Była sobie dziewczyna. Nie była piękna ale też nie była brzydka. Miała przyjaciela. Chciała aby był kimś więcej. Niestety nie potrafiła znaleźć w sobie odwagi aby mu o tym powiedzieć. Nie chciała też zniszczyć ich przyjaźni. I tak sobie żyli. Dorastali. Jej uczucia do niego nie zniknęły, ani nie zmniejszyły się wręcz przeciwnie. On o niczym nie wiedział, niczego nie zauważył. Albo nie chciał zauważyć. Miał dziewczyny, ona nie. Jakoś nie potrafił. Za to cieszyła się jego szczęściem. Często dawała mu rady, zdarzało się że mu pomagała w ,,zdobyciu" nowej dziewczyny. Nic nie mówiła, bo chciał dla niego jak najlepiej. A jej małe serduszko pękało na setki, na tysiące i miliony małych kawałeczków. Nocami płakała ze swojej bezsilności i miłości. Za dnia uśmiechała się i on nic nie widział. Nie była w stanie zliczyć ile razy wyobrażała sobie że mówi mu prawdę i coś dzieje się dalej.
Inni to wszytko widzieli. Współczuli jej. Dawali rady, tylko po co to wszytko skoro ona wiedziała że nigdy się nie odważy.
Smutne ale jakże prawdziwe.
Ta złudna nadzieja że może jednak on coś zauważy. Fajnie by było. Niestety tak jest tylko w książkach. Niestety... :(
Jest też druga opcja że ona w końcu się odważy. Wystarczy że powie te dwa słowa i zaryzykuje. Może kiedyś.
Może Cię zastanowić dlaczego tytuł to masochiatka. Jeśli jeszcze się nie domyśliłeś drogi czytelniku to chodzi w nim o to że ją boli patrzenie na jego szczęście ale ciągle tego chce. Niestety.Na koniec. Piszę to bo może pewna osoba to przeczyta i zrozumie. Może zdąży nim stchórzę i to usunę. No coś zobaczymy.