Rozdział 12. Umierać - przez Ciebie. Zdrowieć - dla Ciebie

1.3K 161 45
                                    

- Linus! Linus, proszę cię...

Miałem wrażenie, że każde następne uderzenie o drzwi, jest jak cios w otwartą ranę. W błagalnym głosie Alana łatwo było wyczuć przerażenie, jak również rozpacz i wielką gorycz. Żałował tego co zrobił? Dlaczego to zrobił? I co tak naprawdę zrobił?

Pocałował mnie. Te dwa słowa wciąż tłukły się w mojej głowie, boleśnie kłując mnie w czaszkę. Pocałował mnie, pocałował mnie, pocałował mnie....

Więc dlaczego płaczę? Dlaczego dygocze i dlaczego czuje się jak... szmata? Męska dziwka?

Nie zasługiwałem na coś takiego. Nie. Nie zasługiwałem na żadne uczucie, a już na pewno nie na takie. I nie z jego strony.

Nie chciałem go zniszczyć. Nie chciałem zeszmacić. Nie chciałem by cierpiał. Był przecież jak czyste płótno, nienaganny obrazek, świetliście biały anioł. A ja? Ja byłem zbrukanym potworem, zepsutym pedałem, ubłoconą szmatą. Kryłem w sobie chore uczucia, zachłannie ich pragnąłem, tak samo jak bliskości, którą  bezwstydnie mu kradłem. To wszystko była moja wina. Tylko ja byłem winny goryczy w jego głosie, łez przy wspomnieniu z dzieciństwa, samego przypomnienia tego koszmaru. Jak również tylko ja byłem winny temu pocałunkowi. Ja i moje chore fantazje, egoistyczne pragnienia.

Tak strasznie było mi z tym źle. Tym bardziej, że pomimo okropności jaką ewidentnie mu zrobiłem, odczułem pewnego rodzaju... satysfakcje? Nawet nie.  Odczułem dziką radość.

Nie miałem pojęcia, jak to jest się całować. A już na pewno, nie miałem pojęcia,  jak to jest się całować z kimś takim. Kiedy wargi Alana dotknęły moich, kiedy poczułem go tak dokładnie, tak blisko i namacalnie, zdało mi się, że cała moja istota tańczy. Świadomość kręci piruety,  żołądek skacze, serce i umysł - dygoczą w takt bicia jego serca. Nigdy nie czułem się tak wspaniale, nigdy nie uniosłem się tak wysoko, nigdy tak dogłębnie nie poczułem słodyczy. Na ten krótki moment, czułem się jakbym był poza wszystkim co mnie otacza. Poza światem, poza mrokiem, nawet poza światłem. Z daleka od krzyku, z daleka od szeptu. W przebłysku kilku sekund, straciłem ogólną całość, topiąc się w  samej, niczym nie naruszonej rozkoszy.

A potem umarłem. Powróciłem do otoczenia. Do świata. Powróciłem, jednak nieżywy.

- Linus! L-Linus... Błagam! P-proszę...

Płakał?

Jego też uśmierciłem. Albo przynajmniej byłem ku temu bliski.

Pocałunek śmierci.

Uderzyłem tyłem głowy o ścianę, na której się opierałem. Potem uderzyłem jeszcze raz. I jeszcze raz. Za każdą łzę, za każde drganie w jego głosie, za całą krzywdę którą mu wyrządziłem. Uderzałem.  Ponownie. Ponownie. Ponownie. Coraz mocniej.

Za to, że chciałem go zabić. Za to, że sprawiłem, iż krwawi.

Wewnętrznie.

Głowa- ściana.

Głowa- krzyk.

Ciągle krzyczał. Ciągle krzyczał, do potwora.

- Linus!!!

Co ja najlepszego mu zrobiłem?

Byłem gorszy od śmierci. Byłem dusząca chorobą.

Namieszałem Alanowi w głowie, wzbudziłem współczucie i kazałem dawać sobie coraz więcej. Nie wystarczyło mi schronienie, rozmowa, posiłek, a nawet samo wsparcie. Wciąż chciałem czegoś jeszcze, a on to czuł. Wiedział czego potrzebuje i mi to dawał. Przytulał. Obejmował. Pocieszał. Podczas gdy moje pragnienia rosły, nakazy stawały się coraz silniejsze. A on ze swojej dobroci, ze współczucia i chęci pomocy, poddawał się, dając mi dokładnie wszystko o co zabiegałem. Aż w końcu do reszty oddał mi siebie. Pozwolił bym go zeszmacił.

Fucked up on lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz