Rozdział 17 - Mały wojownik

2.1K 117 3
                                    

Nowy Orlean, 1819

Nie wieżę że Klaus zabił kolejną miłość Rebekah. Nie dość że Emil był synem gubernatora to jeszcze człowieka który pozwolił nam u siebie zamieszkać.

Cała rodzina bardzo polubiła to miejsce. Przybyliśmy tu w 1703. Po tym jak kolejny raz uciekliśmy stary świat. To miejsce stało się naszym nowym domem. Mikael nigdy nie pomyślał by szukać nas w małym miasteczku w stanie Luizjana, jakim jest Nowy Orlean.

Nik, Bekah, Elijah i ja szliśmy piaskową drogą w tym cholernym upale. Nie rozumiem jak reszta żałobników znosi ten upał. Jedyne o czym myślałam to ściągnąć tą ciężką, czarną sukienkę.

Po kolejnych pięciu minutach chodu. Moje myśli przerwał przeraźliwy krzyk. Odwróciłam wzrok od płaczącej Beki, w stronę dochodzącego krzyku. Krzyczał ciemno skórny chłopiec którego bił facet na koniu.

Czułam jak mi się krew w żyłach zagotowała. Zaczęłam iść w stronę chłopca. Zauważyłam jak Klaus też się zatrzymał i był wściekły. Chłopiec rzucił jabłkiem w faceta na koniu.

- Jeszcze raz go uderz a będziesz błagać o litość. - krzyknęłam na mężczyznę bijącego chłopca

- Zejdź mi z drogi kobieto. - odpowiedział mężczyzna. Za nim zdążyłam odpowiedzieć facet spadł z konia martwy. A obok mnie pojawił się Klaus. Było oczywiste że to on go zabił. Chłopiec wziął krok do tyłu i jakby się nas bał.

- Witaj. - przywitałam się delikatnie by go jeszcze bardziej nie wystraszyć. - Nas nie musisz się bać. - uklęknełam koło chłopca, nie zwracając uwagi na tą ochydną suknie. - Jestem Zariah. To jest Klaus. - spojrzałam na Nikalusa - Tam dalej stoją Rebekah i Elijah. - wskazałam na rodzeństwo. - A ty jak masz na imię mały żołnierzu?

- Nie mam imienia. Mama miała dać mi imię kiedy skończę dziesięć lat. Niestety choroba mi ją zabrała. - ten chłopiec na to nie zasługuje. Stracił mamę, jest tak traktowany tylko dlatego że ma inny kolor skóry, i nawet nie ma jeszcze dziesięciu lat.

- Jesteś wojownikiem, a każdy wojownik potrzebuje imienia. - wtrącił się Klaus. - Co powiesz na Marcellus?

- Marcellus? - zapytał chłopiec

- Marcellus. Pochodzi od Marsa, boga wojny i oznacza małego żołnierza.

- Teraz choć Marcellus. Musimy iść. - wstałam, obtrzepując drobinki piasku z sukienki.

- Gdzie idziemy? - zapytał zaciekawiony chłopiec

- Chyba nie myślałeś że cię tu tak zostawimy. Prawda? Idziemy do domu Marcel. Z nami nigdy więcej nie stanie ci się krzywda. Obiecuję.

_______________________________________

Taki mały flashback. Było już tyle smutku. Zariah straciła Kola, Diego, Hayley. Więc pomyślałam żeby napisać jakieś szczęśliwe wspomnienie z życia Zariah.

Komentujcie i dawajcie gwiazdki :)

⚜ The Originals | Zariah ⚜ [1] PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz