Wrześniowe umieranie

2.4K 78 10
                                    

     1 września. Ten dzień zapamiętam do końca życia.

     Poszliśmy na miejscówkę do lasu. Rozpoczęcie roku szkolnego trzeba było jakoś oblać. 2 kłody, fotel, znajomi. Byłam ja, Dawid, Patryk, Karolina, Ania i Ola. Był tam chyba ktoś jeszcze, ale nie pamiętam. Usiedliśmy wszyscy. Patryk wyjął woreczek z czymś do palenia. Nawet nie wpadłam na pomysł, że to może być Mocarz. Żyłam ze świadomością, że oni nie jarają dopalaczy. Wziął butelkę plastikową, w miejsce nakrętki włożył sreberko i zrobił 2 dziury w butelce - jedna służyła do zaciągnięcia dymu ze środka. Rozpalił to. Nie zajarał, podał mi. Siedziałam obok Ani, myślałyśmy, że to zwykłe zioło, więc obydwie pociągnęłyśmy z butelki. Ja wzięłam większego bucha, bo było świeżo co rozpalone. Popełniłam błąd.

     Wystarczyło 10 sekund.

     Bym znalazła się w piekle.

     Momentalnie obraz w moich oczach zmienił się w drzewa, które biegły w moją stronę i tak kolejne i kolejne, wszystko było zielone, a drzewa ciągle szły do mnie. Jak tło szybkiej jazdy na motocyklu. Czułam się jak w grze, było mi niedobrze, czułam, że umieram, że potrzebuję pomocy, nigdy nie miałam takiego stanu po jaraniu. Nigdy. Słyszałam też głos:

     "Chcesz, żeby to się jak najszybciej skończyło"

     Nie potrafiłam ruszyć żadną częścią ciała, nie potrafiłam otworzyć oczu, nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Chciałam napić się wody, otworzyć oczy i zobaczyć moich znajomych. Chciałam wyjść z tego koszmaru.

     Chciałam umrzeć.

     Myślałam, że to mój koniec, dla mnie trwało to kilka godzin. Pierwszy raz w życiu nie potrafiłam kontrolować mojej bani. Jakby ktoś chciał, okradnie mnie, zgwałci i nie będę nawet o tym wiedziała, ani tego czuła. Bałam się, tak strasznie się bałam, czułam, że leżę na ziemi. Po jakimś czasie drzewa zaczęły zwalniać, moje ciało wirowało coraz wolniej, a głos robił się coraz cichszy. W końcu zobaczyłam w miarę normalny obraz przed oczami, prawdziwy las, w którym byłam. Chciałam wydusić z siebie, żeby podali mi wodę, ale niestety nikt o tym nie pomyślał. Ogarnęłam się trochę, leżałam na ziemi, nie wiedziałam co się stało ze mną. Byłam cała brudna. Miałam wysuszone usta, jak roślinka w szpitalu. Tak wyglądałam. Nie pamiętam kto tam był. Wiem, że była Ola. Tylko ona mi pomogła. Reszta mnie zostawiła.

     Zostawiła mnie bym tam zdechła.

     Szybko się zebrałam, bo nie byłam świadoma, która jest godzina. Trochę oczyściłam moje spodnie, koszulkę, wstałam powoli i zaczęłam robić malutki kroki, żeby odzyskać równowagę. Ola mi powiedziała, że prawdopodobnie to był dopalacz, dlatego mnie tak ścięło. Przynieśli mi w końcu trochę wody. Głowa strasznie mnie bolała, miała mi pęknąć. Obiecałam sobie wtedy, że to był ostatni raz kiedy miałam styczność z jaraniem. Można ufać osobie uzależnionej? Nie. A czy osoba uzależniona może ufać sama sobie? Też nie.. Gdy zobaczyłam godzinę na telefonie, pobiegłam do domu. Musiałam, bo mama się martwiła to pewne. Miałam nieodebrane połączenia, ale jeszcze nie byłam spóźniona. Przyszłam do domu cała w ziemi. Od razu wrzuciłam ciuchy do prania, a wymówka była prosta: Graliśmy w komandosów i położyłam się w rowie by się ukryć. Często graliśmy w komandosów na osiedlu. Mama była zła o ciuchy, bo nie zawsze dało się je doprać, ale tym razem mi się udało. Zawsze sprawdzałam kieszenie, a jeśli tam coś zostało chowałam do poduszki, w której po prostu była dziura. Tam miałam szklaną lufkę. Tym razem jednak nie pomyślałam nawet o tym.

     Wieczorem mama wyjęła ciuchy z pralki i weszła do mojego pokoju.

     - Co to jest?! - Wykrzyknęła trzymając w ręce pusty woreczek. Miałam oczy jak monety patrząc na to i myśląc co odpowiedzieć. Jakiś debil musiał mi to wsadzić do spodni, gdy byłam nieprzytomna.

Narkotyki jak cukierkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz