-9-

71 11 3
                                    

P O V JUSTIN BIEBER

- Pola? Polia? Polita?

Szukałem jej wzrokiem, kiedy płaciła miłemu panu siedzącemu w żółtej taksówce, przy ruchliwej drodze.

Chciałem już iść. Byliśmy już dużo spóźnieni.

Groźna mina, którą mnie ostrzegała, zastygła jej na twarzy.

Samochód odjechał, zostawiając nas samych sobie.

- Wszystko, tylko nie Polita!- wrzasnęła, robiąc się czerwona niemal tak, jak jej folkowa szminka, którą jakimś cudem znalazłem w swoich rzeczach.

Uśmiechnąłem się przebiegle i podszedłem bliżej, zabierając jej walizkę z ręki.

- Jak sobie chcesz, Poldyno.

Nie odezwała się już więcej, tylko poszła za mną do przedszkolnego wejścia do budynku.

Gmach Libray'ów był potężny. Zdjęcia zamieszczone na rożnych stronach internetowych nie oddawały tej wielkości.

Wszystko zrobione ze szkła.

Normalnie, jak szklana pułapka.

Stał tam już i czekał jeden z ludzi Loli i zachęcał nas, abyśmy weszli do środka.

- Witamy pana Biebera- zaczął, klaszcząc w dłonie- jestem Stan, zajmę się państwem. Jak sądzę pani Flower?- przytaknęła- Potrzebni tragarze?

Weszliśmy do środka. Wszędzie panowała nieprzyjemna cisza.

Pomyślałem przez chwilkę, patrząc na kuzynkę, tonącą pod ciężarem sukienek do tańca.

- Tak- powiedziałem- w sumie to się przydadzą.

- Zapraszamy- odparł i wziął mi z ręki rączkę od czarnej walizki.

Natychmiast zjawiło się trzech napakowanych mężczyzn, do których kompletnie nie pasowały różowe wyprasowane koszule z długim rękawem. Przejęli od Poli wszystkie jej słowiańskie kiecki, walizki i torby, po czym ruszyli w stronę sporej windy.

Pola odprowadziła ich wzrokiem pełnym obaw.

- Coś nie tak?- zagadnął Stan z wyczuwalną troską w głosie, widząc jej nagłą niepewność.

Milczała przez chwilkę, spoglądając na nich, kiedy znikali gdzieś między piętrami budynku.

- To droga sprawa- wskazała palcem w miejsce, gdzie przed momentem mignęły nam kolorowe stroje- szczególnie łowicz. Chciałbym być pewna, że są bezpieczne.

Obaj popatrzyliśmy na nią, jak na totalną wariatkę.

- Łowicz?- uniosłem brwi- a cóż to jest "łowicz"? Taka firma? Przywozisz do babci na święta. Dżemik? Klopsiki w sosie?

- Nie- przeciągnęła- ten najcięższy strój- sprostowała- cholernie w nim gorąco, ale jest piękny.

Pokiwaliśmy głowami, udając, że wiemy o czym mówi.

Osobiście uważam, że pewnie napakowała koncentratu pomidorowego do torebki i nie chce się przyznać.

- Będą, będą jak najbardziej bezpieczne. Zostały zaniesione do pani pokoju- zapewnił ją Stan.

- Pani Agnes zabiłaby mnie, gdyby coś się im stało- pogroziła.

- Wszystko jest w jak najlepszym porządku.

- Czy dzisiejsza część już się zaczęła?- zapytałem, zmieniając temat.

- Tak, tak- zaczął- mamy...- spojrzał na zegarek- jedenastą. Godzinę temu rozpoczęło się śniadanie. Praca w grupach od jakiś piętnastu minut- gestykulował, okazując niedokładność.

Normal team • ff mix✅Where stories live. Discover now