tej chwili zbyt piskliwy.

Ponownie poczułem na sobie jego wzrok. I nagle, jakoś tak dziwnie zapragnąłem na niego spojrzeć. Powoli, pokonując swój strach podniosłem więc głowę.  Jednak od razu, z chwilą gdy tylko mój wzrok skupił się na nim, coś zakuło mnie dotkliwie w piersi.

Zielone oczy zamigotały. Zielone oczy, wydały się smutne.

- Boisz się tych ludzi, prawda? Dlatego nie chcesz iść na resztę lekcji?

Zamarłem. Co powiedzieć? Czemu ja muszę być takim mięczakiem? Czemu ja faktycznie, tak strasznie się ich boję?

Wstydziłem się tego, że po raz kolejny wychodzę na ofiarę. Że po raz kolejny, pokazuje jedynie słabość. Tak bardzo chciałem być po prostu normalnym, nietrzęsącym się chłopakiem... Móc powiedzieć, że nic mnie to nie obchodzi, że wcale nie rusza mnie to poniżanie, najlepiej, że nikt mnie nie poniża. Ale on, chyba widział już zbyt wiele. Kłamstwo, byłoby raczej jeszcze gorsze od prawdy.

Fucked up on lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz