Rozdział 3: Pierwsze spotkanie

271 16 15
                                    

       Gdy otworzyłam oczy, znajdowałam się w pokoju.Był drewniany, niewielki lecz wystarczający jak na moje potrzeby. Dookoła siebie dostrzegałam regały wypełnione książkami, kilka beczek oraz skór zawieszonych na ścianie. W lewym rogu zauważyłam także klatkę średniej wielkości, która była otwarta. Zapewne trzymano tam jakiegoś ptaka, czy coś takiego. Niedaleko łóżka znajdował się kominek, z którego buchało ciepło a trzask drewna zmieszany z blaskiem ognia wywoływał we mnie ciepłe wspomnienia. W pewnym momencie otworzyły się drzwi, przez które przeszła uśmiechnięta elfka. Niosła jakąś skrzynkę, jednak kiedy skierowała swój wzrok na mnie, ze strachu upadła ona a wraz z nią skrzynka.

- Nie wiedziałam, że śpisz! - zawołała widząc mnie leżącą jeszcze na łóżku

- Spokojnie. Nie denerwuj się. Nic się nie stało, na prawdę. Możesz mi tylko odpowiedzieć gdzie aktualnie się znajduję?

- Lady Kasandra prosiła, gdy oczywiście się już obudzisz i przyprowadzisz do porządku, byś odnalazła ją w świątyni. Znajdujesz się w Azylu - słyszałam, jak drżał jej głos.

Ciekawe, kto ją aż tak wystraszył.

- Dziękuję - skinęłam głową a elfka pośpiesznie opuściła pokoik.

  Ja, tymczasem, podeszłam do lustra: przede mną widniało odbicie niewysokiej, drobnej kobiety z jasnymi włosami ściągniętymi w niedbałą kitkę. Moje elfie uszy odstawały nieco, jednak zawsze traktowałam je jako tą uroczą część mojego ciała. Skupiłam się na mojej twarzy:  jasne vallaslin - czyli znaki nakładane na nasze ciało, oznaczające wejście w dorosłość - w wymyślnym kształcie znaczyły swoją drogę od nasady nosa aż po czoło, gdzie rozwijały się na prawo i lewo. Duże, błękitne oczy uważnie obserwowały swoje odbicie spod długich, czarnych, gęstych rzęs. Po raz kolejny dotykałam swojej twarzy, by uwierzyć że to wszystko jest prawdą: prostego, małego nosa, wąskich i jednocześnie pełnych ust, małego podbródka i delikatnie wystających kości policzkowych, usadowionych nieco niżej niż oczodoły. Policzki miałam lekko pulchne, a na nich nałożony jasny róż. Sztukę wyrabiania kosmetyków nabyłam od mojej przyjaciółki z klanu - Ayshen - która do tych celów zbierała kwiaty, a tusz wyrabiała z zwęglonego kamienia. Dokładnie nie zapamiętałam tej techniki, więc korzystałam z tego co zapamiętałam - póki co działało. Spojrzałam na wieszak znajdujący się tuż obok - szybkim ruchem zdjęłam ciepłą, skórzaną kurtkę po czym opuściłam pomieszczenie.

Na zewnątrz przed moim domem stało mnóstwo ludzi: ustawili się w dwóch rzędach naprzeciw siebie, trzymając zaciśniętą prawą pięść przy sercu. Była to garść ludzi zmieszanych razem: mieszkańcy Azylu wraz żołnierzami. Poczułam zmieszanie, jednak chciałam bardzo je przed nimi ukryć, więc zmusiłam się do uśmiechu. Radość na ich twarzach była nie do opisania, oczy pełne ekscytacji gdy lustrowali mnie wszyscy po kolei. Obrałam kierunek do świątyni stawiając powolne kroki, by mogli mi się przyjrzeć. Może to okaz niezwykłej dumy, ale ja byłam z siebie cholernie dumna!

- To ona! Herold Andrasty! - usłyszałam gdzieś z tłumu. W odpowiedzi posłałam młodemu mężczyźnie uśmiech. On zaś zrobił się cały czerwony, co mnie rozczuliło więc zachichotałam.

Na lewo znajdowały się schody prowadzące do świątyni w Azylu. Zobaczyłam w oddali grupkę kapłanek Zakonu, które stały przed budynkiem. Zapewne mnie oczekiwali zniecierpliwieni. Świątynia była wysoka, wykonana z jasnego kamienia. Na dachu łopotały pod wpływem wiatru czerwone flagi, z nieznaną mi symboliką w kolorze złota. Kiedy otwierałam drzwi budynku słyszałam jakieś pomruki: uznałam, że to nie najlepszy pomysł a zarazem moment, by wdawać się w kłótnię z kapłanami i kapłankami.

Wnętrze świątyni było ciemne, oświetlone jedynie świeczkami w sporej ilości. Pod moimi stopami ciągnął się długi, karmazynowy dywan z złotymi zdobieniami po bokach. Przy każdym z filarów świątyni stało wiele, malutkich świeczek. Istotnie oddawało to niezwykły, niepowtarzalny nastrój typowy dla świątyń lecz ten nastrój był inny.. niósł ze sobą dobre, spokojne ciepło. Idąc wzdłuż dywanu dotarłam do wielkich, drewnianych drzwi nad którymi wisiała flaga, również karmazynowa z wyszytym z złotej nici słońcem, od którego wypływały falowane promienie. Przekroczyłam drzwi i ujrzałam pierwsze, znajome twarze: Kasandra pochylała się nad szerokim lecz krótkim, drewnianym stołem a Leliana stała tuż obok. Nie mogło zabraknąć także czarnego charakteru - przemiłego, dobrotliwego Kanclerza Rodryka.

Dragon Age Inkwizycja: Byłam Ci PisanaWhere stories live. Discover now