W lesie Elren na Balup panował przyjemny wiosenny dzień. Lekka bryza poruszała wysokimi drzewami i zwiewała wonne pyłki prosto do dużego nosa Francisa Fernir. Ten z uporem maniaka wycierał swój ofąflany kinol.
„Alice, czy my zawsze musimy wyjeżdżać na wiosnę? Przecież wiesz, że mam okropną alergię na tutejsze lilijce." Zaczął narzekać mężczyzna swej żonie.
„To nie moja wina, że tutaj odbywają się najlepsze okultystyczne rytuały podczas tygodnia krwawego księżyca." Odpowiedziała jego luba patrząc przez okno niezbyt bogatej karocy. Jej blada cera i kruczoczarne włosy kontrastowały z sino-bordowym wnętrzem powozu.
Siedzieli tam już od ponad pięciu godzin i od trzech z nosa mężczyzny ciekł nieustanny strumień smarków.
Na drewnianej podłodze pociesznie bawiła się Meggunia. Maltretując właśnie jakiegoś szczura, którego znalazła po drodze. Szczur już dawno poddał się i nie ponawiał prób ucieczki. Na szczęście mała pół-elfka była za mała na posiadanie jakichkolwiek zębów, więc męczenie szczura ograniczało się tylko do nadmiernego ślinienia się.
Jej ojciec patrzył na nią przygnębionym wzrokiem. „Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Zabieranie dzieci w tak młodym wieku na okultystyczne rytuały nie wydaje się być bezpieczne."
Alice westchnęła. „Francis będzie dobrze. To nasze dziecko więc członkowie kultu będą ją dobrze traktować."
Nie chcąc zejść z tematu jej mąż ciągnął dalej. „Ale tu chodzi o czarną magię, co jeśli coś pójdzie nie tak?"
„Niemożliwe." Natychmiast zaprzeczyła kobieta. „Odkąd rozpoczęliśmy te spotkania wszystko szło zgodnie z planem. Jeszcze zobaczysz, uda nam się przywołać tego demona." Ciągnęła w swojej obronie. „A poza tym, to możemy ją zostawić u Kedar, on się nią dobrze zajmie."
„Skąd wiesz, że Kedar nie będzie zajęty?" Nadal napierał brunet, niestety nie dane było mu usłyszeć odpowiedzi bowiem karoca zatrzymała się tak gwałtownie, że wbiła jego żonę w siedzisko i wysłała go na podłogę, co wywołało kaskadę chichotów ze strony ich dziecka. Okazję natychmiast wykorzystał szczur, uciekając w te pędy jakby od tego zależało jego życie, prawdopodobnie dlatego, że zależało. Po otrzepaniu się, dumny ojciec podniósł swą ukochaną córeczkę i wyszedł z nią z karocy. Zaraz za nim szła dumna matka. Stała przed nimi masywna wieża. Paru okultystów zebrało się już na jej szczycie. Po długim i męczącym wchodzeniu po spiralnych schodach zasapane małżeństwo dotarło na górę. Nagle uwagę Alice zwrócił czyś krzyk.
„Hej! Hej, tutaj! Hej! To ja! :D" Wrzeszczała nadbiegająca kobieta, jej blond włosy zawiązane w luźny kok, taki jak u Alice. „Alice! Hejka! Nie myślałam, że tak szybko dotrzecie! :D" Była to Henrietta, najbliższa przyjaciółka Alice.
„Witaj Henrietto." Przywitała się łapiąc oddech Alice. „Przyniosłaś mą tunikę, prawda?"
„Ależ oczywiście! :3" Odpowiedziała wesoła blondynka. „Mam nawet tunikę dla twojego męża! :3"
„Dziękuję bardzo, lecz nie będzie ona potrzebna, stosunek mego lubego do naszych rytuałów nie zmienił się od ostatniego razu." Odpowiedziała z wdzięcznością, kończąc jednak na ciężkim spojrzeniu w kierunku Francisa. Ten tylko cicho prychnął. „W każdym razie, czy widziałaś może gdzieś Kedara? Chcemy żeby zaopiekował się dzieckiem kiedy będziemy odprawiać rytu-„ Przerwała jej głośny okrzyk zdumionej koleżanki „OMG! Wy macie dziecko?! Kochana! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?! Pokaż no tego brzdąca! :DDD" Po czym podbiegła do Francisa, na którego wcześniej w ogóle nie zwracała uwagi i zaczęła się bawić z małą dziewczynką.