Po ostatnich dwóch shotach, które raczej zaliczają się do dramatu, czas na historię dość mocno siedzącą w klimacie walentynek.
Na początku chciałam bardzo podziękować Aktinie5373 za zaproponowanie mi napisania tego walentynkowego one shota. To było naprawdę ciekawe doświadczenie. Mam nadzieję, że opowiadanie się spodoba. Zapraszam was na walentynki z przymrużeniem oka!
Arianne
_______________
Obudziło mnie czyjeś szarpanie.
- Wstawaj, leniu! - usłyszałam piskliwy głos mojej młodszej siostry tuż koło ucha.
Wymamrotałam coś niewyraźnie i przewróciłam się na drugi bok.
- No, wstawaj, bo zacznę krzyczeć! - zagroziła, ale ja nadal nie otwierałam oczu. Miałam nadzieję, że jeśli będę ją ignorować, to w końcu sobie pójdzie.
- Sama tego chciałaś - powiedziała, a po chwili w pokoju rozległ się nieludzki wrzask dzikiego zwierza obdzieranego ze skóry. Znosiłam ten gwałt na uszach przez jakieś dziesięć sekund, po czym podniosłam się i zatkałam jej dłonią usta.
- Czego chcesz? - warknęłam nieprzytomna.
- Wiesz, co dzisiaj jest? Walentynki! - powiedziała, kiedy zabrałam rękę z jej buzi.
Jęknęłam na sam dźwięk słowa „walentynki". Kiedy wyobraziłam sobie, jak dzisiaj będzie wyglądała szkoła - miliard serduszek rozklejonych na ścianach i tandetne rysunki Kupidyna wiszące na korytarzu - miałam ochotę rzygnąć.
- Proszę cię, nie przypominaj mi o tym.
- Niby czemu? Cały rok na to czekałam! Myślisz, że dostanę dużo walentynek?
Lee miała dwanaście lat i ciągle wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia.
- Tak, na pewno. Dostaniesz ich tyle, że nie zmieszczą nam się w domu.
- Jejku, ale ty jesteś... Czemu tak nie lubisz walentynek? - zapytała, patrząc na mnie ze złością.
- Bo nie. Wkurzają mnie te wszystkie serduszka, różowe karteczki. To takie tandetne.
- Nieprawda! Walentynki to święto miłości - odparła Lee rozmarzonym głosem.
- Miłość nie istnieje - burknęłam, wstając z łóżka, po czym wyszłam z pokoju.
Poszłam do łazienki, odkręciłam kran i przemyłam twarz wodą. Kolejny raz musiałam przeżywać ten walentynowy koszmar. Już od kilkunastu dni w radiu, telewizji i gazetach trąbili o walentynkach. Gdziekolwiek nie byłam, wszędzie natykałam się na badziewie hasła typu „Zostań moją walentynką!". Czasami nawet w nocy miałam sny o misiach trzymających serduszka albo tłustych amorach z miłosnymi strzałami. Miałam już powyżej uszu tej całej afery wokół walentynek. Całe szczęście, że czternasty lutego jest tylko raz w roku. I tak o jeden raz za dużo. Święto miłości, dobre sobie! Nie wierzyłam w żadną z bzdur, które wypisywali na tych wszystkich paskudnych kartkach walentynkowych. Bo jeśli prawdziwa miłość istnieje, to dlaczego mama i tata się rozwiedli?
Popatrzyłam w lustro wiszące nad zlewem. Zobaczyłam w nim chudą, piegowatą dziewczynę o dużych brązowych oczach. Miała rozczochrane czekoladowe włosy, które sterczały we wszystkie strony. Westchnęłam głęboko nad swoim wyglądem, po czym wróciłam do pokoju, żeby się przebrać. Nie zastałam tam już mojej siostry, która pewnie strzeliła focha i siedziała teraz obrażona w swoim pokoju.
W walentynki cała szkoła stroiła się w te „specjalne" ubrania na ważne okazje. Plastiki nakładały jeszcze więcej betonu na twarz. Włosy szkolnych ciach tonęły w żelu. Nawet kujony zakładały odświętne okulary, a łysy pan Harris od historii ubierał lśniący nowością tupecik. Miałam zamiar udawać, że to zwykły dzień, a nie żadne tandetne święto, dlatego założyłam zwykłą bluzę i dżinsy.