"Szczęście" by DaviriaAliud

88 8 10
                                    

Dzisiaj wcześniej, bo później znowu mogę nie mieć kiedy i wstawię późnym wieczorem. Zresztą powinnam publikować rano.

Dzisiaj bez notki ;)

_______________

Lubię czasem popatrzeć przez okno. Tępo wpatrywać się w szary świat rozpościerający się za nim. Słuchać kropel deszczu. Dotknąć delikatnie brudnej szyby. Zamknąć oczy. Słuchać. Wyobrażać sobie świat na zewnątrz. Jak to jest poczuć na sobie krople deszczu... powiew wiatru. Wszystko naraz, nieograniczone ścianami szpitala.

Jestem tu już bardzo długo. Nie liczę już dni. Wiem, że to nie ma znaczenia, bo i tak zostanę tu już do końca swojego życia. Czy mnie to przygnębia? Nie. Już kilka lat temu do tego przywykłam. To jest mój dom. Moja izolatka, do której nie dostanie się żadna choroba.

Cały czas jednak męczy mnie samotność. Nikt do mnie nie przychodzi. Moja rodzina chyba już nie żyje. Nie wiem. Nie odwiedziła mnie już od.. jakichś dziesięciu lat. Zresztą i tak nie mogliby mnie dotknąć. Mogłabym coś złapać i umrzeć. Chociaż... co to za życie?

Najgorzej jest wtedy, gdy do kogoś z naprzeciwka przychodzi rodzina. Widzę ich uśmiechy na twarzach, jak się przytulają, całują, obdarowują prezentami. A ja stoję, opierając twarz na szybie i wyobrażając sobie z zamkniętymi oczami dawno zapomniany dotyk drugiej osoby, przytulenie, gładzenie po policzku. Czasem po mojej sterylnej twarzy popłynie łza. Tak samo samotna jak ja.

Wtedy zamykam oczy i wyobrażam sobie lepszy świat. Za tymi murami. Razem z rodziną i przyjaciółmi.

Minął kolejny dzień. Taki sam jak reszta. Myję się i kładę spać, mówiąc sobie samej dobranoc. Czasem dręczą mnie koszmary, że szpital zacznie się palić, a ja tu, zamknięta, spalę się razem z nim. Czasem jednak mam dobre sny. Jak ten, że wyzdrowiałam i mogłam stąd wyjść.

Ta noc jednak okazała się inna niż wszystkie. Pamiętam. Obudziły mnie otwierane drzwi i lekarze z pielęgniarkami weszli do izolatki, całkiem odkażeni, w ubraniach ochronnych. To był raczej normalny widok. Raczej, bo nigdy nieprzychodziło ich aż tylu. Nagle bez ostrzeżenia podłączyli mnie pod aparaturę. Poprzyklejali elektrody i wbili nowy wenflon. przyczepili też masę innych sprzętów. Słychać było pikanie w rytmie mojego serca.

Nie pamiętam do końca, co się wtedy działo. Zemdlałam krótko po tym, jak zauważyłam, że pikanie zwalnia.

***

Rozbudziłam się w końcu. Znowu nikogo nie było. Znowu byłam sama. Jednak coś się zmieniło.Poczułam zapach nowej pościeli. Łóżko też było inne, a ściany pomalowane na nowo. Dziwne, bo nie czuję jakoś zapachu świeżej farby. Ile w takim razie musiałam spać?

Wstaję i podchodzę do przeszklonych drzwi. Patrzę na zewnątrz, jak wygląda życie inny chludzi. Patrzę jak się bawią i rozmawiają. Też chciałabym z kimś porozmawiać. Już chyba nawet nie pamiętam, jak to się robi.

Wszyscy dostają skromne śniadanie. Pielęgniarka przechodzi obok mojej izolatki, jakby mnie nie zauważyła. Zaczynam pukać, ale nic, kompletnie mnie nie słyszy... W zasadzie to nie jestem głodna, ale jednak wpadłam w swego rodzaju przyzwyczajenie, przez co zwyczajnie chciałabym coś zjeść.

Nic z tego. Nawet na mnie nie spojrzała. Siadam skulona pod ścianą i zamykam się w swoich myślach, jak zawsze. Wyobrażam sobie inne życie.

Nagle, słyszę coś niewyobrażalnego. Coś, czego nie słyszałam od bardzo dawna. Coś, co ostro wbija się w moje uszy.

- Cześć - szepta ktoś.
Podnoszę gwałtownie głowę. Przede mną kuca chłopak, chyba mniej więcej w moim wieku. Marszczę brwi zdziwiona, ale spokojna. Układam w głowie słowa, zanim je wypowiem, przypominam sobie, jak ruszać ustami, trochę to zajmuje. Wyszłam z wprawy.

- Co tutaj robisz? - Mój głos jest mocno zachrypnięty.

- Odwiedzam cię - uśmiecha się lekko.

Patrzę na niego zdziwiona.

- Kim jesteś?

- Jestem osobą która była tu przed tobą – wyjaśnił łagodnie.

- Ale przecież... jesteś młody... - nie rozumiałam, kręcąc głową.

- Tak. – Kiwa głową. - Nie żyję, jestem duchem, tak samo jak ty. – uśmiechnął się życzliwie, jak do małego dziecka.

Zmarszczyłam brwi.

- Nieprawda, przecież ja żyję... - zaczęłam, ale nagle przypomniała mi się chmara lekarzy i zwalniająca akcja serca.
Pokręciłam głową, nadal nie mogąc w to uwierzyć.

- Cały czas cię obserwowałem... Widziałem, że już nie dajesz sobie rady z samotnością.

Spojrzałam na niego z wyrzutem.

- Zabiłeś mnie?

Zaśmiał się ciepło.

- Ja tylko dałem ci prezent. Teraz możesz wychodzić gdzie chcesz i już nie będziesz sama, będę ci towarzyszył, tak jak każdego dnia odkąd tu trafiłaś.
Patrzyłam na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Chciałam płakać i jednocześnie skakać ze szczęścia. W końcu byłam wolna... nieograniczona murami. Mogę zobaczyć, co się dzieje z mojąrodziną...

- Nie śpiesz się – szepnął jakby czytając mi wmyślach, jego twarz lekko posmutniała. - Lepiej żebyś nie wiedziała o pewnych rzeczach...

- Ale... - chciałam zaprotestować.
- Ciii... wiem. - Pogładził mnie po twarzy zimną dłonią. - Rozumiem. Też to przechodziłem... Nie warto.
Patrzyłam na niego załamana. Teraz jeszcze bardziej chciało mi się płakać.

- Zostaniemy już razem, żadne z nas nie będzie samotne. Uśmiechnął się pocieszająco. - Taki prezent na walentynki.
Na moją twarz wstąpił bardzo smutny uśmiech.

Walentynkowy prezent - antologia walentynkowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz