- Pójdziemy na spacer? - Harry był dziś niezwykle szczęśliwy.
- Nie - mruknęłam wybierając inny kanał w telewizorze.
- Dlaczego nie? - zapytał niczym kilkuletnie dziecko, któremu odmówiło się słodyczy.
- Nie mam ochoty - dalej nie znalazłam nic, co chciałabym oglądać.
- No to może pójdziemy zjeść na mieście? - nie dawał za wygraną.
- Nie - przestałam przewijać, zostawiając kanał muzyczny.
- No jak to - skrzyżował ręce w geście urażenia.
- Nie mam ochoty - westchnęłam sięgając po kubek z herbatą.
- W takim razie co powiesz na kino? - zapytał z nadzieją.
- Nie - chwyciłam kilka ciastek, ewidentnie znudzona tą rozmową.
- Oj no weź! - oparł głowę o oparcie kanapy i zamknął oczy.
- Nie mam ochoty.. - szepnęłam.
- Rano było z tobą tak dobrze - odetchnął głęboko, zapewne starając się uspokoić.
- Pogódź się z faktem, że będę miała takie rzuty depresyjne - fuknęłam i wstałam z sofy.
- Clair, nie psuj tego - jego błagalny ton zmusił mnie do przystanięcia w miejscu.
- Czego niby - jakoś nie miałam siły na dyskusję.
- Tego, co udało nam się odbudować - moje serce przyspieszyło - Zaczęliśmy rozmawiać tak jak kiedyś. Przestałaś się izolować, więc mam szansę na spędzanie z tobą czasu. Nawet spaliśmy razem, tak jak kiedyś.
- Już nigdy nie będzie "tak jak kiedyś" - opuściłam głowę w stronę podłogi, zaciskając mocno powieki. Słyszałam kroki, a po chwili poczułam silne ramiona oplatające mnie w pasie. Ciepły oddech na moim karku potwierdzał jego obecność i bliski kontakt z moim ciałem.
- Masz rację - doznałam ukłucia zawiedzenia, gdy potwierdził moje obawy. W głębi duszy liczyłam na pocieszenie, że możemy wrócić do tych beztroskich czasów - Jednak do naszych obowiązków należy zrobienie wszystkiego, co w naszej mocy, by było lepiej.
Jego słowa były czymś więcej, niż tylko zapewnieniem poprawy. Okazały się czymś w rodzaju natchnienia i motywacji, czymś, co pchnęło mnie do przodu i dało nadzieję poradzenia sobie z tym brzemieniem, które dźwigałam. Zaczęłam wierzyć, że jesteśmy w stanie z tego wybrnąć, razem, a pomysł ten przestał być absurdalnym i tak odległym. Zaczął być czymś namacalnym i czymś, do czego pragnęłam dążyć. Jedno zdanie spowodowało, że runęły wszystkie mury, jakie utworzyły się między nami przez wszystkie kłótnie, konflikty i sprzeczności losu. Zniknęło wszystko, co nas od siebie oddalało i nas dzieliło. Byliśmy tylko my. Dwójka młodych ludzi, którym życie dało niezłego kopa. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Jednak z całego serca chciałam zacząć wszystko od nowa, zostawiając zbędny balast daleko za nami. Potrzebowałam go przy moim boku, tego byłam pewna. Świadomość ta nie opuszczała mnie przez cały ten czas.
Niczym w transie pozwoliłam sobie chociaż raz zrobić coś spontanicznie. Coś, na co miałam ochotę, bez niepotrzebnych rozmyślań o konsekwencjach.
Obróciłam się na pięcie w stronę chłopaka, którego masywna sylwetka ciasno do mnie przylegała. Dostrzegłam zdziwienie w jego oczach i korzystając z jego bezbronnego stanu gwałtownie wpiłam się w jego usta, zarzucając ręce na tak dobrze znany mi kark.
Ta przedłużająca się chwila zbliżenia była tym, czego potrzebowałam. Rozjaśniła mi umysł i rozwiała wszelkie wątpliwości. Kochałam go. Kochałam go całym ciałem i duszą. Co do tego nie było żadnych wątpliwości.
- Clair.. - szepnął, odrywając się ode mnie na nieznaczną odległość.
- Proszę - szybko mu przerwałam - Nic nie mów..
Oparłam swoje czoło o jego. Chwila ciszy, bez żadnych konwersacji zaprzątających głowę, tylko bliskość dwóch osób.
***
CZYTASZ
Fate. 2 |H.S|
FanfictionH: "Clair, chyba się w Tobie zakochałem..." C: "Ja w Tobie chyba też, Harry..." H: "Nigdy bym Cię nie zostawił. Jesteś dla mnie wszystkim, Clair. Jesteś moim powietrzem." H: "Za kogo Ty się kurwa uważasz, żeby inge...