Rozdział 2

243 23 0
                                    

Ocknęła się. Siedziała na krześle prawdopodobnie metalowym, nie widziała go przez zbyt ostre światło w pomieszczeniu, ale czuła promieniujące od niego zimno. Miała skrępowane ręce za plecami, a nogi przywiązane do krzesła. Nic nie słyszała, a biorąc pod uwagę ostatni tydzień, było to dziwne. Wreszcie jej oczy przyzwyczaiły się do światła i mogła wreszcie zobaczyć gdzie jest, choć szczerze powiedziawszy, nie było na co patrzeć. Pokój był pomieszczeniem służącym do przesłuchań lub torturowania. Na samą tę myśl przeszły ją ciarki. Pomieszczenie było niewielkie i nie znajdowało się w nim praktycznie nic. Naprzeciwko niej znajdował się metalowy stół, a po drugiej stronie puste krzesło. Nie miała pojęcia dlaczego się tu znajduje i jak daleko jest jej dom. W duchu żałowała, że jej rodziców nie ma w domu. Na pewno by się o nią martwili i zaczęli jej szukać, a teraz nie ma żadnych szans na ucieczkę. W pewnej chwili usłyszała jak ktoś łapie za klamkę i otwiera drzwi. Zobaczyła starszego mężczyznę z początku przypominającego lekarza. Miał na sobie kitel jak na doktora przystało, a na nosie okulary, które w odróżnieniu do reszty wojskowych nie były przyciemniane. Za nim w drzwiach stanęło dwóch żołnierzy. Nie wchodzili do środka tylko pilnowali, aby nikt nie wszedł ani nie wyszedł z pomieszczenia. Staruszek podszedł do krzesła, a następnie na nim usiadł, w dłoniach trzymał jakieś papiery, które położył na stole. Chwilę siedział przeglądając i układając je.

- Dzień Dobry. Jestem Dr. Shuler psycholog wojskowy- powiedział patrząc w stronę dziewczyny - Będę teraz czytał pewne informacje, jeżeli coś się nie zgadza to powiedz. - Lucy otworzyła usta, chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Była w takim szoku, że nawet zapomniała o strachu.

- Lucy Adams, lat 17. Urodzona dnia 2 lipca 1999r. w Nowym Yorku. Rodzice Amanda i Andrew Adams... - Mówił o szkole poczynając na przedszkolu kończąc na liceum. Tak naprawdę to nie ominął ani jednej rzeczy z jej życia. Dziewczyna tylko potakiwała głową, skąd on do cholery to wszystko wiedział? - Czyli wszystko się zgadza- powiedział po czym przewrócił kartki i zaczął coś pisać. - Lucy zaczęły boleć dłonie, przez to czym była związana, nie była pewna czy to były zwykłe sznury. Przy poprawianiu się, ciężkie krzesło przesunęło się tworząc przy tym hałas. To wystarczyło, żeby facet zwrócił na nią uwagę.

- Wytrzymaj jeszcze chwilę, zaraz skończymy. - powiedział ze spokojem w głosie.

- A mogłabym chociaż wiedzieć dlaczego jestem przywiązana? - wydusiła wreszcie.

- To tylko środki bezpieczeństwa - powiedział i zaczął pytać. 

- Jakie środki bezpieczeństwa. Przed nią? - mówiła sama do siebie.

- Czy panujesz nad gniewem? - padło pytanie. Nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi, ale stwierdziła, że im szybciej skończą tym szybciej ją uwolnią.

- Tak, raczej tak.

- Czy zdarzyło Ci się kogoś okraść, pobić, a w najgorszym przypadku zabić?

- Co to w ogóle za pytania - pomyślała.
Nigdy nie była problematycznym dzieckiem, zawsze miała wzorowe zachowanie, nie sprawiała żadnych problemów. Nie miała pojęcia skąd taki pomysł, że mogłaby kogoś zabić.

- Niee! - Prawie krzyknęła, lekko zdenerwowana całym tym porywaniem, przesłuchiwaniem i związywaniem. Zadał tych równie niedorzecznych pytań jeszcze z 10, po czym zebrał ze stołu papiery i długopis.

- Dziękuję i do widzenia. - powiedział i wyszedł z sali zamykając za sobą drzwi. I znowu została sama. W jej głowie był mętlik. Chciała, żeby to był tylko sen, chciała jak najszybciej się z niego obudzić. Była zmęczona, dopiero teraz zdała sobie sprawę w jakiej sytuacji się znajduje. Porwana i związana. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Po 10 minutach do sali weszło kilku żołnierzy, dwóch podeszło do Lucy, dwóch stanęło za nimi, a jeszcze dwóch zostało przy drzwiach. Zaczęli odwiązywać dziewczynę. Poczuła ulgę, gdy jej dłonie wreszcie były wolne i zaczęła je masować. Na nadgarstkach pojawiło się kilka siniaków. Gdy jej nogi również zostały oswobodzone, chciała wstać z krzesła, ale żołnierz nacisnął na jej ramię dosyć mocno przez co wylądowała z powrotem na krześle. Nagle do pomieszczenia wszedł mężczyzna. Zobaczyła w drzwiach faceta ubranego w wojskowy mundur i buty. Miał krótko obcięte włosy koloru brązowego i czarne okulary. Na policzku widniała głęboka blizna. Jedyne co przykuło jej uwagę to odznaki przypięte na piersi. To już całkiem zbiło ją z tropu. Wcześniej myślała, że została porwana dla okupu z uwagi na wysoką posadę jej ojca w firmie, ale bandyta na pewno tak się nie ubiera. Na naszywce widniał napis gen.John Kelley. Spojrzał na Lucy, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, wyglądał na twardego i nie do złamania. - Założyć jej bransoletę i zaprowadzić do pokoju nr.4 - powiedział i wyszedł. Dziewczyna trwała tak w bezruchu, po chwili zorientowała się, że ma lekko uchylone usta. Wyrwał ją z tego stanu żołnierz po jej lewej stronie który od razu zaczął wykonywać polecenie. Szarpnął ją za lewą rękę zbyt mocno i dziewczyna skrzywiła się z bólu, ale starała się nie dać nic po sobie poznać. Musiała być silna. Jeśli się podda może już nigdy stąd nie wyjść. Założenie bransolety zajęło im nie całą minutę. Była metalowa i dopasowana do ręki, miała może z 3 cm szerokości, świeciło się na niej kilka lampek. Inny żołnierz chwycił ją za ramię i podciągnął do góry dając jej znak, że ma wstać. Przez tyle godzin siedziała w jednym miejscu, że od razu zakręciło jej się w głowie. Po wyjściu z pokoju jej oczom ukazał się olbrzymi korytarz. Ciągnął się w dwie strony. Wszędzie było pełno mundurowych. Przed nią właśnie przejechał wózek z jakąś wysoce zaawansowaną technicznie bronią. Długo się nie naoglądała, gdyż chwilę potem na jej głowę został nałożony worek. Nawet nie próbowała się sprzeciwiać. Posłusznie szła w kierunku jaki wytyczyli jej zieloni. Wchodząc do pomieszczenia słyszała jak za nią zamykają się drzwi. Ktoś szybkim ruchem zdjął jej worek z głowy i popchnął ją w głąb celi. Upadła i w ostatniej chwili uchroniła się od uderzenia głową w podłogę. Gdy się odwróciła nikogo już w pomieszczeniu nie było. Podniosła się powoli masując biodro, które przyjęło całe uderzenie. Szybko domyśliła się, że wylądowała w celi. Tylko dlaczego? Przecież ona nic nie zrobiła. To wszystko było jak jakiś koszmar. Usiadła na kozetce. Przyjrzała się bransoletce, którą jej nałożyli. Podobne światełka widniały na konsoli przy drzwiach. Czyli było to na wypadek gdyby chciała uciec. Tym razem emocje wzięły górę. Podciągnęła kolana pod brodę i objąwszy je rękoma zaczęła płakać.

NadprzyrodzeniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz