Huit.

2.4K 378 169
                                    

*z racji tego, że szesnaście lat temu, czternastego czerwca urodził się najukochańszy, najlepszy człowiek, jakiego znam, ale też mój najlepszy pod słońcem przyjaciel, bez którego nie wyobrażam sobie życia, mimo że jest ekstremalnie głupi i zachowuje się jakby miał torbiela mózgu, chciałabym życzyć Ci w tym dniu wszystkiego najlepszego! dużo ładniejsze życzenia złożyłam Ci już wcześniej, więc pozostaje mi tylko dedykować Ci ten rozdział i wysłać wielkiego, internetowego przytulasa, oraz przeklinać Boga za to, że w tym dniu urodziła się największa spierdolina umysłowa, jaką znam:-) Kocham Cię, Mati i nie mogę doczekać się wakacji, bo wtedy znów zobaczę Twoją głupią mordkę (wszyscy śpiewają "Sto Lat" dla Matiego!!!)

Ashton nie opuszczał pokoju przez cały ranek, mimo naszych licznych próśb, a z czasem i dosadnych rozkazów. Calum też ledwo trzymał się na nogach, ale tylko dlatego, że całą noc debatował nad stanem jego miłości i nad tym, co właściwie powinien zrobić. Ja też byłem zmęczony. Zmęczony posiadaniem pod moim dachem dwóch załamanych kolesi i zmęczony faktem, że Michael wciąż jest tak daleko ode mnie, mimo że mam go wręcz na wyciągnięcie ręki.

Punkt ósma byłem w trakcie konsumowania byle jakiej jajecznicy, a raczej dłubania w niej widelcem, a z sypialni moich znajomych wciąż wydobywały się bliżej niezidentyfikowane dźwięki i szloch. W końcu brunet zaszczycił mnie swoją obecnością i zajął miejsce przy stole.

- Zamierzasz powiedzieć Michaelowi o wczorajszej sytuacji? - zaczął, gdy przechwycił ode mnie talerz.

- Nie wiem. Pewnie i tak nie będzie chciał mnie wysłuchać.

- Przy takim stanie rzeczy ciężko będzie ci się do niego zbliżyć – chłopak parsknął i zaczął jeść. - Ale poważnie, powinien wiedzieć. Ashton nie może być dłużej na jego czarnej liście.

- I tak będzie, nie znasz Clifforda? - prychnąłem i z powrotem odebrałem od niego mój posiłek. Musiałem zagryźć smutki.

- Cóż, na pewno nie tak dogłębnie, jak ty – poruszał sugestywnie brwiami, a ja pacnąłem go w ramię i sarknąłem.

- Nawet kiedy masz depresję, musisz być takim dupkiem?

- Najwidoczniej – wzruszył ramionami. - Obudź Irwina i jedź z nim dziś do pracy. Powinien porozmawiać z Mikey'em, nieważne, czy obie strony okażą aprobatę.

- Zbyt dużo mądrych słów, jak na ciebie, ale pomysł nie jest głupi. Najwyżej mnie zabiją – parsknąłem sarkastycznie i upiłem łyka schłodzonej już kawy.

- Żadna strata.

***

Zadanie nie było łatwe do wykonania. W pierwszej fazie Ashton zapierał się rękami i nogami i zaręczał, że nie opuści łóżka. Druga faza równała się napadowi agresji i licznym wulgaryzmom, ale trzeciej towarzyszyła już tylko rezygnacja i spokój. Takim też sposobem finalnie czekaliśmy w dwójkę na przystanku autobusowym i dałbym sobie rękę uciąć, że jeden stresował się bardziej od drugiego.

- Nie trząś się tak – szepnąłem. - Przez ciebie i ja zaczynam się bać.

- Niepotrzebnie z tobą wychodziłem, to nie skończy się dobrze.

- Z takim podejściem na pewno. Bądź dobrej myśli, Michael się zmienił.

- Rano mówiłeś, że na gorsze – Ashton posłał mi dezaprobowane spojrzenie, a ja zganiłem się za to w duchu.

- Och, do jasnej cholery, zamknij się.

Złotowłosy blondyn złożył usta w cienką linię i do czasu przyjazdu busa nie odezwał się ani słowem. Podczas podróży też nie rozmawialiśmy, a jedyne, co robiliśmy, to napawanie się ostatnimi chwilami spokoju. Logicznym było przecież, że z chwilą przekroczenia progu herbaciarni, wkroczymy w przysłowiową paszczę smoka.

tea shop; mukeWhere stories live. Discover now