7. "Mamy trupa."

284 26 1
                                    

To co tam ujrzała było ... dziwne. Wręcz okropne. Ciuchy porozrzucane na wszystkie strony, był standardem Szpunki, ale ten okropny zapach wręcz przeciwnie. Siarczysta woń dobiegała ze sterty różowych bluzek. Elsa, która nigdy nie miała w zwyczaju myszkować w cudzych rzeczach, czuła, że musi to zrobić. Ten jeden raz. Odgarnęła brudne koszulki, a jej oczom ukazał się tłusty trup, którego czerwone oczy świeciły. Brązowe futerko natomiast sterczało, choć było przykryte niczym innym jak ... Ciasną zieloną bluzeczką ? Dziewczyna niemal pisnęła, był to niecodzienny widok. Martwa mysz, na dodatek ubrana.

Mamy trupa. Pierwszy raz widziała u Roszpunki aż taki bajzel. To było niemożliwe, by to było jej mieszkanie.

Nagle z salonu dobiegł rumot. Dziewczyna powoli podeszła do zamkniętych drzwi. Najprawdopodobniej była tam Roszpunka, bo krzątanie i przewracanie co chwila jakiś rzeczy było do niej podobne. Na szczęście osoby znajdujące się tam, nie miały pojęcia o obecności intruza, więc w spokoju rozmawiały.

- Czy wszystko zrobione ? Roszpunko ? - damski i ostry głos, w którym teraz słychać było determinacje, kiedyś był taki ciepły i przyjemny, jednak nie aktualnie, nie w tym świecie. Kobieta o kruczoczarnych włosach spiętych do tyłu w gustowny kok, ubrana była w koszulę we wzór w płatki śniegów i beżową spódnice oraz marynarkę. Odwróciła się od manekinów, które stały pod oknem.

- Tak Pani White. - odezwała się cicho dziewczyna. - Niestety nie jestem pewna czy ...

- O to proszę się nie martwić. - ucięła. Kiedyś i ona. Miała trzynaście lat, była najpiękniejsza, nawet od swej złej macochy, teraz jednak mając lat dwadzieścia siedem straciła wszystko. Pamiętała co się stało po ugrzęźnięciu zatrutego jabłka, jednak przez zaklęcie Pitcha straciła wszystko.

- Pani White ... - głos Roszpunki ucichł. Ona sama bała się. Nie pamiętała prawie nic ze świata w którym się urodziła, nic prócz złotych, lśniących i lecących w górę niczym ptaki lampionów.

- Roszpunko ... Nie wiesz jak to jest, przecież ja ... - w tym momencie wzrok kobiety stał się szklisty od łez, jedna z nich spłynęła po jej policzku. Snow rzadko kiedy płakała. Ostatni raz w poprzednim świecie po śmierci ojca.

- Owszem wiem. To ciężkie, ale jakoś trzeba z tego wyjść.

Elsa nie słyszała większości słów wypowiedzianych przez swoją przyjaciółkę i tajemniczą kobietę. Okazuje się, że te "cienkie" ściany nie przepuszczały ani jednego dźwięku, odkąd zaczęła podsłuchiwać, jakby były zaczarowane. Postanowiła przerwać, ale nagłe i coraz głośniejsze kroki chodzenia po pokoju, wystraszyły dziewczynę. Uciekła.

Postanowiła poczekać na dole i później odebrać sukienkę. Poza tym ten pulchny, mysi trup ją przerażał.

Zwłaszcza te lśniące oczka, w których może nie zauważyła, ale tlił się strach i portret zbrodniarza, który odebrał mu życie, a na pewno nie były to śmierdzące bluzki Szpunki. O nie. To było coś gorszego.

Jack nie był wstanie zrozumieć. Jeden dzień zleciał jak z bicza strzelił. Nie wiedział nawet co się stało po jego wizji w lesie. Wiedział tyle tylko, że nie był Jack'iem Frost'em ... Nie od początku tej historii.

Jak zwykle w środy pomagał dziadkowi w teatrze, nic niezwykłego. Właśnie teraz te dni bez niej wydawały się chłopakowi bezsensowne. Nie wiedział czemu...

Czemu chciał ją pocałować ? Czemu za nią tęsknił ? Czemu czuł ... że musi być przy niej ?

Nienawidził tego uczucia. Od zawsze był sam. I tak właśnie lubił. Samotność. Dla niego była jak błogosławieństwo, ale i przekleństwo. Tak samo jak jego niedawno poznana moc.

Zatopiony w myślach Jack nie zauważył nawet, kiedy zamroził wodę we wiadrze od mopa.

Gdy w końcu się zorientował, przykucnął i przybliżył się do tafli lodu. Wydawała się jakaś dziwna. Jakby zaczarowana. Po chwili chłopak zauważył coś, a raczej kogoś.

Pod taflą wody zobaczył małą postać dwudziestoletniego chłopaka o brązowych włosach, przywdziany był w kremową koszulę, brązowe spodnie, kamizelkę oraz ponczo. Tonął pod wodą. Białowłosy zamrugał kilkakrotnie, postać zniknęła.

Tak samo jak lód.

Cisza.

Merida siedziała przy stole, skubiąc nieudolnie upieczony przez jej mamę sernik. Bracia o dziwo jedli go szybciej, a ich miny wskazywały na to, że placek - nawet lekko spalony, był naprawdę dobry. Twórczyni wypieku zaś cicho zmywała naczynia. Czysta, głucha cisza, którą przerywało jedynie mlaskanie Harisa, Huberta i Hamisza.

Po poznaniu wspomnień dla ruda nie wiedziała jak ma się zachowywać.

Czy to co teraz widzi... Czy to na pewno prawda, a może iluzja?

"Dawno, Dawno Temu" - Jelsa Fanfiction [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz