2

1.2K 108 7
                                    

- Jennifer, obudź się. Już jesteśmy. Przed panią Port Lotniczy Louisville - złapałem za jej rękę i potrzasnąłem lekko, aby wyciągnąć ją z Krainy Morfeusza. Blondynka przeciągneła się, robiąc przy tym zabawne miny i spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem.

- Jak długo spałam? - Zapytała i spojrzała na zegarek. Mieliśmy małe opóźnienie z powodu jakiejś burzy, ale w końcu dotarliśmy na miejsce o 8.30.

- Trochę - parsknąłem i podniosłem się by wysiąść. - Zasnęłaś zaraz po wylocie i nie mogłem cię dobudzić!

Jen pokazała mi język i zaśmiała się. Skierowaliśmy swe kroki w stronę wyjścia z samolotu i natychmiast owiał nas podmuch świeżego powietrza. Odetchnąłem głęboko i zeskoczyłem ze stopni, a potem wyciągnąłem dłoń by pomóc zejść swojej dziewczynie, która postawiła na swoim i oczywiście ubrała kilkunastocentymetrowe obcasy.
Odebraliśmy nasze bagaże i ruszyliśmy w stronę czekającej już na nas taksówki.

- Inaczej to sobie wyobrażałam - westchnęła Jen i poprawiła włosy. - Czy tutaj znajdę w ogóle jakieś centrum handlowe?

- Oczywiście - przewróciłem oczami w teatralny sposób. - Ale pozwól, że najpierw odwiedzimy moich rodziców, okej?

W rzeczywistości chciałem tylko podbiec do domu Ashley, zapukać, a potem rzucić jej się w ramiona i wykrzyczeć całemu światu, że wróciłem! Jadąc żółtym samochodem do naszego celu, rozglądałem się nerwowo i wypatrywałam jakiejkolwiek znajomej twarzy. Może przyjaciół albo nauczycieli ze szkoły podstawowej? Niestety nikogo nie rozpoznałem. W końcu minęło 10 lat i każdy już ułożył sobie życie.
Niemal wyskakiwałem z samochodu za każdym razem, gdy kogoś mijaliśmy, żeby tylko upewnić się czy to koleżanka z klasy, a może kolega z boiska.
Po kilku minutach, zdających się trwać wieczność, zajechaliśmy pod mały, stary dom z odpadającym tynkiem przy oknach. Uiściłem opłatę u kierowcy i opuściłem samochód. Z trudem wyciągnąłem walizkę Jen i swoją małą torbę podróżną, i w podskokach rzuciłem się na drzwi.

- Mamo! - Wrzasnęłam ze śmiechem. - Tato! Wróciłem!

Moim oczom ukazała się zdziwiona kobieta w średnim wieku. Jej włosy przyprószone były siwizną, ale twarz wciąż wyglądała młodo. Dokładnie tak, jak ją zapamiętałem. Tuż za nią stał wysoki mężczyzna z bujną brodą. Wiele razy słyszałem, że jestem do niego podobny, ale nie wierzyłem w to. Dopiero teraz przekonałem się, że to prawda. Ten sam kolor włosów i tak samo ciemne, czekoladowe oczy. Łzy zebrały się w kącikach moich oczu, ale parsknąłem śmiechem, aby rozluźnić napięta atmosferę.

- S... Sammy? - Zapytała nieśmiało mama. - Boże, dziecko! To naprawdę ty! Skąd ty się tutaj wziąłeś?! 10 lat cię nie widziałam!

- Zdałem egzaminy! Za miesiąc zaczynam pracę w nowojorskim szpitalu! - Rzuciłem się im na szyję i szybko otarłem łzy. - Musiałem was odwiedzić i wam podziękować.

- Brawo, synu - ojciec klepnął mnie w ramię z uznaniem. - Powiedz jak ci się układa?

- Dobrze, kupiłem mieszkanie. Mam dziewczynę i... Ah! - Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło i pokręciłem głową z politowaniem dla swojej sklerozy. - To jest Jennifer. Spotykamy się, a od niedawna mieszkamy razem.

- Dzień dobry - blondynka szturchnęła mnie lekko, a potem podała dłonie moim rodzicom. - Miło mi państwa poznać. Ten dom jest naprawdę... Imponujący. Ale po tym wyczerpującym locie chciałabym tylko skorzystać z łazienki, mogłabym?

- Po schodach i w prawo - uśmiechnęła się moja mama i wróciła do komplementowania mnie. Faktycznie. Przez te 10 lat ani razu nie widziałem się z rodzicami. Dzwonili codziennie, ale to nie to samo co kontakt fizyczny. Przez pierwsze dwa lata musiałem bardzo przyłożyć się do nauki i w ogóle nie mogłem opuszczać gmachu szkoły. A potem? Jakoś samo tak wyszło... Myślałem, że jestem samowystarczalny i cieszyłem się z możliwości dorastania bez ciągłego nadzoru rodziców. Dopiero teraz wiem, jak bardzo się myliłem. Stęskniłem się za tymi staruszkami.

Znów przytuliłem ich mocno jakbym bał się o ponowną rozłąkę, która i tak nastąpi za dwa tygodnie. Nagle uświadomiłem sobie pewien fakt. Spojrzałem na górę i korzystając z okazji zapytałem szeptem:

- Czy Ashley wciąż jest w Louisville?

- Tak - potwierdził ojciec. - Widziałem ją wczoraj. Mieszka ciągle w tym samym domu. Dużo przeszła odkąd wyjechałeś. Jej ojciec i brat zginęli w wypadku samochodowym i musiała chodzić do psychologa, żeby pomógł jej się z tym uporać. Ciężko jej tu było bez ciebie. Ale może jeśli znów cię zobaczy, zapomni o koszmarze z dzieciństwa.

Poczułem jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Może to dlatego Ash nie dzwoniła? A ja nawet nie pomyślałbym, że mogła jej się stać taka tragedia... Muszę zobaczyć się z nią jak najszybciej! Widzę, że mamy sporo do omówienia.

- Sam! - Usłyszałem wrzask Jen i podbiegłem w stronę schodów. - Tutaj jest pająk! Taki olbrzymi i obrzydliwy!

- Chodź - kiwnąłem głową, dając znak by zeszła na dół. - Pójdziemy się przejść. Potrzeba ci trochę tlenu. To jest Kentucky, a nie Nowy York. Przywykniesz.

Blondynka spiorunowała mnie wzrokiem, ale na szczęście udało mi się ją wyciągnąć. Biłem się z myślami, lecz w końcu stwierdziłem, że nie warto iść do Ash w towarzystwie Jennifer. Udaliśmy się więc do jednego z parków, aby pospacerować. Wśród zgiełku nowojorskich ulic zapomniałem jak to jest w cichym i spokojnym Louisville. Pragnąłem odpoczynku, a w szpitalu jako lekarz raczej go nie znajdę, dlatego należy wykorzystać okazję. Chciałbym znowu mieć 12 lat, puszczać latawce, budować zamki z piasku i mieć gdzieś to, co mówią inni.
W pewnym momencie zupełnie straciłem rachubę i nie zauważyłem nawet, że uderzyłem w kogoś dopóki nie rozbolało mnie ramię. Szybko się ocknąłem i spojrzałem na leżącą na ziemi brunetkę.

- Jak chodzisz? - Skarciła mnie Jen, ale puściłem jej uwagę mimo uszu i schyliłem się by pomóc wstać poszkodowanej.

- Przepraszam - wyciągnąłem rękę, ale dziewczyna podniosła się sama i wbiła we mnie spojrzenie zielonych tęczówek. Nagle w mojej głowie zaczęły zderzać się ze sobą setki wspomnień, a kiedy jeszcze raz spojrzałem na śliczną brunetkę o idealnych rysach twarzy, dotarło do mnie coś niemal niemożliwego. - Ash? Ash, to ty?

- Zależy dla kogo - zmrużyła powieki i bacznie lustrowała moją sylwetkę.

- To ja! Sam Crowd! Wróciłem tutaj. Tak jak obiecałem.

Zamierzałem przytulić ją, wycałować i nie obchodziło mnie to, czy Jen jest obok czy nie. I zrobiłbym to, gdyby nie Ashley, która spoliczkowała mnie z całej siły, zostawiając na mojej twarzy czerwony ślad.

- Co jest... - Złapałem się za policzek oszołomiony. Nie potrafiłem racjonalnie wytłumaczyć tej sytuacji. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie pobicia!

- Nie zbliżaj się do mnie świrze! - Wrzasnęła i puściła się biegiem. Chciałem ją dogonić. Obezwładnić w mocnym uścisku, zamknąć jej usta pocałunkiem i powiedzieć: "To ja. Ten dupek co zostawił cię kiedyś na 10 lat." Ale nie zrobiłem tego. Patrzyłem jak ucieka i nie mogłem wypowiedzieć ani słowa. Złapałem się za głowę, nie mogąc uwierzyć w niepoprawność swoich myśli i próbowałem pozbyć się ich z mojego umysłu.

- To twoja była? - Mlasnęła Jen i skrzyżowała ręce na piersi. - Niezłe ziółko.

Nie odpowiedziałem jej jednak. Przestałem na chwilę interesować się tym co się wokół dzieje. W mojej głowie pojawiały się tysiące pytań, ale jedno nie dawało mi spokoju. Co jeśli Ashley nigdy nie wybaczyła mi odejścia?

Dziękuję za gwiazdeczki i motywujące komentarze :) Mam nadzieję, że to opowiadanie przypadnie wam do gustu :)

Dziesięć Lat PóźniejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz