XXIV

1.3K 91 2
                                    


Lucyfer zagwizdał, przywołując zwierzę.

-Co ty robisz? Chodźmy stąd- szepnęła zdenerwowana.

-Przyszedłem po coś. Zostajesz ze mną.- Nie mógł pozwolić, żeby jego diabelski ale jakże wspaniały plan został zmieciony z powierzchni tego kościoła.

Zza stołu wyjrzało zwierze o czarnej jak noc sierści. Pysk duży jak przedramię dorosłej osoby obrócił się w ich stronę. Pomarańczowe ślepia wpatrzone w nich, odróżniały się jako jedyne w opuszczonym kościele.

Warczenie, tym razem głośniejsze odbiło się od ścian. Sylwetka całego psa lub nawet wilka ukazała się w świetle naturalnego satelity. Szarowłosa pomyślała, że przypomina psa z genami wilka. Gruba, długa sierść, długi pysk i te oczy. Białe kły wystawały groźnie z pyska. Powoli obszedł stół. Nie spuszczał z nich oczu, jakby czegoś bronił.

-Chodźmy stąd.- Ponownie szepnęła, bojąc się odezwać głośniej, aby nie zdenerwować stworzenia.

-Nie. Cerber, no chodź, zobacz kto przyszedł!

Oczywiście, Cerber, pomyślała. Bo co by innego.

Ogon długi jak cały on podążał za nim, gdy ten powoli i cicho schodził po schodach. Polował na nich. Z każdą chwilą zbliżał się bardziej, aby być jak najbliżej i zaatakować. Skojarzyło się jej to z Lucyferem. Nie była zdziwiona.

Zmroziło jej krew w żyłach, gdy znalazł się wystarczająco blisko, aby rzucić się na intruzów i wyszarpać im tchawicę z gardeł. Przygotował się do ataku i gdy w mgnieniu oka skoczył na kobietę, przeleciało jej przed oczami życie.

Nie zabił jej. Nawet nie dotknął, bo powalony przez blondyna szarpał się. Cerber leżał na plecach, szczekając, co rozchodziło się echem.

-Przestań, kundlu.- Diabeł powiedział to takim tonem, że normalnie dorośli by kryli się po kątach. Pies miał to gdzieś. Próbował go ugryźć.- Durny pies.- Dziewczyna stanęła wystarczająco blisko, aby widzieć zmieniające się niebieskie tęczówki Lucyfera na te, które przyprawiają o dreszcze. Czerwone oczy uciszyły nareszcie psa. Podkulił ogon, wiedząc, że nie znaczy to nic dobrego. Mało stworzeń w ich świecie miało pewnie takiego koloru oczy. W naszym chomiki.

Odsunął się i wstał, otrzepując z kurzu i piachu jasną kurtkę oraz spodnie. Cerber odbiegł za kolumnę. Nie wyglądał już zza niej. To właśnie tam patrzyła. Obawiała się, że wyjdzie i dokończy dzieła, do którego nie dopuścił diabeł. Bądź co bądź uratował ją. Przemknęło jej przez myśl, aby podziękować. Może później.

Odwróciła wzrok ze starej, zdobionej kolumny. Skierowała go na mężczyznę, wychodzącego zza stołu na ołtarzu. W jego dłoni połyskiwał miecz. Był prawie tak długi jak jego cała ręka. Trzymając stabilnie w ręce, wystawił drugą przed siebie. Naciął lekko przedramię. Syknął, przecinając skórę. Kilka kropel krwi spłynęło na podłogę. Uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że podróż w te miejsce nie zdała się na marne. Zeskoczył ze schodów i pewnym siebie krokiem, nie stawiającym sprzeciwu, podszedł do szarowłosej, które wpatrywała się w niego w oczekiwaniu na kolejny krok.

Pan piekła i nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz