Rozdział 2

439 45 10
                                    

Z godziny na godzinę coraz bardziej się stresowałam. Mimo zapewnień wszystkich dookoła, czułam lęk. Źle spałam, a to jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło. Nawet do najważniejszych egzaminów zawsze podchodziłam spokojnie. Do tej pory nie wiedziałam nawet co to stres. Teraz raptownie się dowiedziałam. Poznałam to beznadziejne uczucie.
Wiedziałam, też że od tej misji zależy cała nasza przyszłość. Nie tylko moja, ale i całego zespołu. Miałam bardzo ważne zadanie. Reszta widziała we mnie przywódcę, a przywódca nie może się bać, nie może okazywać strachu. Musi być przykładem dla swoich podwładnych.

Chodziłam po wielkiej hali całkowicie sama. Echo roznosiło się po całym pomieszczeniu. Po raz pierwszy czekałam na swoją ekipę, a nie oni na mnie. Nie mogłam długo spać, więc postanowiłam przyjechać i trochę poćwiczyć w samotności. Na szczęście przyniosło to oczekiwane rezultaty. Szybko zleciał mi czas, a co najważniejsze rozluźniłam się w końcu.
Nagle usłyszałam głośny pisk opon. Gwałtownie odwróciłam głowę, a moim oczom ukazało się czarne BMW E28. Lakier błyszczał w promieniach słońca. W pierwszej chwili nawet nie zauważyłam kto siedzi za kierownicą, jednak kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do tego blasku, ujrzałam ich. A więc to było to cudo, przy którym Shane spędzał tyle czasu. Nie spotykał się z nami w czasie wolnym, bo musiał wracać do garażu i nikomu nie chciał zdradzić co tam takiego robi.

- I jak ci się podoba moje dzieło? - Kierowca wyszedł z wozu i teatralnie rozłożył ręce.

- Jestem pod wrażeniem. Nie wiedziałam, że jesteś aż tak zdolny. - Ominęłam chłopaka, aby móc lepiej przyjrzeć się maszynie. - I wiesz, nawet wybaczam ci te brudne dłonie, które ciągle musiałam dotykać na treningach. - Chłopak spojrzał na swoje ręce, które tym razem były nieskazitelnie czyste. Cicho się zaśmiał.

- Już nie będziesz miała na co narzekać. - Znalazł się blisko mnie i otworzył drzwi od pasażera. - Chyba, że na zbyt wielki łomot z mojej strony. - Łobuzersko się uśmiechnął. - Proszę, wsiadaj.

- Och, nie wiedziałam, że z ciebie taki dżentelmen. Pierwszy raz widzę coś takiego. Co zrobiłeś z moim Shanem?

- Nic nie zrobił. Nie jest żadnym dżentelmenem! - Usłyszałam głośne śmiechy ze środka.

- Nie chce żebyś trzaskała drzwiami! - krzyknęła Nina. Po jej słowach skierowałam wzrok na chłopaka i od razu wiedziałam, że to prawda.

- No co. - Wzruszył tylko ramionami i delikatnie zamknął drzwi.

W samochodzie znowu dopadła mnie panika. Pragnęłam być daleko stąd. Zadowoliłabym się na przykład plażą i pewnym chłopakiem. Z ukosa spojrzałam na kierowcę siedzącego tak blisko mnie. Co my tu właściwie robiliśmy? Jesteśmy jeszcze dziećmi. Powinniśmy chodzić na imprezy, robić różne głupie rzeczy, przez które dostawalibyśmy szlaban, a tym czasem siedzimy uzbrojeni po zęby, czekając na drugą ekipę morderczych bestii.

Rozejrzałam się dookoła szukając odpowiedzi i wtedy w bocznej szybie ujrzałam ojca. Stał ze swoim wiernym kompanem Carterem, a za nimi czaiła się jego groźna ekipa. Na sam widok niejedna osoba padłaby z przerażenia, ale mnie to jakoś nigdy nie ruszało. Od zawsze byłam odważna. Nic mnie nie przerażało i dlatego nie rozumiałam co się teraz ze mną dzieje. Nie znałam wcześniej tego uczucia.
Jednak kiedy spojrzałam ojcu prosto w oczy, raptownie odeszło i znowu byłam pewna siebie. Kołatanie serca ustało, a dłonie zaczęły się rozluźniać, jak i reszta ciała. Chciałam odnieść zwycięstwo głównie dla niego. Pokazać mu, że jestem wiele warta. Zresztą całe moje życie było mu podporządkowane. Od kiedy tylko pamiętam, robiłam wszystko, aby mu zaimponować i to się nie zmieniło.

- To jak, ruszamy? - Słowa Shane wybiły mnie z otępienia.

- Musimy zaczekać na tamtą ekipę... - odpowiedziałam zdezorientowana.

- Cassie, oni już są w aucie. - Skinął głową w kierunku drugiego pojazdu.

- A no tak. - Popatrzyłam na pozostałe osoby. Reszta mojej załogi była gotowa do akcji, więc i ja powinnam taka być. - Ruszamy! - krzyknęłam wesoło.

Podjeżdżając pod stary, opuszczony magazyn nie pamiętałam już o lęku, który towarzyszył mi od kilku dni. Dzięki adrenalinie płynącej w moich żyłach, byłam gotowa na wszystko. Naciągnęłam czarne rękawice i skierowałam wzrok na Shana. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia między sobą. Lubiłam patrzeć w jego oczy przed każdą akcją, to mnie uspakajało, a zarazem motywowało do walki.

- Wszyscy gotowi? - zapytałam, nie odrywając wzroku od tych niebieskich oczu.

- Tak jest - odpowiedzieli zgodnie. Nawet bez wypowiedzenia sygnału, równocześnie złapaliśmy za klamki i wyszliśmy z wozu.

Ja z Shanem ruszyliśmy przodem, a reszta była tuż za nami. Nasi przeciwnicy byli bardzo sprytni, więc nie mogliśmy pozwolić sobie nawet na najmniejszy błąd.
W pewnym momencie coś mnie zaniepokoiło. Było tu tak cicho, za cicho. Nie było widać żadnych strażników, jakby oprócz nas nikogo tu nie było. Może ktoś się pomylił i podał nam zły adres, ale nie, to nie możliwe. Christopher nie zatrudnia amatorów. I wtedy usłyszeliśmy serię strzałów. To musiała być drużyna Cartera. Mieli podjechać z przodu i jako pierwsi zaatakować.

Nikt nie wiedział ilu będziemy mieli przeciwników, w końcu to było tylko prowizoryczne biuro, stworzone na potrzebę chwili. Nie mogło kręcić się tu dużo osób, bo wzbudzili by zainteresowanie zwykłych mieszkańców. Nasi wrogowie nie byli durni. Zaczęli niewiele później od Christophera, także mieli spore doświadczenie.
Kiedy zrobiło się trochę ciszej, odkleiłam się od ściany i podbiegłam do drzwi zabitych deskami. Już miałam je rozwalić kopnięciem, kiedy same się otworzyły. Ktoś z drugiej strony staranował je samym sobą i wpadł prosto na mnie.

O ironio, to musiał być jeden z tych informatyków. Dłuższe włosy, stały we wszystkie strony, wielkie okulary i do tego ten paskudny sweterek w paski. Szeroko uśmiechnęłam się do mojego gościa, za to on przeraził się jeszcze bardziej. Zesztywniał cały, a jego skóra była biała jak mleko.

- Witam - wyszczerzyłam swoje równiutkie, białe ząbki.

- Nie zabijajcie mnie. Nie jestem jednym z nich - przerwał mi, a ja tego bardzo nie lubiłam. Mój uśmiech znikł od razu, a na jego miejscu pojawił się grymas.

- Słuchaj okularniku! Nie lubię tchórzy, ale jeszcze bardziej nie lubię jak mi się przerywa - zacisnęłam zęby. - Skoro tu jesteś, to znaczy, że dla nich pracujesz. Z tego można wywnioskować, że jednak jesteś jednym z nich. - Złapałam go, za ten ohydny sweterek i lekko uniosłam do góry. - Gadaj, gdzie macie plany dzisiejszego transportu albo zginiesz w ciągu kilku najbliższych sekund. - Uwielbiałam ten strach w oczach moich ofiar, dlatego zawsze rozprawiałam się z nimi twarzą w twarz.

- Są... są w laptopie, na biurku w magazynie. - Informatyk z trudem wydusił z siebie te kilka słów.

Skinęłam głową do moich towarzyszy i ruszyliśmy do środka, gdzie toczyła się krwawa jatka...

Piękna i zabójczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz