Był wspaniały, jasny dzień, po niebieskim niebie pływały piękne, białe obłoki, ptaki śpiewały symfonię szczęścia, a drzewa wtórowały im szumieniem swych zielonych liści. Albo tak tylko zdawało się Henriettcie, w końcu zawsze tak postrzegała dni, w których mogła się spotkać ze swą najlepszą przyjaciółką, Alice. Ale czego można się było dziwić, dla niej takie spotkanie było najlepszą rzeczą jaka mogła się stać, trochę jak święta Bożego Narodzenia, tylko, że więcej niż jeden raz w roku, no i w ich świecie nie było Bożego Narodzenia. Wesoła blondynka podskakując ze szczęścia szła polną drogą w kierunku miejsca ich spotkania, była to polana z pagórkiem oraz starym dębem na środku. Był stamtąd niesamowity widok na pobliski zamek jednego z baronów rodu Fernirów. W końcu młoda elfka doszła na miejsce spotkania, polana była jeszcze piękniejsza niż ją zapamiętała, wszystkie kwiaty kwitły i wydawały z siebie niesamowity, słodki zapach. Dąb natomiast, stał niewzruszony na środku pagórka i rozpościerał swe gałęzie oraz liście niczym magiczny baldachim, pod którym było dane biesiadować dwóm elfkom tego dnia. Dziewczyna jeszcze raz podskoczyła z ekscytacji i pobiegła przez zielone trawy, które sięgały jej do pasa, na pagórek, gdzie trawa była już normalnego wzrostu. Henrietta szybko rozłożyła koc, na którym miały dzisiaj jeść swój podwieczorek tak, aby był z niego dobry widok na majestatyczny zamek znajdujący się na górze w oddali. Dziewczyna rozłożyła również talerzyki oraz sztućce czekające na smakołyki, które miała przynieść Alice.
Po tym, dziewczyna usiadła spokojnie na różowej poduszce, którą przyniosła oraz ustawiła ulubioną, niebieską poduszkę Alice na jej miejscu, tak właśnie zaczął się okres czekania. Blondynka jak zwykle pojawiła się na miejscu spotkania wcześniej od swej przyjaciółki, całą godzinę wcześniej, dlatego właśnie poprosiła Alice, aby ona przyniosła jedzenie, nie chciała, aby słodkie zapachy szarlotki kusiły ją, podczas gdy dzielnie czeka na swoją najlepszą przyjaciółkę. Nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby zabrakło ulubionego ciasta Alice.
Pomimo długiego okresu czekania, Henrietta wcale nie stała się zmęczona ani znudzona, zajęła się bowiem obserwowaniem swego otoczenia oraz rozmyślaniem nad tym, co będzie dzisiaj robić wraz z Alice. Co jakiś czas z elfki wydobywał się lekki chichot lub śmiech, spowodowany konwersacjami jakie ona prowadziła z swą wymyśloną Alice, myśląc o tym jakie to będzie wspaniałe, kiedy w końcu będzie mogła sama z nią porozmawiać.
Po godzinie, jak można było przypuszczać, na polanę wstąpiła inna elfka. Henrietta natychmiast obróciła głowę w jej stronę, a na jej twarzy urósł gigantyczny uśmiech. Blondynka wstała z koca i żwawo zbiegła z pagórka, praktycznie wbiegając w uścisk swej przyjaciół.
Po chwili śmiechu i chichotu odezwała się Alice: „Widzę, że jak zwykle byłaś wcześnie, co nie?", zapytała sarkastycznie.
„Oh, wiesz, nie mogłabym sobie wybaczyć gdybyś musiała przeze mnie czekać na zjedzenie swojej szarlotki i jeszcze jak byś się wynudziła!", odpowiedziała z ekscytacją w głosie młodsza z dziewcząt.
Alice uśmiechnęła się odgarniając swe kruczoczarne włosy z twarzy. „Jesteś niezwykle pamiętliwa, praktycznie niczego byś sobie nie mogła wybaczyć", odpowiedziała żartobliwie.
„No bo przecież jakim byłabym przyjacielem, gdybym mogła sobie przebaczyć zawiedzenie swej przyjaciółki!", od razu zaczęła się bronić blondynka.
Alice ponownie zaśmiała się, „No dobrze, zatem nie czekajmy dłużej już z tym piknikiem, bo nie będziesz mogła sobie przebaczyć, że tak go przedłużyłaś", na jej bladej twarzy widniał jasny uśmiech.
Na te słowa Henrietta natychmiast wzięła głęboki oddech, tak jakby dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. „Masz rację! Szybko! Na koc!", wykrzyczała zmartwiona dziewczyna, po czym ujęła rękę drugiej wolną od koszyka z łakociami.