Rozdział 11

132 1 0
                                    

Siedziałam na krześle, jakbym przebywała w jakiejś traumie. Jego nagłe odejście zupełnie mnie zaskoczyło. Buszowałam we wspomnieniach z naszej, nieco dziwnej i naszpikowanej moimi nerwami rozmowy, ale w żaden sposób nie mogła odnaleźć nic, co mogłoby być przyczyną, jego nagłej zmiany nastroju i natychmiastowego wyjścia.

Młody kelner coraz częściej wychodził na salę kawiarni, gdyż grono gości stawało się coraz liczniejsze. Popatrzyłam nieprzytomnym, zupełnie nieobecnym wzrokiem na przybywających klientów kawiarni, łapiąc machinalnie na zawieszoną na oparciu mego krzesła torebkę.

W zupełnym milczeniu zapłaciłam za kawę i odruchowo popatrzyłam na filiżankę mojego nie tak dawnego towarzysza, by w końcu skierować się w stronę wyjścia i opuścić na dobre kawiarnię.

Szłam brukowaną ulicą i chociaż znałam to miasto, jak własną kieszeń teraz już sama nie wiedziałam, w którą tak właściwie stronę podążam. Krok za krokiem poruszałam się przed siebie, mijając kolejnych przechodniów i witryny różnych sklepów w towarzystwie jedynie kłębiących się w mojej głowie, nachalnych myśli.

Nie miałam pojęcia, czym mogłam go urozić…

Co takiego powiedziałam? Co zrobiłam? Co spowodowało, ze go uraziłam? Uraziłam go, z pewnością, w końcu wyszedł z kawiarni w zupełnie innym nastroju niż się w niej pojawił.

To była zdecydowanie moja wina. Jak mogłam tak postąpić? Czy czasami nie mogłabym zwyczajnie się zamknąć? Znana jestem z tego, że rzadko się odzywam, ale jak już coś powiem to już lepiej niż nic nie mówię.

Dzwonek telefonu rozbudził mnie z własnych przemyśleń i zmusił do zatrzymania w pół kroku.

Sięgnęłam do wnętrza torebki i po chwili monotonnego grzebania wyciągnęłam z niej moją komórkę. Otworzyłam klapkę i nacisnęłam klawisz połączenia.

- Julia – odezwał się w słuchawce głos mamy – Gdzie jesteś?

Rozejrzałam się bez krztyny orientacji po ulicy, na której się nagle znalazłam.

- Niedaleko domu – skłamałam, oszczędzając sobie i mamie zbędnych tłumaczeń – A, co się stało?

- Adam nareszcie się obudził! – usłyszałam szczęśliwy, aż do granic możliwości głos mamy – Jeśli możesz, to przyjdź szybko do szpitala.

To było, jakby mnie piorun strzelił. Niczym nagłe olśnienie, jakby spoza chmur po długich dniach wyczekiwania wyjrzało upragnione słońce.

Jeśli mogę to niech przyjdę do szpitala? Nawet, jakbym nie mogła zjawiłabym się tam w mgnieniu oka!

- Zaraz będę – obiecałam, odkładając telefon z powrotem do torebki i rzucając się wprost na najbliższy przystanek tramwajowy.

***

Oddech mojego ojca był już całkiem miarowy. Swoje zmęczone oblicze nieumiejętnie tuszował przebłyskami słabego uśmiechu, wciąż na nowo powtarzając, jak bardzo jest szczęśliwy, że wreszcie mógł nas zobaczyć.

Ja również byłam szczęśliwa. Po długich dniach oczekiwania, które zdawało się, jakby w ogóle miało się nie skończyć ponownie mogłam zobaczyć spojrzenie mojego taty i usłyszeć barwę jego głosu.

Mama wpatrywała się w niego, niczym w obrazek. Nic nie mówiła, ale ja pierwszy raz w życiu mogłabym zacząć głośno spekulować nad tym, o czym mogła myśleć.

Była szczęśliwa. Z pewnością wypełniała ją radość, która mimo, ze nie wypływała ogromem z jej osoby, to jednak w znacznym stopniu udzielała się mnie i mojemu młodszemu bratu. Filip, siedział na kancie łóżka szpitalnego taty i wesoło się do niego uśmiechał, opowiadając mu, co się takiego wydarzyło się w szkole.

Świadek (zawieszone do odwołania)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz