Rozdział II

20.1K 810 73
                                    

Na tę wiadomość blednę.
- Co? Jaki wypadek? - dopytuję.
- Nie wyrobił się skuterem na zakręcie. - mówi Jane.
- Co z nim?
- Zabrali go do szpitala. Ma złamaną rękę i wstrząśnienie mózgu. Ma szczęście idiota, bo mogło się to dla niego skończyć tragicznie.
- Zawsze szpanował. Ma teraz nauczkę - odpowiadam.
- Idziesz do niego? - pyta moja przyjaciółka tak cicho, że ledwie ją słyszę.
- Nie wiem. Nic wielkiego mu się nie stało, a ja nie chcę go widzieć chociaż przez te dwa miesiące.
- Sarah, wow! Co się stało?
- Rozmyślałam nad tym, co powiedziałaś mi podczas zakończenia roku szkolnego. Zdałam sobie po prostu sprawę z tego, że masz rację. I chcę się od niego uwolnić. - mówię dumnie.
- To rozumiem! Czyli co, mogę liczyć w te wakacje na wesołą stronę mojej przyjaciółki? - śmieje się Jane. Wtóruję jej.
- I to jak wesołej - odpowiadam tajemniczo.
- Sarah... czy ja czegoś nie wiem?
- Może, może - ponownie szczerzę się na wspomnienie Dana Boltona.
- Mów mi w tej chwili! - krzyczy do słuchawki.
- Wiesz co, muszę już lecieć, buziaki - mówię szybko i rozłączam się, zostawiając Jane w niewiedzy. Już widzę, jak się wścieka, bo zżera ją ciekawość. Śmieję się na tę myśl. Lubię ją czasem podenerwować. O wszystkim powiem jej, jak się spotkamy. Oczywiście znając moją stukniętą przyjaciółkę, będzie tutaj za jakąś godzinę. Jeśli nie mniej.

W moich myślach pojawia się Matt. Tak naprawdę chciałabym odwiedzić go w szpitalu, zapytać jak się czuje. Boję się tylko, że mój plan się wtedy nie powiedzie, że nie uda mi się zapomnieć. Jeszcze bym się tam rozkleiła, a tego na pewno nie chcę. Poza tym, mógłby mnie wyśmiać. Idź do niego, sprawdzisz siebie, swoją silną wolę - podpowiada mi podświadomość. W sumie to nie jest głupi pomysł. Biorę swoją torebkę z krzesła i idę do kuchni. Chwytam z szafki wodę mineralną po czym wychodzę z domu. Ruszam do garażu, gdzie jest mój rower. Wsadzam torebkę do koszyka i kieruję się pod najbliższy szpital w dzielnicy.

Stoję przed ogromnym budynkiem i zastanawiam się, czy na pewno mam tam iść. Może jednak powinnam wracać do domu. Co ja pieprzę, nie wejdę, nie przekonam się. Wchodzę do środka i kieruję się na chirurgię. Podchodzę do jednej z pielęgniarek.
- Dzień dobry, gdzie leży Matt Crowley? - pytam. Kobieta podnosi na mnie wzrok.
- A pani to? - dopytuje.
- Eee... siostra - kłamię.
- Sala numer 12 - uśmiecha się i odchodzi.

Idę niepewnie korytarzem i zatrzymuję się przed drzwiami z numerem 12. Biorę głęboki oddech i wchodzę do pomieszczenia. Matt leży na łóżku pod oknem. Odwraca głowę w moją stronę, a w jego oczach zauważam... zdziwienie? Niedowierzanie? Całkiem możliwe, przecież wie, jak się wobec mnie zachowywał.
- Co Ty tu robisz? - zapytał. Chciał się lekko podnieść, ale skrzywił się z bólu i zrezygnowany opadł na poduszkę.
- Uważaj, nie dotykaj najlepiej tej ręki - podchodzę do niego.
- Co Ty tutaj robisz? - ponawia swoje pytanie.
- Przyszłam Cię odwiedzić - odpowiadam spokojnie.
- Mnie? Dlaczego? Po tym wszystkim?
- Tak, Ciebie. Żaden inny mój znajomy tutaj nie leży, więc nie zadawaj głupich pytań -mówię skonsternowana.
- Ale...
- Przestań. Nie roztrząsajmy tego, co było. Trzeba żyć tym, co jest dzisiaj. Trzeba chwytać dzień. Carpe diem, Matt - uśmiecham się do chłopaka. Odwzajemnia uśmiech.
- Dziękuję, Sarah. Na Twoim miejscu jeszcze bym się dobił za to, co zrobiłem.
- Jak się czujesz? - próbuję zmienić temat.
- W porządku, rękę będę miał w gipsie chyba miesiąc, a w szpitalu zostanę jeszcze kilka dni, wiesz, na obserwację. Przesrane, że zmarnowałem sobie początek wakacji. - opowiada.
- Będziesz miał nauczkę - uśmiecham się krzywo.
- Będę... - mówi cicho i spuszcza głowę.
- Cieszę się, że nic poważnego Ci się nie stało. Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia. Trzymaj się, Matt. Na razie - żegnam się i wychodzę z sali. Oddycham z ulgą. Nie rozkleiłam się, nie rzuciłam się mu w ramiona. Jestem na dobrej drodze do wyjścia z tego uczucia. Czym prędzej opuszczam szpital i wracam do domu.

Wchodzę do mojego miejsca zamieszkania i od razu kieruję się do kuchni, gdyż zgłodniałam. W pomieszczeniu zauważam mamę.
- Nie ma jeszcze pacjentów? - pytam, otwierając lodówkę.
- Pierwszy ma przyjść za jakieś 10 minut. Jane tu była - mówi rodzicielka, na co zaczynam się śmiać. Kobieta patrzy na mnie pytająco. Wzruszam tylko ramionami i wyjmuję z lodówki mleko. - Dobrze, ja uciekam do gabinetu. Lou wraca jednak jutro, więc musisz jeszcze poczekać na swojego brata - mama całuje mnie w policzek i idzie do swojego gabinetu. Sięgam do górnej szafki po płatki, a do dolnej po miskę i siadam przy wyspie kuchennej. Mogę w spokoju spożyć mój posiłek, gdyż do gabinetu mamy wchodzi się po drugiej stronie domu, więc żaden pacjent nie będzie musiał patrzeć, jak jem.

Louis do rodzinnego domu wraca jutro. Studiuje w Nowym Jorku, my natomiast mieszkamy w Stanford, w słonecznej Kalifornii. Miał pod nosem jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą, uczelnię na świecie, jednak wybrał New York University, gdyż tam studiuje jego ukochana, Marie Larsson. Poświęcił się dla niej, musi ją bardzo kochać. Zazdroszczę im takiej miłości. Takiej prawdziwej. Mam nadzieję, że Louis zabierze Marie do Stanford.

Moje rozmyślania przerywa dzwonek do drzwi. Biorąc kolejną łyżkę płatków do ust, z pełną buzią idę otworzyć. Chwytam z klamkę i o mało co nie wypluwam posiłku. Przede mną stoi Dan Bolton i uśmiecha się do mnie. Powoli przełykam płatki i wpatruję się w Niego zażenowana.
- Cześć, nie przeszkadzam? - pyta, onieśmielając mnie swoim pięknym uśmiechem.
- Nie, zapraszam - pokazuję gestem, aby wchodził do środka.
- Dzięki. Przyniosłem Twojemu tacie zaświadczenie lekarskie, bo zabrakło go w moich dokumentach - mówi, rozglądając się po domu.
- Taty jeszcze nie ma, ale niedługo powinien być - prowadzę Go do kuchni, gdzie przebywałam wcześniej. Do głowy wpada mi pewien pomysł. - Możesz poczekać, jeśli chcesz - uśmiecham się nieśmiało. Na policzkach już pojawiły mi się rumieńce.
- Tak, dziękuję - odpowiada zadowolony i patrzy na moją miskę z płatkami z mlekiem. Spuszczam głowę. - Nie krępuj się, smacznego - z Jego głosu wydobywa się chichot.
- Dzięki - szepczę i siadam ponownie na swoje miejsce. Dan usadawia się po drugiej stronie wyspy kuchennej. Zaczynam niepewnie jeść moje danie, co chwilę spoglądając na chłopaka. Nagle przychodzi mi na myśl, że nie zaproponowałam Mu nic do picia. Gospodyni - kpi moja podświadomość.
- Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty, soku? - pytam, próbując chociaż trochę zgrywać pozory niewzruszonej Jego obecnością.
- Może soku - odpowiada. Kiwam głową i podchodzę do szafki ze szklankami. Wyjmuję jedną nich, a następnie nalewam soku jabłkowego i stawiam napój przed Danem. - Dzięki - mówi i upija łyk. Straciłam apetyt, więc odkładam miskę na szafkę i siadam na przeciwko chłopaka.
Bawię się swoimi palcami, nie wiedząc, co powiedzieć. Dźwięk mojego telefonu jest dla mnie wybawieniem.
- Przepraszam na moment - mówię do Dana i przechodzę do salonu, aby odebrać. - Halo? - szepczę.
- Sarah! Byłam u Ciebie niedawno, gdzie Ty się do cholery włóczysz beze mnie?! - krzyczy do słuchawki Jane.
- Byłam u Matt'a - odpowiadam cicho.
- Co?! Sarah, serio? Gówno z Twojego planu? Świetnie, gratuluję! Właściwie, dlaczego szepczesz?
- Mam gościa, nie mogę gadać, pa - nie czekając na odpowiedź, rozłączam się. Biorę głęboki oddech i wracam do kuchni. - Już jestem - mówię z uśmiechem.
- To świetnie - odpowiada. - Chodzisz do liceum? - pyta nagle.
- Tak, po wakacjach do drugiej klasy.
- Do którego?
- Stanford High School* - odpowiadam.
- Fiu fiu, najlepsza szkoła średnia w mieście - patrzy na mnie z uznaniem.
- Może i tak, ale ja prymusem nie jestem.
- No nie wyglądasz na kujona - wypowiada.
- Doprawdy? - dopytuję.
- Absolutnie nie - mruczy seksownie. Po moich plecach przechodzą ciarki.
- W takim razie na kogo wyglądam?
- Jesteś intrygująca i... - zaczyna, lecz przerywa mu trzaśnięcie drzwiami.
- Cześć Sarah. O, witam, Dan - mówi tata i podchodzi do nas.
- Dzień dobry, przyniosłem zaświadczenie, o które pan prosił. - oznajmia i podaje dokument mojemu ojcu. - Będę już leciał, dzięki za sok - zwraca się do mnie i wychodzi. To się dowiedziałam, jaka jestem - mówię pod nosem i idę do swojego pokoju.

*Stanford High School - nie jestem pewna, czy istnieje taka szkoła, więc jeśli nie, to jest wymyślona:)

Kolejny rozdział! Możliwe, że w nim błędy, których nie wychwyciłam, więc wybaczcie mi to. Gwiazdkujcie, komentujcie! Napełnia mnie to energią do dalszego pisania! Buźka:*

Córka Mojego Szefa Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz