Rozdział 4

158 3 0
                                    

Wczorajszego wieczoru, kiedy mama ze zbolałą miną żegnała całą rodzinę Zielińskich, Mariusz patrzył na mnie, z tak ogromnym żalem, że musiałam dyskretnie odwrócić twarz, żeby już nie znosić jego przytłaczającego spojrzenia.

W rzeczywistości, naprawdę nie chciałam być przyczyną, czy chociaż najmniejszym źródłem jego smutku, ale czasami wpakowywał mnie w takie kłopoty, że nie potrafiłam zachować się inaczej. Oczywiście Izka była zadowolona, i jak nigdy widocznie nawet nie domyślała się, co zaszło między mną a jej bratem, albo co mogło się wydarzyć, ale na szczęście się nie wydarzyło.

Kiedy szłam ulicą, wracając z wykładu, postanowiłam zrobić wszystko, żeby tylko o tym nie myśleć. Wizja wczorajszego wieczoru była dla mnie jak koszmar, który śni się każdej nocy i chociaż człowiek bardzo by chciał, aby nigdy więcej nie wkradał się do jego umysłu, ten jest nieustępliwy i odwiedza cię, mimo twej wyraźnej dezaprobaty i dystansu, który za wszelką cenę chcesz stworzyć.

Taka mniej więcej sytuacja była między mną, a Mariuszem. Jedynym moim błędem było to, że nie dawałam mu wyraźnie do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana jego dziwnymi podchodami. Bardzo go lubiłam, ale wiedziałam jednocześnie, że nigdy nie będę wstanie dać mu tego, czego ode mnie oczekiwał.

Usiadłam przy stoliku w jednej z moich ulubionych kawiarni naszego miasta i pierwszy raz dzisiejszego dnia nawiedził mnie dobry humor. Miałam niemałe szczęście, kiedy odkryłam, ze tylko to miejsce, które teraz przyszło mi zajmować było wolne. Reszta stolików była zajęta do granic możliwości.

Zwyczajny widok studentów, czekających podobnie, jak ja na kolejne zajęcia i mających, aż za długą przerwę między nimi.

Kiedy mogłam już spokojnie usiąść, a przede mną stanęła czarna kawa w filiżance (właściwie nie przepadałam za kawą. Często ja piłam, wiedząc, ze czeka mnie zarwanie kolejnej nocy, ale nigdy kawa nie uchroniła mnie całkowicie przed zaśnięciem) rozłożyłam przed sobą notatki i pochłonęła mnie kolejna lawina wiedzy.

Przekładałam kolejne zapisane kartki, a kątem oka, co pewien czas zerkałam na innych klientów kawiarni. Jedni wychodzili, a drudzy przychodzili, zajmując zwalniające się miejsca, a ja cieszyłam się w duchu, że nikomu z nich nie przyszło do głowy, żeby zająć wolne miejsce koło mnie.

Wolna od takich podejrzeń, na powrót zanurzyłam się w rozczytywaniu własnego pisma, które nie było zbyt wyraźne po zbyt szybkim zapisywaniu wykładu naszego profesora.

- Wolne? – nagle moich uszu doszedł dziwnie niski głos, którego przeszywająca barwa sprawiła, że na chwilę zatraciłam spokój własnego ducha.

Podniosłam wzrok, już całkiem spokojnie i w jednej chwili poczułam, jak odjęło mi mowę. Poczułam się tak, jakby ucięto mi język, niczym brak słów, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić, ale które w tej sytuacji było aż nader niewłaściwie.

Mężczyzna, który przede mną stanął, wciąż cierpliwie czekając na moją odpowiedź na własne pytanie, spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem i zmarszczył brwi, sprawiając, że wyraz jego twarzy stał się jeszcze bardziej groźniejszy.

- Nie ma wolnych miejsc – odezwał się znowu, prostując się – Pomyślałem, ze może koło pani mógłbym usiąść.

Chrząknęłam, nagle delikatnie, aby jak najszybciej zebrać myśli i poczuć się, jak idiotka. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że mężczyzna zanurzył się w tłumaczenia, sądząc być może, że ma do czynienia z kimś nie całkiem normalnym.

- Proszę – odezwałam się, jak najbardziej naturalnym tonem głosu, myśląc, że chociaż w ten sposób, choć w najmniejszym stopniu zdołam zmazać własną plamę na honorze, która powstała przez moją głupotę.

Świadek (zawieszone do odwołania)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz