"Miłosna propaganda" by Cleo M. Cullen

107 9 9
                                    

Stałym czytelnikom nie muszę chyba przedstawiać Cleo xD Ja również jej dziękuję za to, że znalazła czas na napisanie tego shota mimo nauki, sesji i, wiadomo, swoich zajęć.

Serdecznie dziękuję Aktinie za kolejną możliwość wzięcia udziału w antologii, to na shotach uczę się, jak w przystępny sposób upchnąć dość treści, by zmieścić się w małej ilości słów, a jednocześnie zainteresować czytelnika.

Kolejny w mojej pisarskiej karierze tekst do antologii. Tym razem Walentynki. Słowa kluczowe to walentynki i prezent. Mam nadzieję, że moje ujęcie tematu przypadnie do gustu. ;) Nie jest to szczyt moich umiejętności, wątki mogą się wydawać niepełne, ale na tyle stać mnie ostatnimi czasy. Inspirację niektórzy pewnie wyłapią.

_______________

Przez lata walentynki były dla mnie świętem, którego nie obchodziłam i to nie tylko przez wzgląd na brak partnera życiowego. Miewałam chłopaków, ale dzień świętego Walentego przeżywałam jak każdy inny dzień. Jeśli się kogoś kocha, to okazuje mu się to codziennie, a nie tylko wtedy, gdy robią to wszyscy wokół. Nie rozumiałam więc całej tej komercji związanej z dniem zakochanych. Unikałam w tym czasie chodzenia do sklepów - nadmiar czerwonych serduszek atakujących wzrok z każdej strony dość szybko wywoływał u mnie ból głowy. Starałam się go uniknąć, już wystarczająco często pojawiał się w wyniku wielu godzin przed ekranem laptopa. Wiedziałam, że tak będzie, gdy zacznę pracę w redakcji portalu internetowego, dlatego w czasie wolnym robiłam wszystko, by ból się nie pojawiał - uzależnienie od paracetamolu było jednym z moich koszmarów.

Także w tym roku postanowiłam nie zrywać z tradycją i niczego nie planowałam na walentynki. Nie miałam z kim, a do tego jakaś nastolatka uderzyła mnie przypadkowo dużym misiem, gdy wracałam z pracy do domu, a ona na złamanie karku gdzieś się śpieszyła. Nie było to zbyt bolesne, ale wystarczyła chwila, bym znielubiła pluszaki. Dorośli to dorośli, dawanie im zabawek świadczy o tym, jak ich odbieramy - jak dzieci, które potrzebują misia, by móc spokojnie zasnąć. To trochę ujmujące inteligencji obdarowanej osoby. Chciałam uniknąć tego całego blichtru związanego z dość kiczowatym świętem. Cieszyłam się więc, że te nieszczęsne walentynki przypadają na niedzielę. Mogłam zaszyć się w mieszkaniu z kubełkiem lodów, ciastkami i filmami, które nie były komediami romantycznymi, ale klasykiem filmów gangsterskich. Taka perspektywa była o wiele lepsza od spacerów w blasku księżyca, kolacji przy świecach czy słuchania serenad w wykonaniu ukochanego mężczyzny. Wychowana w gronie romantyczek pozostałam jedyną rozważną, która nie pragnie zakochać się od pierwszego wejrzenia czy spotkać księcia z bajki.

To pewnie dlatego tak dobrze pisało mi się teksty walentynkowe dla portalu. Do tematu podchodziłam z dystansem, a nawet sporym przymrużeniem oka. Ostatnie dwa takie teksty zanotowały bardzo wysokie liczby wyświetleń na portalu, także teraz redaktor naczelny oczekiwał powalającego, trafnego w swej ocenie felietonu. A ja bałam się, że nie będę mogła mu go dostarczyć.

Przyszłam do pracy grubo przed czasem. Wyspałam się, a siedzenie samej w mieszkaniu mnie nie interesowało. Po raz kolejny próbowałam w drodze przekonać siebie, że posiadanie jakiegokolwiek zwierzątka domowego może mi wyjść jedynie na dobre, uchroni przed zostaniem mistrzem sceptyków i cyników, ale to na nic. Raczej nie miałaby ochoty na spacery ani siły, by sprzątać po takim psiaku czy kociaku. Ewentualnie rybki mogłyby ze mną wytrzymać. O ile nie wyrzuciłabym akwarium po pierwszych trzech dniach wspólnego życia. Więc znowu się nie udało. Zajęłam swoje miejsce w sali pełnej biurek i komputerów, gdzie kilkoro kolegów już pracowało. Przywitałam się z każdym, kto mnie dostrzegł, obdarzyłam sztucznym uśmiechem zajmującą się działem mody koleżankę i odpaliłam ekran. Wyjrzałam przez okno na parking pode mną i po raz kolejny podziękowałam Bogu za możliwość urodzenia się w malowniczej Szkocji, gdzie pogoda zawsze odpowiadała mojemu humorowi. Teraz widok, choć zimowy, zapierał dech w piersiach. Ośnieżone wzgórza w oddali, słońce przebijające się przez chmury w towarzystwie błękitnego nieba. Ze swojego miejsca mogłam dostrzec lekko wzburzone morze. Mieszkanie na wybrzeżu było odrobinę niebezpieczne, ale przez tyle lat człowiek zdołał się przyzwyczaić.

Walentynkowy prezent - antologia walentynkowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz