Walentynkowy rozdział

161 32 19
                                    

*Special edition*

Rozdział napisany jest w narracji trzecioosobowej i nie nawiązuje do poprzednich części. Pozdrawiam mordki i miłego czytania, nie wiem czy wam się spodoba :)!

***

Stała na końcu niewielkiego, szczerbatego pomostu pod osłoną nocy. W prawej ręce trzymała opróżnioną do połowy butelkę najtańszego wina, a lewą dłoń zaciskała w piąstkę, wbijając swoje zaostrzone paznokcie w skórę. Ból, który odczuwała w tam tej chwili, był niczym w porównaniu z tym, co działo się z nią w środku.

Każda jej cząsteczka ulegała powolnej destrukcji. Czuła, że wszystko w niej pęka, serce roztrzaskuje się na miliony drobnych kawałeczków, krew ulatuje z każdym głębszym wdechem, a myśli wyparowują pod wpływem gorączki, jaką budził w niej Hemmings.

Zielona butelka znów zetknęła się z pełnymi, malinowymi ustami blondynki, by za chwilę upaść z łoskotem, stoczyć się z pomostu i wpaść w odmęty, pokrytej grubą warstwą ciemności, wody. Oblizała swoje spierzchnięte wargi i odchyliła lekko głowę, zatracając się w tej niezwykłej chwili, podczas której dryfowała między marzeniami a rzeczywistością. Lekki wiaterek rozwiał jej złociste fale włosów i podwiał czerwoną sukienkę, będącą dziewczynie nieco za kolano.

Wzięła głęboki wdech, napełniając swoje płuca zimnym, ale jednocześnie ożywczym powietrzem. Zrobiła delikatny krok w przód i zamknęła powieki. Była tak beznadziejnie chora na przypadłość, która nosiła nazwę Luke'a Hemmings'a. Przypadek beznadziejny. Powodował rozdrażnienie, ból psychiczny, niekontrolowane napady złości i olbrzymie potoki łez. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie istniała możliwość  wyleczenia się z tej pokręconej choroby.

Zagryzła wargę, wytężając swój słuch, kiedy pomost pod naporem czyiś kroków zaskrzypiał. Odwróciła się, niepewnie wykonując ostatni krok w tył, na jaki pozwalał jej pomost. Zamarła, widząc znajomą, wysoką sylwetkę blondyna.

- Stój! - warknęła, czując jak jej serce z minuty na minutę przyśpiesza.

Chłopak zmierzwił swoje blond włosy, których ułożenie wymagało od niego sporo czasu. Przygryzł wargę i spojrzał na, smaganą przez światło księżyca, twarz dziewczyny. Płakała, pociągając nosem. Była przerażona i nie myślała racjonalne. Luke skrzywił się patrząc na tą drobną osóbkę, nie mógł jej stracić, nie teraz. Tak bardzo mu na niej zależało.

- Mag, nie rób żadnych głupstw - powiedział, robiąc niewielki krok w jej stronę.

- Zostaw mnie - przymknęła powieki. W głowie miała stos nie poukładanych myśli, ale wiedziała jedno, że jeśli blondyn w tej chwili do niej podejdzie, złamie się. Złamie się i pokaże swoją słabość, a nie mogła na to pozwolić. Musiała się z niego wyleczyć. - Miałeś być u swojej dziewczyny - warknęła. Wypowiedzenie tych słów sprawiło jej olbrzymią trudność. Nie mogła pogodzić się z myślą, że to nie ona spędza walentynki wtulona w jego tors i zaciągająca się zapachem perfum chłopaka zmieszanych z czekoladą.

Blondyn uśmiechnął się blado, czego dziewczyna nie zauważyła przez panującą ciemność. Nie wiedziała, że ją okłamał. Nie powiedział dziewczynie prawdy, tylko po to by zrobić jej niespodziankę. To ona miała spędzić ten dzień u jego boku przy lampce wytrawnego wina z akompaniamentem muzyki, pieszczącej ich uszy.

- Maggie, to nie tak - powiedział spokojnie, chcąc wyjaśnić jej całą sytuację.

- Spadaj! Nie słyszałeś, co powiedziałam? Specjalnie dla ciebie przeliteruję to słowo: S.P.A.D.A.J! - krzyknęła. Jej oczy lśniły się od napływających łez, była roztargniona i nieobliczalna. 

Chłopak pierwszy raz widział ją w takim stanie. Nie myślał, że niewinne kłamstewko może ją tak zranić.

- Idź do swojej niuni! - syknęła, zaciskając piąstki i zgrzytając zębami.

- Moja niunia kazała mi spadać - powiedział, wciągając głęboko powietrze.

- Jak to? - w jej oczach pojawił się dziwny błysk, który chwilę później został stłamszony przez dumę dziewczyny. - Zresztą nieważne, idź sobie. Nie chcę cię widzieć!

- Daj mi to wszystko wyjaśnić, Mag - Hemmigs był bezradny, w jego sercu zrodziło się olbrzymie poczucie winy. Gdyby umiał mówić wprost, do niczego takiego by nie doszło.

- Nie ma czego wyjaśniać, Luke. Jestem chora, to koniec!

Jej wyznanie zbiło go z tropu. Nigdy nic nie mówiła mu o żadnej chorobie, nie wspomniała ani słowem. Spojrzał na jej czerwoną sukienkę, która falowała na wietrze i dygoczące z zimna nogi w czarnych szpilkach. Była taka bezbronna. Nie mógł jej stracić. Żadna choroba nie stanowiła dla niego problemu.

- Maggie, ja, to znaczy my, razem przejdziemy przez to, jakkolwiek byłoby to trudne. Zrobię wszystko, żebyś była zdrowa - powiedział ostatnim tchem, mając nadzieję, że jego słowa przekonają blondynkę.

- Nie, nie - zaśmiała się histerycznie. - Ja nie chcę się leczyć, to nie ma sensu. Idź już, do jasnej cholery! - krzyknęła, kiedy drobne kropelki dotknęły jej nagiego ramienia. To wszystko było dla niej jakieś nierealne.

- Nie pozwolę ci umrzeć - powiedział stanowczo, nie odpuszczając. Nie mógł tego zrobić, to byłoby dla niego jak własna autodestrukcja.

- Dla mnie już nie ma ratunku, Luke. Jestem nieuleczalnie chora - przesunęła jedną stopę delikatnie w tył, wyczuwając koniec pomostu. Od skoku dzieliło ją jeszcze tylko parę centymetrów. Wzięła głęboki wdech, zamknęła powieki i zobaczyła piękne, błękitne oczy. - Nie chcę się leczyć z ciebie - powiedziała niespełna rozumu, wciąż wahając się nad wykonaniem ostatniego kroku.

Jej słowa uderzyły chłopaka z ogromną siłą. Zrozumiał wszystko. Kochała go, niewybaczalnie kochała, a on tak długo zwlekał z wyjawieniem jej swoich uczuć, z obawy przed odrzuceniem.

- No to obydwoje jesteśmy nieuleczalnie chorzy - powiedział, posuwając się niezauważalnie na przód. Dziewczynę dzieliło tylko parę centymetrów od skoku w bezlitosną czeluść, przykrytej ciemnościami wody. Nie bez powodu wybrała to miejsce i Luke dobrze o tym wiedział. Nie umiała pływać.

Uniosła powieki i poczuła jak wszystko z niej ulatuje. Każda emocja, łza przetrzymywana przez nią w sercu, powietrze przepełnione bólem, krew skażona smutkiem. Wszystko. Zmiękły jej kolana, w głowie zawirowało i kiedy ostatecznie zdecydowała się wykonać krok wprzód, by rzucić się w ramiona blondyna, zachwiała się i straciła grunt.

Serce chłopaka zadrżało,  nie mógł jej stracić, nie teraz. Wskoczył bez zastanowienia za dziewczyną w lodowate szpony, wzburzonej wody. Ogarnął go niepokój. Liczyła się tylko ona, nic więcej, nic po za nią. Teraz, gdy wiedział, że ich serca biją w tym samym rytmie, że obydwoje są tak samo beznadziejnie chorzy, nie mógł pozwolić jej odejść.

Poczuł delikatny dotyk dłoni na swoim nadgarstku. Jego serce niemal wyskoczyło z klatki piersiowej. Przyciągnął dziewczynę prędko do siebie i wyciągnął na powierzchnie. Bezlitosny wiatr owiał ich mokre ciała. Dziewczyna lekko kaszląc, spojrzała z łzami w oczach na chłopaka.

- Nie chcę się z ciebie leczyć- powiedziała, leżąc na chłodnym piasku.

Blondyn pochylił się nad nią, łaskocząc jej mokrą twarz miętowym oddechem.

- Ja też nie, Mag. Kocham Cię - powiedział, wpijając swoje usta w jej.

Leniwy, delikatny pocałunek był spełnieniem ich wszystkich marzeń. Słodki z delikatną nutką goryczy idealnie oddawał uczucia, które towarzyszyły im w danej chwili. Był perfekcyjny, pełen miłości i ciepła. Stał się początkiem czegoś pięknego.

***

Best Friends Forever?/ L.HOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz