8. Jedź albo giń

1.3K 59 5
                                    

Mijały dni. Letty powoli stawała na nogi. Zatracała się w pracy. To jej pomagało. Przez te kilka godzin nie myślała o niczym innym, tylko o tym jak niektórz kierowcy są nie poradni i nieogarnięci. Nie potrafiła tego ogarnąć. Jak można tak nie szanować swojego auta? Znała już stałych klientów warsztatu. I wiedziała, że są oni nieodpowiedzialni. Ale co poradzić. Gdyby nie oni, nie mieliby roboty. A ona zadręczałaby się Alex'em. Nie zamierzała mu odpuścić. Złamał ją i musiał za to zapłacić. Dominic nie popierał jej pomysłu. Ale na szczęście była jeszcze Tracy. Alex miał do niej problem. A ona nie zamierzała przed nim uciekać. Dlatego tak dobrze się dogadywały. Jak to mówią... Wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem. I one kierowały się tą myślą. Były sprzymierzeńcami. A najstarszemu Toretto się to nie podobało. Lecz one się tym ani trochę nie przejmowały. Leticia pracowała przy Hondzie ppdstawionej przez jednego ze stałych klientów. Doskonale wiedziała czego się spodziewać. A mimo to robiła wszystko dokładnie i w swoim tempie. Nie lubiła naprawiać aut na odczepnego. Tak zatraciła się w pracy, że nie czuła upływu czasu.
-Letty...- poczuła dłoń Dom'a na ramieniu.- Kończymy na dzisiaj.
-Musze jeszcze tylko sprawdzić tłumik.- zaprotestowała strząsając jego dłoń.- Dosłownie pięć minut.
-Leticia, tak nie może być.- zamknął maskę Hondy.- Przepracowujesz się. A to nie jest dobre. Gdybym ci pozwolił, spędzałabyś tu 24 godziny na dobę.
-Przestań się przemądrzać.- działał jej na nerwy.- Nie znasz mnie. Nie wiesz co jest dla mnie dobre. Albo złe. Dlatego nie mów mi co mam robić.
-Letty!- dołączyła do nas Tracy.- Uspokuj się. Wiem, że Dom działa na nerwy. I to bardzo. Ale on chce twojego dobra. Dlatego jak mówi, że koniec pracy. To koniec.
-To poczyjej ty jesteś stronie?- ofuknęła ją Ortiz.- Sama będę o sobie decydować.
-Letty.- średnia Toretto spojrzała na nią wymownie.
-Tracy, zostaw nas samych.- Dominic poprosił siostrę.
-Chciałam tylko pomóc.- włoszka się wycofała. Zostali sami. Letty była już naprawdę zirytowana. Miała już serdecznie dość. Czego on od niej chciał? Z regóły chłopcy szybko ogarniało, że nie jest zainteresowana. Ale on był inny. Działał jej na nerwy. A jednocześnie przyciągał niczym magnes i interesował. Pierwszy raz była w takiej sytuacji. I nie czuła się w niej komfortowo. Oglądała tłumik Hondy. Czuła na sobie spojrzenie śledzące jej każdy ruch. Nie peelszyło jej to. Ale wiedziała, że czeka on na jej ruch. Nie chciała dawać mu tej sadysfakcji, ale nie miała już siły.
-O co ci znowu chodzi?- spojrzała na niego zrezygnowana.
-Chodź.- złapał ją za dłoń i pociągnął do wyjścia. Nie wiedziała o co chodzi, ale potulnie szła za nim. Poprowadził ją do Chargera. Otworzył przed nią drziwiczki po stronie pasażera. Wsiadł za kierownicę i ruszył. Nie wiedziała do kąd jadą. Ale nie pytała. Choć zadawała sobie sprawę, że nie jadą do domu. I jakoś specjalnie jej to nie dziwiło. Dojechali do cmentarza. Zaparkował.
-Po co tu przyjechaliśmy?- to jednak chciała wiedzieć. Nikt bez powodu nie przyjeżdża w nocy na cmentarz.
-Zaraz się dowiesz.- zapewnił, wysiadając. Każdego normalnego człowieka, przeraziłaby taka sytuacja. Ale ona nigdy nie twierdziła, że jest normalna. Ruszyła za Toretto między nagrobkami. Zatrzymali się przy jednym z nich. Widniało na nim nazwisko jej opiekuna. Było tylko inne imie. Spojrzała na niego zaciekawiona. Wyglądał na przygnębionego.
-To grób mojego ojca.- mówił spokojnie.- Wszystkiego co umiem, nauczył mnie on. To on nauczył mnie dbania o tych, których kocham. O moją rodzinę. Jestem mu za to wdzięczny. Dzięki temu, Tracy jeszcze żyje. A Mia jest przy mnie. Dzięki temu wiem, że dróżyna to nie przyjaciele. To rodzina. I o nich muszę dbać tak samo jak o siostry. Choć czasami to w cale nie jest takie łatwe.
-Po co mnie tu przywiozłeś?- nie rozumiała.
-Chciałem, żebyś zrozumiała dlaczego cię tak traktuję.- wyjaśnił chwytając jej dłoń.- Stałaś się jedną z nas. Częścią rodziny. Jesteś dla mnie ważna. To dlatego taki jestem. Chcę dbać o ciebie. Tak samo jak o innych. Albo i jeszcze bardziej. Wiesz jaką mamy domenę?
-Nie.- przyznała.- Jakoś nikt mnie nie oświecił.
-Nie jedziesz, nie żyjesz.- obdarzył ją uśmiechem.- To nasza dewiza. Dasz radę się dostosować?
-Bez problemu.- zapewniła odwzajemniając uśmiech.- Ale myślę, że lepiej by brzmiało:' jedź albo giń'.
-Jedź albo giń...- zastanowił się.- Masz rację. To brzmi lepiej. Zbierajmy już się. Mia będzie się martwiła.
-Jestem za.- westchnęła.- Robi się zimno.
Zdjął swoją koszulę i zarzucił jej na ramiona. Wrócili do auta i odjechali. Ta wizyta na cmentarzu dała Ortiz do myślenia...

We Ride Together (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz