"Seraficzny odcień słońca" by Paulixsia

103 13 5
                                    

Paulixsia sama się do mnie zgłosiła, za co jej dziękuję ;) Jej profil może nie jest zbyt popularny, ale shot zasługuje na uwagę ;) Publikuję z telefonu i nie mogę dać teraz dedykacji, ale zrobię to wieczorem ;)

Wczoraj były problemy z publikacją, więc za wszelkie zamieszanie przepraszam. Kilka razy opowiadanie publikowałam i cofałam publikację, bo łączyło niektóre słowa, a nie chciałam, żeby przez to zarzucano błędy autorkom.

Jesteście gotowi na coś, czego jeszcze nie było? Mam nadzieję, że tak. Bo to nie będzie byle jaki, tani romans o banalnym zakończeniu. Jak dla mnie Walentynki to dość specyficzne święto, jeśli można je w ogóle świętem nazwać. No bo czemu miłość ma być czczona w tym konkretnym dniu? "Kocham cię" powinno się mówić codziennie, a nie raz w roku. Dlatego postanowiłam odłożyć na bok ckliwą miłość przypieczętowaną Walentynkowym seksem... Chciałam w tym krótkim opowiadaniu coś przekazać. Bo czy ten dzień nie może dać nam więcej niż róże od ukochanego? Serdecznie zapraszam do przeczytania... I niech wasze Walentynki będą takie, jak sobie wymarzycie ;)

_______________

Serce biło mocno w mojej piersi. Było jedynym niezbitym dowodem na to, że żyję.

Siedziałam na zimnej posadzce, licząc. Wyliczałam wszystko, co wpadło w sidła moich myśli. To pomagało odwrócić uwagę od prawdziwych problemów. Tych, o których próbowałam zapomnieć. Wzdychając, rozejrzałam się po małym pomieszczeniu i zobaczyłam to co zawsze. Białe ściany. Tak bardzo pragnęłam ujrzeć cokolwiek innego. Niestety, to było niemożliwe, nie tamtego dnia. Musiałam czekać, dlatego liczyłam, liczyłam i liczyłam... Pragnienia, marzenia, sny. Było mi tylko przykro, gdyż nigdy nie mogły się spełnić.

***

Siedziałam w tej samej pozycji co zawsze, z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej i głową opartą o ścianę. Czekanie tego dnia było bardziej nużące niż zazwyczaj, nie miałam nawet siły liczyć. Wiedziałam, że nie mogę zamknąć oczu, ale sprawiało mi to niemałą trudność. Moje powieki robiły się coraz cięższe i z każdą sekundą były bliższe sklejenia. Kiedy byłam już na granicy ich zamknięcia, wydało mi się, że zobaczyłam blask. Natychmiast otworzyłam szeroko oczy, wstając z brudnej, zimnej ziemi. Czyżbym się doczekała?

Równoległa ściana mieniła się tysiącem kolorów, tworząc ludzką posturę. Postać wzbudzała moje podekscytowanie, jak i lęk. Z brei światła zaczęły wyodrębniać się poszczególne części ciała. Ręka, noga, głowa...

Moje serce zaczęło bić zdecydowanie szybciej niż przez ostatnie trzysta sześćdziesiąt pięć dni.

Po kilku dłużących się chwilach, w całej swojej doskonałej okazałości, pokazał mi się Amor. Blond loki okalały jego pucołowatą twarz, osadzone głęboko oczy świdrowały mnie na wylot, a fakt, iż miał na sobie jedynie czarne, bawełniane spodnie... nie pomagał. Jego mięśnie napinały się przy każdym ruchu, kiedy do mnie podchodził. Lekko się skuliłam, przymykając oczy.

- Witaj ponownie, Eleonoro - powiedział melodyjnym, mocnym głosem. Jego usta układały się wówczas w niezwykle ciekawy, intrygujący sposób.

- Amorze - mruknęłam. Mój głos był ochrypnięty, gdyż nie odzywałam się od prawie roku. Gardło zaczęło mnie drapać i jedyne czego pragnęłam to łyk wody. Nie miałam takich luksusów.

- Och, Eleonoro, mam nadzieję, iż dostatecznie wypoczęłaś, by w tym roku pracować ze zdwojoną siłą - oznajmił chłopak przymilnie.

- Wakacje życia - mruknęłam.

- Jaka praca taka płaca, kochanie.

- To dzisiaj, prawda? - spytałam drżącym głosem, ledwo utrzymując równowagę. Siedzenie w tej samej pozycji nieco rozregulowało mój odruch trzymania się w pionie.

Walentynkowy prezent - antologia walentynkowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz