Rozdział 27

293 22 7
                                    

Wychodziliśmy właśnie z rodzicami z sali rozpraw. Wszyscy szli w ciszy wpatrzeni w podłogę.

Sąd oznajmił, że ja i moje siostry zostajemy pod opieką matki. Mark nawet nie oponował. Chyba naprawdę dobrze dogadał się z Jay, ponieważ nie było nawet kłótni co do podziału majątku.

Wsiedliśmy do naszego mini vana. Usiadłem całkiem z tyłu z najmłodszymi siostrami, które płakały cichutko, tuląc swoje ulubione zabawki.

Droga mijała w ciszy. Nawet Mark i Jay, którzy wyglądali na wyluzowanych, nie powiedzieli ani słowa. Moja rodzicielka włączyła radio, w którym leciała jakaś powolna piosenka, przez co zdołowałem się jeszcze bardziej.

Po kilkunastu minutach byliśmy już w domu. Phoebe i Daisy pobiegły szybko na górę, natomiast reszta powoli ściągała kurtki.

- Wszystko w porządku? – zapytała Jay patrząc jak Fizzy nerwowo rozpina zamek w kozakach.

- Nie – odparła siostra, więc mama chciała ją uścisnąć. – Zostaw mnie! – prychnęła Felicite i wyrwała się Jay, po czym wbiegła na górę.

- Fizz – westchnęła Charlotte i pobiegła za młodszą siostrą.

Moja mama stała i patrzyła za nimi. Jej dolna warga drgała, więc podszedłem do niej i uścisnąłem.

- Nienawidzą mnie – wymamrotała mi do ucha.

Potarłem rodzicielkę po plecach i mocniej się do niej przytuliłem. Nigdy nie byłem zbyt dotykalski, jeśli chodzi o moją mamę, ale teraz mnie potrzebowała, a ja nie miałem zamiaru utrudniać jej tego wszystkiego jeszcze bardziej.

"Nie nienawidziłem Cię." "Ja nadal Cię kocham."

Westchnąłem przez wspomnienie słów Harry'ego.

- Kochają Cię. Przecież to Twoje córki.

Kobieta zatrzęsła się od płaczu.

- Muszą się oswoić z tą sytuacją – przypomniałem.

- Wiem. Tylko boję się, że nie dam psychicznie rady przez to wszystko – przyznała.

- Dasz radę, mamo. Zawsze dajesz.

Chwilę staliśmy wtuleni w siebie, a gdy Jay odsunęła się ode mnie, zauważyłem delikatny uśmiech na jej twarzy.

- Znalazłeś już pracę? – zapytała z nadzieją.

- Jeszcze nie – westchnąłem. Prawdę mówiąc, nawet nie szukałem, ale nie chciałem, żeby się wściekła, czy coś.

- Mam nadzieję, że ktoś będzie chciał Cię zatrudnić.

- Spokojnie, popytam znajomych.

Kobieta skinęła głową, po czym poszła do Marka, a ja ruszyłem do mojego pokoju.

Wszedłem do środka i usiadłem na łóżku. Nie wiedziałem, co miałem zrobić. Sam byłem totalnie zdołowany tym wszystkim. Musiałem przejąć obowiązki Marka, które on "odziedziczył" przez mojego prawdziwego jebanego ojca.

Załamany przeczesałem rękami moje włosy i podszedłem do szuflady, gdzie zawsze znajdowały się moje żyletki. Wyciągnąłem jedną i chwilę patrzyłem na nią.

Powinienem był wyjść z pokoju, udać się do łazienki i pociąć się pod prysznicem. Ale tego nie zrobiłem.

Podciągnąłem rękawy koszulki i popatrzyłem na moje czyste ręce.

Naprawdę chcesz to teraz zaprzepaścić?

Potrząsnąłem głową i wyszedłem z pokoju. Udałem się na dół, do kuchni, gdzie było zupełnie pusto. Otworzyłem szafkę pod zlewem i ujrzałem kosz na śmieci. Szybko wyrzuciłem do niego żyletkę, a następnie wróciłem do pokoju.

You're my reason to smile || Larry [PL] - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz