1

1.5K 126 11
                                    

Obiecaj mi coś... Za 10 lat wrócisz. A nasza przyjaźń nigdy się nie skończy.

Obudziłem się zlany potem i starałem się opanować oddech. Przeczesałam dłonią swoje bujne brązowe włosy, które były pozlepiane od potu. Po raz kolejny przyśniła mi się ta sytuacja sprzed lat. W tym tygodniu mijał okres, po którym zobowiązałem się spotkać z Ashley. Miałem jednak pełno obaw. Co jeśli nie rozpoznamy się na ulicy? A może Ash przeprowadziła się na drugi koniec świata? Próbowałem znaleźć jej profil na Facebooku, ale niestety nie trafiłem na żaden ślad. W zeszłym roku zmieniałem także telefon i numer, a wszystkie kontakty i połączenia po prostu zniknęły. Od tego czasu nie rozmawiałem z nią.
Co ja wygaduję? Tak naprawdę przystaliśmy do siebie pisać i dzwonić już lata temu. Czasem tylko wysyłałem jej wiadomości typu: "Co tam?", ale żadna konkretna rozmowa się wówczas nie nawiązała. Szczerze mówiąc nawet nie bardzo mi to przeszkadzało. Ja miałem swoje życie, a ona swoje. Niestety obojętność zamieniła się w frustrację, a potem także w ból. Kiedy skończyłem naukę wszystko wróciło i znów marzyłem tylko o tym, by móc z nią porozmawiać.
Dlatego właśnie tak bardzo bałem się tego spotkania. Ale przecież obiecałem. A kiedy Sam Crowd coś obiecuje, to słowa zawsze dotrzyma. Poza tym naprawdę chcę już zobaczyć moją małą Ash jako dojrzałą dwudziestodwuletnią dziewczynę!
Jednak coś, a raczej ktoś, stał mi na drodze w tym przedsięwzięciu.

- Jen, ja naprawdę muszę tam pojechać - powiedziałem i pocałowałem dziewczynę w ramię, budząc ją tym samym. Ja i Jennifer byliśmy parą od kilku miesięcy. To śliczna blondynka o ciemnych oczach. Dość interesujące połączenie, nieprawdaż? Jen ma trudny charakter, ale zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Dopiero ostatnimi czasy coś zaczęło się psuć. Ona nie chce, abym wracał do Kentucky. Twierdzi, że to zły pomysł. A ja z kolei się z tym nie zgadzam.

- Ty znowu o tym samym? - Westchnęła i odwróciła się tak, by leżeć twarzą zwróconą w moją stronę. - Jesteś monotematyczny.

- Bo to jest dla mnie ważne! Mam tam rodzinę! Obiecałem, że wrócę zaraz po skończeniu studiów. Za miesiąc zaczynam pracę, a wtedy na pewno tam nie pojadę.

- Nie rozumiem w czym tkwi problem. Do rodziców możesz przecież zadzwonić. Będą się cieszyć, że jesteś lekarzem. Wcale nie musisz ich odwiedzać - odburknęła i skrzyżowała ręce na piersi.

- I tak pojadę - uśmiechnąłem się i nachyliłem, a następnie złożyłem czuły pocałunek na jej czole. - Pytanie tylko, czy zechcesz mi towarzyszyć?

Jen przewróciła oczami i w końcu przystanęła na tę propozycję. Odetchnąłem z ulgą i opadłem na poduszkę z uśmiechem. Teraz wystarczy mi tylko załatwić bilety na samolot. Starałem się nie okazywać zbytniego podekscytowania by nie wzbudzić podejrzeń. Nie wspomniałem Jen także, że pragnę odwiedzić Louisville tylko z powodu Ashley. Bolało mnie to, że nawet nie wiem jak ona teraz wygląda, ani gdzie pracuje.
Pocieszeniem były jednak słowa, którymi tamtego dnia dziewczyna mnie pożegnała: Kocham cię.
Odkąd opuściłem rodzinne strony wspomnienia z dzieciństwa zaczęły się powoli zamazywać. Jednak nigdy nie zapomniałem naszej ostatniej rozmowy. To było jak piosenka, którą możesz słuchać w kółko i jeszcze raz.
Czy wtedy kochałem Ash? Sądzę, że tak. Jednak jej wyznanie zapewne było impulsem i odnosiło się do tego, że kocha mnie jak przyjaciela. Nie zmienia to faktu, że naprawdę bardzo za nią tęskniłem, a przez ostatni miesiąc tak dużo rozmyślałem o niej, że nabawiłem się snów z nią w roli głównej. Sny te są dla mnie wyjątkowo trudne, bo kocham Jennifer i chcę być z nią szczęśliwy.
Chociaż patrząc na to inaczej, ja i Ash byliśmy tylko dziećmi. Powiedzieliśmy sobie parę miłych słów, a potem nasze drogi się rozeszły. Dlaczego aż tak bardzo przejmuję się tym, że 10 lat temu pewna dwunastolatka powiedziała, że mnie kocha? Normalny człowiek przy zdrowych zmysłach zapomniałby o tym. Ale mnie wciąż to dręczy. Budzę się czasem w środku nocy i zastanawiam się, co by się stało gdybym jednak się nie wyprowadził.
Wszystko to skumulowało się stosunkowo niedawno. Im bliżej do naszego spotkania, tym mocniej to wszystko przeżywam, a wspomnienia z tamtych dni wracają niczym bumerang.

- O czym myślisz? - Zapytała Jen i dotknęła niepewnie mojego torsu. Skarciłem sam siebie za nieprzyzwoite myślenie o dawnej przyjaciółce w obecności mojej dziewczyny i uśmiechnąłem się szarmancko.

- O niczym.

Jen wzruszyła ramionami i podniosła się, a po założeniu wełnianych kapci ruszyła do łazienki. Ja natomiast, nie tracąc ani chwili, chwyciłem telefon i wybrałem numer nowojorskiego lotniska.

- Chciałbym zamówić dwa bilety do Louisville w Kentucky na nazwisko Crowd. Klasa średnia. Kiedy? Najlepiej dzisiaj. 19? Świetnie! - Zatarłem ręce z zadowoleniem. Jeśli dobrze pójdzie, to jutro z samego rana zobaczę moją Ash. Cóż, zobaczę albo nie zobaczę.

Potrzasnąłem lekko głową i przystąpiłem do nudnej rutyny jaką odprawiam każdego poranka tj. śniadanie, prysznic i cztery kilometry lekkim truchtem. Tak, biegam codziennie. Jako przyszły lekarz muszę dbać o swoją formę, żeby przypadkiem nie zachorować na jakieś paskudztwo w dzień ważnej operacji albo przedwcześnie nie zejść na zawał serca z powodu otyłości. Nie przeszkadza mi to. Zawsze lubiłem ruch. Czasem Jen dołącza się do mnie, choć wówczas to naprawdę historyczna chwila, i biegamy po parkach razem.

^*^

- Jen, błagam! Przecież nie potrzebne ci do Kentucky bikini. Jedziemy na dwa tygodnie, ale wątpię czy będziesz miała czas na pływanie! - Wzniosłem ręce ku niebu i spojrzałem z politowaniem na dziewczynę, która za wszelką cenę próbowała upchnąć do wypełnionej po brzegi walizki coś jeszcze.

- Skoro już mam jechać na jakieś zadupie to pozwól mi przynajmniej czuć się dobrze w swoim bikini! - Prychnęła i usiadła na krańcu łóżka zrezygnowana.

Westchnąłem głośno i usiadłem obok, aby móc ją przytulić. Czasem potrafiła nieźle dać mi w kość, ale momentami była po prostu nieporadną, słodką, małą dziewczynką. Uspokoiłem ją, tłumacząc, że nie musi się tak przejmować i że zamierzam tylko odwiedzić rodzinę, więc naprawdę nie ma dla kogo się aż tak starać.
Pomogłem jej w spakowaniu tej nieszczesnej walizki jeszcze raz i zadzwoniłem po taksówkę.

- Jak mogłeś załatwić nam samolot na dzisiaj? Wiem, że Kentucky nie jest daleko, ale jak mogłeś? - Przygryzła wargę w zabawny sposób, a ja zacząłem się śmiać. - Przecież zdajesz sobie sprawę jak długo się przygotowuję do takich wyjazdów!

- Pomyśl w ten sposób... - Pogłaskałem ją po policzku. - Im szybciej tam wylecimy, tym szybciej wrócimy tutaj, do Nowego Jorku. Naprawdę musisz zobaczyć jakieś plusy w tej wyprawie. Przecież będziemy tam razem. Kochasz mnie?

- Też mi pytanie - wyszeptała, a kąciki jej ust mimowolnie powędrowały w górę.

Wypuściłem ze świstem powietrze i złapałem za rączkę grubej walizki. Trzeba być strongmanem, żeby w ogóle podnieść coś takiego! Na szczęście po wielu próbach udało mi się zepchnąć torbę na dół, a potem zapakować do żółtej taksówki, która czekała na podjeździe i była moim kluczem do spełnienia obietnicy danej przed laty.

Hej :) Witam na nowym opowiadanku :) Mam szczerą nadzieję, że wam się spodoba :)
Dziękuję za pierwsze gwiazdki i tyyyyyyle komentarzy xD
Wyrażajcie swoją opinię i wytykajcie błędy! :D

Dziesięć Lat PóźniejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz