Witam. Po dłuższym czasie wstawiam rozdział, wiem i przepraszam. Trochę mi zeszło na prywatnych sprawach.
*~~*~~*
Czerwona posoka obryzgała ścianę, tworząc wąskie, długie kanaliki, spływające ku ziemi, przyciągane siłą grawitacji. Gladiator upadł na ziemie z głuchym łoskotem w akompaniamencie szyderczego śmiechu Rzymianina. Jednak uśmiech pokonanego, nie wyrażał strachu czy smutku. Przedstawiał człowieka szczęśliwego z wolności i umierającego w słusznej sprawie - w obronie tej swobody.
Andrej widząc tę scenę, wstrzymał oddech, czując szybkie bicie serca. I nie było ono oznaką zmęczenia po długotrwałym biegu, lecz podziwem jak ludzie obdarci ze wszystkiego, pozbawieni wszelkich praw, potrafią walczyć o siebie. O przyjaciół i rodzinę. O resztki pozbawionej godności.
Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc, gdy ciemne oczy, przepełnione obłędem i rządzą krwi, spojrzały wprost na jego osobę. Ślina nieprzyjemnie zaległa mu w ustach, a organ pompujący krew, boleśnie ukłuł go w klatkę piersiową. Nieprzyjemny uśmiech wpłynął na usta Rzymianina, który już nie zwracał uwagi na konającego niewolnika. Wynurzył skąpany we krwi miecz z piersi wojownika i ruszył z szaleńczym wrzaskiem w stronę blondyna. W niczym nie przypominał człowieka posiadającego rozum, oraz pojedyncze jednostki myśleniowe. Jego zachowanie, świadczyło o wyżartym doszczętnie człowieczeństwie i zastąpionym instynktem, prawie jak u zwierzęcia.
Pejic krzyknął krótko, zaskoczony nagłym atakiem, odwrócił się na pięcie, tyłem do przeciwnika i rozpoczął szaleńczy bieg wzdłuż drogi, jaka rozpościerała się przed jego oczami. Nogi napędzane adrenaliną, robiły duże susy, przeskakując leżące, martwe ciała, zanurzone w czerwonej posoce. Unormował oddech, gibko przeciskając się między walczącymi. Nie oglądał się za siebie, chcąc uniknąć widoku kolejnych zbrodni.
Wiedział, że prawdopodobnie mężczyzna, który obrał sobie za cel zgładzenia go, aktualnie jest w bardzo dalekiej odległości. Może nawet odpuścił sobie ściganie blondyna, po przebiegnięciu pierwszych pięćdziesięciu metrów. Andrej potrafił zadziwiająco szybko biegać, a podekscytowanie wymieszane ze strachem, buzujące w jego żyłach, napędzało jego ciało do pracy, jak dobrze skonstruowaną maszynę.
Przebiegł obok kolejnych Rzymskich wojowników, znikając za zakrętem. Jeszcze nigdy nie cenił tak bardzo swojej kondycji, jak w tym momencie. To cud, że nie nadział się na żaden wyciągnięty sztylet, który niefortunnie przebił by jego tchawice.
Zatrzymał się na szczycie schodów, obserwując z szeroko otwartymi oczyma scenę, jaka rozgrywała się u podnóża kamiennych stopni. Andrew, zmęczony, poobijany i umorusany krwią, robił kolejne uniki przed śmiercionośną bronią, jednego z Rzymskich żołnierzy. Biersack przetoczył się pod nogami mężczyzny, sprawnie wstał z ziemi i łokciem uderzył w potylice silniejszego przeciwnika. Cios nie należał jednak do najsilniejszych, ponieważ wojownik zaśmiał się parszywie i powalił bruneta na łopatki, chwytając miecz, który upadł mu w czasie chwilowej dekoncentracji.
Andrej nie czekając chwili dłużej- odszukał wzrokiem czegoś, co mogłoby się nadać, do powalenia osiłka. Gdy ujrzał gliniany dzban, stojący prawie nieuszkodzony przy jednej z chat, podbiegł do przedmiotu. Nie sądził, że wykrzesa z siebie na tyle siły, by cisnąć dzbanem prosto w głowę wojownika, który pod wpływem uderzenia, osuną się nieprzytomny na ziemię.
- Nic ci nie jest? - zapytał, podając dłoń przyjacielowi. Ten z chęcią skorzystał z pomocy, wstając na równe nogi. Odkaszlną, rozglądając się wokół spanikowany. Nie przejmował się śmiercią, która zagościła w tym miasteczku. Szukał jednej, jedynej osoby, na której mu w chwili obecnej najbarcziej zależało.
CZYTASZ
Zaklęci W Czasie
FantasyGrupka przyjaciół wyjeżdża na wymarzone wakacje do Rzymu. Z pozoru zwykłe zwiedzanie Koloseum, diametralnie zmienia całe ich dotychczasowe życie, wraz z przekonaniami. I wtedy nasuwa się jedyne pytanie: "Czy to mi się śni?". Co zrobią nasi bohaterz...