12. "Tam gdzie miłość niemożliwa ma prawo istnieć"

243 18 10
                                    

Merida biegła najszybciej jak mogła w stronę teatru. Nie uchodził jej padający wówczas śnieg. Chociaż trudno to sobie wyobrazić we wrześniu. Wszyscy, nawet ona, uznali to za zaburzenia pogody. Może dobrze, może źle. Gdy w końcu dotarła do budynku była zdziwiona faktem, że drzwi były otwarte na oścież.
Mimo tego bez wahania weszła do środka, kierując się w stronę Wielkiej sali. Po drodze mijając zakurzone nagrody na szafkach. Dziwne. Przecież tu zawsze było czysto. Śmiałabym stwierdzić, że ostatnim razem była tu tydzień temu. Czy kurz i pajęczyny tak szybko by porosły?

- Halo? - mówiła, a jej głos niósł się zadziwiającym echem po pomieszczeniu. - Panie Frost!

Nagle przeszły ją ciarki, gdy lekki podmuch zimnego powietrza wdarł się do sali.

- Ta kula śnieżna...

Kula śnieżna, którą podarowała Królowej na jej dwudzieste-trzecie urodziny. Ta była jednak inna od tej w nowoczesności, zamiast samotnego bałwanka stało jeszcze za nim osiem postaci, wszyscy uśmiechnięci. Cała ich ekipa. Trzeba było przyznać, że lekcje haftu, do których matka ją przymuszala, miały sens. Wyrobiła sobie palce fo takiej sprawności, że tworzenie nawet kruszyn nie sprawiało jej problemu.

- Królowo Elso. Przepraszam za najscie.

- Merida! - królowa była ucieszona na widok przyjaciółki, choć może nie w tak formalnym wydaniu.- To przecież tylko ja nie musisz być. Taka formalna! W ogóle ładna suknia.

- Dziękuję, ale nie po to tutaj jestem. - Merida podeszła bliżej królowej. Choć do sukień była przyzwyczajona tak samo jak do komplementów, czyli w ogóle, z gracją poruszała się w sukni w kolorze butelkowej zieleni, która sunęła po ziemi. Dodatkowo obciążona była wysadzanymi krejnotami na gorsecie. Jak to królowa Elinir stwierdziła; Jeśli nie chcesz mieć uszu przebitych ani nosić koli, to gdzie indziej trzeba będzie umieszczać błyskotki. Mimo jednak faktu, że dla przeciętnej księżniczki ów pas z kosztowności byłby za ciężki, Merida uznała to za idealne ćwiczenia na wytrzymałość. Choć część jej przyjaciół twierdziło, że to tylko gra dla pozorów, tak żeby Królowa Niedźwiedzica nie była zdenerwowana.

- Domyslam się.

- Czy macie zamiar z nim walczyć?

- Walka jest nieunikniona. Chce ze mną walczyć to będzie walczył. - bez żadnych ogródek skwitowała. Królowa nie chciała owijać w bawełnę jeśli chodziło o walkę z tak potężnym wrogiem jak Pitch Black.

- Elsa. Ja nie mam zamiaru ci mówić, co masz zrobić, ale... Sama przekonałam się jak to jest zdzierać się z czarną magią na własnej skórze. Uważaj na siebie. To moja jedyna prośba.

- Będę... - opowiedziała, posyłając przyjaciółce szczery uśmiech.

Merida spokojnie maszerowała ulicą. Najwyraźniej ochłonęła i teraz zmierzała w dobrze znanym sobie kierunku.
Pub "Pod Ciupagami" mieścił się w północnej części miasta w piwnicy pewnego wielkiego apartamentowca. Ruda mimo swojego ubioru bez problemu wślizgnęła się do lokalu. Rudowłosy ochroniarz o dość pociągłej twarzy, wyglądem bardzo przypominał lisa. On jednak tylko przytaknął do Mer i lekko się podśmiewał.
Nie zatrzymał jej. Wpuścił. O nic nie pytał.
Pub był urządzony w niezwykle obskurnym stylu. Ściany były pokryte starą czerwoną tapetą w romby, która już lata temu straciła urodę. Stanowisko barmana było w całości wyrobienie z drewna tak jak wszystkie stoły i krzesła.
Barman, wysoka i szczupła niczym anorektyczka kobieta o długich brązowych włosach i greckich rysach też dziwnie jej się przyglądała.
Zaś w rogu sali przy stole siedział blondyn w koszulę w kratkę i jeansy. Rudowłosa szybko do niego podeszła.

- Kristoff! - powiedziała z podniesionym głosem, kładąc ręce na piersiach. Blondyn przestał pić trunek i spojrzał na przyjaciółkę.

- Ooo...Mer! - powiedział chłopak.

- Potrzebuję informacji. - skwitowała.

- Nie wiem, o czym mówisz. - rzekł chłopak, wracając do piwa. Cicho chlipał napój, udając, że rudowłosej w ogóle tu nie ma.

- Kris! - walnęła pięścią w stół. Brązowooki podskoczył. Był zaskoczony zachowaniem dziewczyny, przecież ona nigdy taka nie była. Zawsze wesoła, prawdomówna, ale nigdy nieagresywna. - Wiesz co się dzieje ! Sven został zaciupany ! To ci nie wystarczy by domyślić się, że coś się dzieje !? A ja potrzebuję odpowiedzi.

- Dobra... - rzekł zrezygnowany i wskazał rudej miejsce naprzeciw niego. - Usiądź. Więc czego chcesz?

- Widziałam coś na kształt wspomnienia, gdy dotknęłam kołczanu, a później pojawiło się dziwne światło...

- W sensie? - Kristoff zdawał się udawać, że nic nie wie... Jednak w gruncie rzeczy wiedział więcej. W pewnym momencie barmanka wyszła zza baru i podeszła do pary przyjaciół.

- Chyba nie mówicie o... - zagaiła kobieta. W chwili kiedy do podziemi baru wszedł miniony jeszcze chwilę temu ochroniarz.

- Meg! Nie strasz cykorów! - rzekł Lis.

- A ty kto? - zapytała Merida, wskazując na gościa w przejściu.

- Nicolas Wilde, dla przyjaciół Nick. - przedstawił się rudy mężczyzna.

- Nick! Wracaj tam! - Greczynka wskazała mężczyźnie drzwi.

- Nie będę tam siedział! - wydarł się ochroniarz - I tak przychodzą tylko ci co wiedzą.

- Nick. - Megara mówiła stanowczo, twardo mierząc wzrokiem rudowłosego. Nikt jednak nie wiedział, co on przeżywał... Jaki ból niósł ze sobą po pewnej akcji policyjnej, którą przeprowadził z Judy. Koniec tej interwencji był smutny, ale zdecydowanie bardziej bolał jego niż srebrnowłosą. Choć to nie on wylądował w szpitalu.

- Wiecie co!? Kontynuujcie te pieprzone podchody! Idę! - powiedział, po czym wyszedł z baru.

- Merida. - powiedział Kristoff, spoglądając na dziewczynę, której twarz odmalowana była w zdziwieniu.

- Cokolwiek to było mówiło małym dziecinnym głosikiem, coś o Elsie i Jack'u. Anka też to widziała.

- Strażnik i Królowa ... - wyszeptał Kristoff. Coś mu to mówiło, przywodziło na myśl... Tylko co?
Jego rozmyślania przerwała...

- Mamy problem! - zakrzyczała kobieta, wbiegając do speluny. Miała rozpuszczone czarne włosy, ubrana w beżową marynarkę i spódnicę oraz niebieską koszulę w płatki śniegu.

- Co jest Snow? - zapytała Meg, patrząc na zasapaną Śnieżkę.

- Aurora... Ona nie jest sobą! - wykrzyczała po chwili. Nadal miała przyspieszony oddech i stała w przejściu.

- Co masz na myśli? - wychrypiał Kris.

- Paplała o kartach historii, które zostały wyrwane! O prawdziwej historii! I ...

Nicolas Wilde wchodził właśnie na jeden z wielu oddziałów szpitalnych. Nie znał jego nazwy i nawet nie chciał. Pamiętał drogę. To mu wystarczyło.

- Uspokój się Nick. - szeptał do siebie, musiał być twardy dla niej. Jeszcze głośno przełknął ślinę i otworzył drzwi na salę.

- Hej... Marchewciu. - powiedział, po czym usiadł na krześle obok ogromnego szpitalnego łóżka, na którym leżała dziewczyna w stanie śpiączki farmakologicznej. Była ona bardzo drobnej pustoty o szaro-srebrnych włosach i małym nosku jak u królika. - Coraz więcej osób wie. Przypominają sobie. Wiesz... - Wilde chwycił Jude za rękę. - Kiedy sobie przypomnieliśmy, chciałem skakać ze szczęścia, że wreszcie mogę... Cię...

Nie dokończył. Ona wiedziała co Lis miał na myśli. W Fairytale mogliby zostać wyklęci, a tu... Wszystko było możliwe.

Miłość tych, których kiedyś była niemożliwa przez różnice ras czy nieśmiertelność. Tu była możliwa.

I tego się obawiam... Że mu się uda.
Że zatrzyma ich, a ja będę mogła już tylko patrzeć na ludzkie upadki.





"Dawno, Dawno Temu" - Jelsa Fanfiction [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz