-2-

137 19 4
                                    

P O V JUSTIN BIEBER

Już godzinę smażę się w starym aucie Poli, który z pewnością potrzebuje mechanika, lakiernika i klimy.

Jedziemy przez jakąś pustynię w Texasie z dala od domu.

Tylko piach, wyschnięte rośliny i niekończąca się jednopasmowa droga przed siebie.

Zero oznak życia, po za jednym samochodem, który przejeżdża tu raz na pół godziny.

Mamy być w Nowym Jorku na dziewiętnastą, a zostało nam jeszcze dwadzieścia pięć godzin podróży, bez korków...

Nie ma opcji, żebyśmy zdążyli, chociaż wyjechaliśmy bardzo wcześnie, jak na nas.

Mój menager powiadomił hotel i organizatorów "Famous Team"*, Lolę i Liona, że się spóźnię i...to całkiem sporo.

Będziemy rano, a oficjalne rozpoczęcie imprezy zaczyna się dziś wieczorem.

- Jus, nie musisz jechać limuzyną. Nie fatyguj swoich kierowców. Zawiozę cię, bo jadę w tamtą stronę- mówiła Pola, gdy powiedziałem jej przez telefon, że się tam wybieram.

Kiedy się zgodziłem, jeszcze nie wiedziałem, że skasowała doszczętnie swoje BMW przed tygodniem.

Tylko moja szalona kuzynka potrafi cofać samochodem przed powozem z końmi.

Ten złom, którym się właśnie przemieszczaliśmy, prażeni przez amerykańskie słońce, pożyczyła od wujka, który prowadzi warsztat samochodowy.

Gdybym miał wybierać jeszcze raz, wolałby przejechać hulajnogą te tysiąc siedemset sześćdziesiąt osiem mil. Dobrze wiem, co mówię.

- Stańmy na chwilę- proponuję, otwierając szybę do samego końca i wychylam głowę za okno, żeby się minimalnie ochłodzić.

- Zwariowałeś? Jesteś Justin Bieber, wiesz co by się stało, gdybyśmy się zatrzymali?

Tak, wiem. Pooglądalibyśmy sobie małe i duże kaktusiki przy drodze.

- Pola, stań do cholery jasnej, albo zainwestuj w naprawę tego złomu! Tu nikogo nie ma! Jesteśmy w głębokiej..!- urwałem.

Spojrzała na mnie, a potem zatrzymała się i wyjęła kluczyki, obwieszone milionami breloczków.

Zgasło radio, uciszając gościa, który nawijał o zjeździe, na który zmierzamy.

- Co ty robisz?

- Stanęłam. Chciałeś przecież.

- Nie na środku drogi, kobieto!

Wzruszyła ramionami:

- Chciałeś, żebym stanęła, to stanęłam. Zdecyduj się.

Włożyła kluczyk ponownie w stacyjkę i zapaliła silnik. Ruszyliśmy, z trudem, ale ruszyliśmy. Jeszcze zapala, choć nie gwarantuję tego w drodze powrotnej.

- Zabierz ode mnie te kiecki, bo zaraz zacznę parować- powiedziałem, gdy ruszyła.

Od początku drogi trzymam na kolanach jej ciężkie i grube stroje folkowe.

To jak koc, który odcina od ciebie dopływ tlenu i powietrza.

- Przykro mi, ale bagażnik jest zajęty przez walizki, walizki i jeszcze raz walizki.

Westchnąłem ciężko i oparłem głowę o podniszczony zagłówek.

- Po co w ogóle jedziesz do Nowego Jorku?- zapytałem, wachlując sobie modową gazetą, którą znalazłem przy drzwiach samochodowych.

Normal team • ff mix✅Where stories live. Discover now