Rozdział 4

1.5K 112 22
                                    

~Oczami Lilianne~
*By Gwiazdeczka*

   Ludzki statek delikatnie się zanurzał. Wpłynęłam głębiej do wody i nabrałam rozpędu.
   Udało mi się złapać za metalową ramę jednego z okienek. Zajrzałam do środka.
   Wewnątrz była tylko jedna osoba. Wyczułam, że to nie człowiek. Siedział na posadzce i opierał się o ścianę. Przy bladym świetle piorunów przyglądałam się tej postaci.
   Wokół mężczyzny zobaczyłam bladozieloną poświatę, ale nie to mnie najbardziej zdziwiło.
   On cierpiał. Chyba był ranny.
   Zrobiło mi się żal jego i pozostałych pasażerów łodzi.
   Przecież nie zrobili nic złego syrenom! Dlaczego mamy ich zabić?
   Spojrzałam w górę. Nad burtami pochylali się ludzie, ale mnie nie zauważyli. Bali się. Wszyscy.
   ,,Jak im pomóc?" - zastanawiałam się.

~Oczami Jaya~
*By Gwiazdeczka & Czesieł*

   Podleciałem do Lloyda na swoim smoku. Zielony Ninja wyglądał na zmartwionego.
   Spojrzałem na wzburzony ocean. Błyskały w nim lśniące łuski syrenich żołnierzy, którzy kołysali Perłą Przeznaczenia.
   Chciałem jakoś rozładować napięcie dowcipem, ale nikomu nie było do śmiechu. Nawet mi.
   - Spójrz, Jay. Tysiące bestii, na które nie działa energia żywiołów - zaszemrał do mnie Lloyd w zamyśleniu i zmrużył oczy.
   - Więc jak ich pokonamy? - spytałem, spoglądając ponownie na te wrogie istoty, których żaden z nas nie potrafił zniszczyć. Mój przyjaciel westchnął, ale się nie odezwał.
   A zresztą... I tak nie mógł nic nikomu poradzić, bo przecież sam nie wiedział, co robić.
   - Już od dobrej godziny rażę prądem te półryby, ale nic z tego. Śmieją się i atakują dalej! - założyłem ręce na siebie w geście oburzenia.
   - Masz jakąś propozycję? - spytał smętnie Lloyd. Sam nie wiem... Chyba mnie nie słuchał.
   ,,Wielki Zielony Ninja ignoruje swojego dobrego kumpla" - pomyślałem. -
,,Powiem dziennikarzom, to wcisną na okładkę" - Byłem totalnie wkurzony. Nie mam pojęcia czy na Lloyda, czy na syrenów.
   Mimo wszystko nie chciałem zawieść przyjaciela, więc palnąłem pierwsze, co przyszło mi do głowy:
   - Możemy walczyć wręcz!
   - To miałoby sens, gdyby nie przewaga liczebna naszych wrogów - odpowiedział Lloyd.
Więc jednak mnie słuchał...
   Taa... A ja oczywiście znowu wyszedłem na głupka.
   Trzasnąłem ,,facepalma", zamartwiając się nad tym, co przed chwilą miałem w głowie.

~Oczami Cole'a~
*By Czesieł*

   Chociaż moje ,,ciało" nie zaczynało się regenerować, to rany nie piekły już aż tak bardzo i mogłem bez problemu wstać.
   Chwyciłem moje lewe ramię, które bolało najbardziej i przeszedłem się po pomieszczeniu. Spojrzałem na ścianę, o którą przed chwilą się opierałem. Piorun z zewnątrz
,,wyświetlił" na niej cień.
   Gwałtownie odwróciłem się w stronę okna.
   Przez nie zaglądała do środka tajemnicza postać. Nie widziałem dokładnie, kim jest, bo na zewnątrz było ciemno
i wyjątkowo długo nie błyskało.
   - Jay, to ty? Nya? - zapytałem. Tak, zgadza się. Przemyślałem scenariusz o tym, że któryś z moich przyjaciół wypadł za burtę i teraz chce mnie nastraszyć albo co...
   Nic takiego się nie działo. Ruszyłem w stronę okienka, by sprawdzić, kim jest owa istota.     Stwierdziłem, że to kobieta.
   Postać momentalnie zniknęła. Kto to był?

~Oczami Lilianne~
*By Gwiazdeczka*

   ,,O, nie! Chyba mnie zobaczył!" - pomyślałam. Puściłam okienko i szybko rzuciłam się do wody.    Machnęłam ogonem
i zatrzymałam się tuż przed domem. Zobaczyłam zdenerwowaną mamę.   Szaleńczo miotała płetwami:
   - Chciałaś poznać ludzi? - zmierzyła mnie wzrokiem.
   - Mamo, ciekawość to chyba nic złego - zapewniłam ją i starałam się załagodzić sytuację. Nie spodziewałam się, że będzie aż tak zdenerwowana.
   - To jest coś złego! Bratasz się z wrogiem! Mogli Ci zrobić krzywdę! Pewnie dalej chcesz się im przyglądać! - nerwom nie było końca.
   - Ale przecież nic się nie stało! Ludzie nie robią nic złego! Po prostu przepływają nad miastem! Możliwe, że nie są tacy, jak ich sobie wyobrażamy! - tłumaczyłam na wszelkie możliwe sposoby: gestykulowałam rękami, kiwałam znacząco głową, falowałam ogonem, błagałam oczami...
   - Nie jesteś już moją córką. Zachowujesz się zbyt obco. Skazuję cię na wygnanie! Nigdy nie wracaj! - krzyczała.
   - Mamo, nie rób tego! To ja, Lily! Twoja jedyna córka! - liczyłam na litość, ale nic z tego.
   Tutaj panują inne prawa. Rodzice nie kochają swoich dzieci i wystarczy im nawet najdelikatniej podpaść, żeby zostać wygnanym.
   Mama nie zwracała uwagi na to, jak łkałam. Zawołała przepływających żołnierzy, by pozbyli się mnie i przeznaczyli na ofiarę dla ludzi.
   Wiedziałam, że nikt w mieście nie chce mnie znać, ale chęć z jaką żołnierze zapragnęli się mnie pozbyć...
   To nie była niechęć, tylko czysta nienawiść do mojej osoby.
   Dwójka syrenów szarpnęła mnie w stronę powierzchni oceanu.
   - Nie! Nie! Zostawcie mnie! - szlochałam i jęczałam, ale oni byli silniejsi. Miotałam ogonem na wszystkie możliwe strony.
   Nerwowo wbiłam paznokcie w skórę syrenów. Ledwie to poczuli i śmiali się ze mnie, gdy zaksztusiłam się krwistymi obłokami, wychodzącymi z ich ran.
   Dopływaliśmy do kołyszącego się statku. Nadal nie potrafiłam się uwolnić.
   Jeden z żołnierzy zwiazał mi dłonie za plecami sznurem ze splecionych wodorostów i usztywnił ciało, szarpiąc za moje długie włosy do tyłu.
   Drugi z nich wyjął zza pasa wstęgę i przewiązał mi usta, żebym nikogo nie hipnotyzowała śpiewem.
   Wprawdzie ta metoda pokonywania wrogów nie jest już wykorzystywana, ale ci syreni woleli dmuchać na zimne.
   Pierwszy z nich wciąż szarpał moje włosy, a drugi wyciągnął sztylet.
   Zaczęłam się szamotać w miarę możliwości, chociaż głowa bolała mnie niemiłosiernie.
   Żołnierz spłynął trochę głębiej i wbił sztylet w moje płetwy. Z rany wytrysnęła krew, a on patrzył na to
z psychopatycznym uśmiechem.
   Sztylet z łatwością rozcinał tkanki, których fragmenty opadały na dno oceanu.
   Woda wokół mnie zabarwiła się na czerwono. To już koniec. Straciłam płetwy, przez co już nigdy nie popłynę. Zawsze będę opadać na dno.
   Przestałam się miotać. Syreni wyjęli gwoździe z kieszeni i przybili do statku, po czym zawiesili wodorosty, które mnie oplatały na nich.
   Wtedy jeden z trytonów [tak też można mówić na syrenów] uderzył mnie pięścią w brzuch:
   - Nigdy więcej nie przepowiesz złych rzeczy, nie przewidzisz daty śmierci! - wrzeszczał. Zwinęłam się z bólu. Nie obchodziło go to, że urodziłam się z tym przeklętym Darem i nie miałam wpływu czy go będę mieć, czy nie.
   W dwójkę poprawili wodorosty, bym na pewno samodzielnie się nie wydostała.
   Zrobili to tak, żeby moja głowa była tuż nad powierzchnią szalejącego sztormu. Dławiłam się wodą, bo miałam problem z tym czy oddychać zawartym w niej tlenem, czy powietrzem.
   - Odwołać oddziały! Pozbywamy się czarnowidzki! - zakrzyknął ten z nożem brudnym od krwi. Mojej krwi.
   Czułam się samotnie. Zostałam opuszczona przez moich sąsiadów i wszystkich innych, których znałam.
   Zostałam ofiarą dla ludzi. Istot, które według legend dziesiątkowały syrenie rody.
   Bez szansy ratunku, możliwości ucieczki czy opatrzenia ran.
   Jestem zupełnie sama.

   Hej, hej, hejo! Mamy nadzieję, że podobał się rozdział. Nie pobiliśmy rekordu długości, ale jesteśmy zadowoleni z efektu.
   A wam się podobało? Wyraźcie opinie w komentarzach. To dla nas bardzo ważne!
Pozderka, miłego dnia.

Zakazana Miłość (Ninjago)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz