Rozdział 6

20 1 0
                                    

Powoli otworzyłem oczy cicho wzdychając. Byłem cały zesztywniały. Usiadłem rozmasowując sobie kark. Revy nie było. Może jest w łazience? Podniosłem się.

- Revy! – zawołałem.

Cisza. W łazience nikogo nie było, w kuchni też nie.

- Revy! – zawołałem jeszcze raz.

Odpowiedziała mi cisza. Wziąłem komórkę z lady i wybrałem numer Revy. Nikt nie odebrał. Co jest? Czyżby jednak postanowiła odejść? Poczułem złość. Szybko ubrałem się i wyszedłem na zewnątrz. Nie mogłem uwierzyć, że jednak to zrobiła. Zadzwoniłem do niej jeszcze kilka razy.

Zatrzymałem się pod domem Revy. Na podjeździe nie było żadnych samochodów. Pewnym krokiem wszedłem na werandę i zapukałem do drzwi. Nikt nie otworzył. Po drugiej stronie nic nie było słychać. Znów do niej zadzwoniłem. Wciąż nic. Wcisnąłem dzwonek.

- Revy, jeśli jesteś w środku, otwórz drzwi! – zawołałem. – Proszę!

Stałem tak kilka minut pukając i dzwoniąc. Może jednak naprawdę nie ma jej w domu? Po chwili namysłu ruszyłem na plac zabaw.

Jednak i tam jej nie było. Dzwoniłem, wołałem, obszedłem każdy zakamarek. Do mojej głowy zachodziły coraz czarniejsze myśli. Złość zastąpił smutek. Została już tylko jedna możliwość. Najgorszy scenariusz był realniejszy niż kiedykolwiek.

Droga do szpitala zajęła mi ponad pół godziny. Szybkim krokiem przemierzałem szpitalne korytarze, szukając właściwego pokoju. Strach skręcał mi żołądek w supeł. Szybkim ruchem otworzyłem drzwi i wszedłem do sali. Mama Revy stała opierając się czołem o szybę. Odetchnąłem z ulgą. Więc jednak żyła. Patrzyłem na jej bladą twarz. Niby wyglądała tak samo, jednak czułem, że coś się zmieniło. Ogarnęło mnie uczucie samotności i pustki. Mama Revy dostrzegła mnie w odbiciu szyby. Wyprostowała się.

- Co tu robisz? – spytała marszcząc brwi.

- Cóż, ja... - faktycznie, nie powinno mnie tu być. – Chciałem dowiedzieć się, co u Revy, a nikt nie chciał mi powiedzieć... więc...

- Przemknąłeś tutaj? – pani Yuki spróbowała się uśmiechnąć, jednak wyszedł jej grymas pełen zmęczenia i troski. Wyglądała naprawdę mizernie.

- Co z nią? – spytałem przerywając ciszę. – Wyzdrowieje?

Mama Revy westchnęła. Przestała wpatrywać się w moje odbicie, kierując wzrok na córkę.

- Nie wiadomo... - odpowiedziała. W jej oczach zaszkliły się łzy. – Jednak lekarze nie dają nadziei na poprawę...

Osłupiałem. Revy mi o tym wspominała. Mówiła, że nie jest dobrze, ale natychmiast zasypałem ją pocieszeniami. Marnymi zresztą.

- Wczoraj w nocy... A raczej dziś przed świtem była reanimowana... - pani Yuki zamknęła oczy. Starała się nie rozkleić.

Oparłem się o ścianę, czując, że inaczej się przewrócę. Reanimowana? Więc to pewnie dlatego nigdzie jej nie ma, ona po prostu... zniknęła. W końcu dotarło do mnie jak bardzo jest źle. Revy naprawdę może umrzeć. Przełknąłem ślinę. W gardle utworzyła mi się ogromna gula.

- Powinieneś już iść. – mama Revy spojrzała na moje odbicie pustym wzrokiem. – Nie powinno cię tu być.

Przytaknąłem jej niemo i wyszedłem powłócząc nogami. Byłem pusty, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Czy naprawdę nie ma nadziei?

...

Od wypadku Revy Nico trzymał się naprawdę dobrze. Normalnie ze mną rozmawiał, śmiał się, był sobą, jak zwykle. Dopiero teraz, w styczniu, wszystko się zmieniło. Blady, niewyspany, ciągle zamyślony. Zaczynałem się poważnie o niego martwić. Zwłaszcza, że unikał wszelkich rozmów jak ognia. W końcu udało mi się z niego co nieco wydusić.

NiReOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz