No to mamy ostatni shot. Nie będę zbyt wiele pisać, ponieważ jutro pojawi się podsumowanie antologii, czego nigdy wcześniej nie było, ale myślę, że to dobry pomysł. Nie wyrzucajcie już dziś antologii z biblioteki ;)
Co roku obchodzimy (mniej lub bardziej) walentynki, ale czym tak naprawdę dla nas są? Tylko sposobem mediów i sklepów na wzrost sprzedaży czekoladek, czy może czymś więcej?
To mój pierwszy tzw one-shot, zapraszam serdecznie do poczytania i napisania, co sądzicie.
Alexanderkaa
_______________
Nienawidzę walentynek.
Wszędzie kwiaty, serduszka, misie, aniołki oraz chorobliwie szczęśliwe i zakochane pary, sprawiające, że miasto zamienia się w jedne wielkie pole minowe dla osoby takiej jak ja, chcącej w spokoju dostać się poza centrum bez ogromu przytłaczającej słodkości i radości.
Idę z nisko pochyloną głową, patrzę na moje buty. Śpieszę się na autobus, nie chcę, żeby mi uciekł. Nie powinienem się spóźnić, chociaż nie jestem umówiony na konkretną godzinę. Jak na złość, zaczyna padać. Póki co tylko kropi, ale zaraz pewnie rozpęta się ulewa. Jakby te walentynki już same w sobie nie były beznadziejne.
Pewnie pomyślicie sobie, że jestem zakompleksionym świrem, który nigdy nie miał dziewczyny i dlatego obraża się teraz na cały świat. Prawda jest taka, że jestem zwykłym chłopakiem, który kiedyś został bardzo, bardzo zraniony. I nie chodzi o to, że dziewczyna mnie rzuciła. W końcu idę teraz do Niej, w dłoni ściskam bukiet kwiatów. Wybrałem najładniejsze, jakie znalazłem w kwiaciarni. To storczyki – Jej ulubione. Zobaczyłem je wśród tysiąca róż i tulipanów, które wydawały mi się być za proste. Storczyki mają delikatne, bladoróżowe barwy – tak jak Jej policzki, gdy się śmieje.
Są piękne, jak Ona.
Sprawdzam godzinę na zegarku i przyśpieszam kroku. Mija mnie jakaś śmiejąca się para pod parasolem. Dziewczyna trzyma pod pachą wielkiego, pluszowego misia. Miś ma mokre od deszczu futerko i wielką, czerwoną kokardę zawiązaną pod szyją. Patrzę na niego, przypominając sobie, że kiedyś też Jej takiego dałem. Ciekawe, gdzie ten pluszak teraz jest.
Za bardzo się zagapiam i w rezultacie nie zauważam stojącej przede mną dziewczyny, dopóki na nią nie wpadam. Mruczę pod nosem przeprosiny, chcę się odwrócić i odejść, ale coś mnie zatrzymuje. Jakieś... przeczucie. Spoglądam na nią. Jest ubrana w czerwoną sukienkę, stoi pod parasolem w grochy i trzyma bukiet róż. Długie, falowane blond włosy ma rozpuszczone, a na nich, tak jak na ubraniu, lśnią krople deszczu. Duże, błękitne oczy stanowią kontrast dla deszczowej szarości wokół. Chyba jest jedną z tych dziewczyn sprzedających kwiaty na ulicy.
- Nic nie szkodzi – odzywa się dziewczyna, odpowiadając na moje przeprosiny i obdarzając mnie promiennym uśmiechem. – Na pewno śpieszy się pan do dziewczyny, zgadza się?
Czuję ucisk w sercu. Spuszczam wzrok.
- Skąd to przypuszczenie? – pytam.
W odpowiedzi dziewczyna wskazuje na bukiet.
- Są walentynki! A to naprawdę piękne kwiaty. Storczyki, zgadza się? Może chciałby pan kupić różę? Pasowałaby do tego bukietu.
Waham się, na początku chcę odmówić, ale nie chcę być niekulturalny. Dziewczyna stoi w deszczu na mrozie i stara się cokolwiek sprzedać. Mógłbym chociaż w ten sposób jej pomóc. Sięgam do kieszeni i wyjmuję jakieś drobne.
- W takim razie poproszę jedną różę – mówię.
- Jaki kolor? – pyta blondynka. – Mam czerwone, różowe, herbaciane...