Rozdział 19: Wybacz, kochanie, ale cię nienawidzę

954 50 12
                                    

Wierciłam się na łóżku przez jakieś pół godziny, przytulając swojego puchatego jaśka. Promienie słoneczne przebijały cienką warstwę zasłon i raziły moje mieniące się szmaragdowym blaskiem oczy. W końcu po wielu próbach udało mi się w spokoju zasnąć.

Miałam sen. Makabryczny sen. Jeszcze nigdy nie przeżyłam czegoś tak strasznego. Po przebudzeniu miałam wciąż straszne dreszcze. To nie był taki sobie zwyczajny sen. To jedna z najgorszych wizji przyszłości, jaka tylko mogła mnie spotkać.

Było lato. Trawa rosła przycięta równo po obu stronach kamiennej dróżki przed dużym kościołem w stylu gotyckim. Z wieży biły dwa potężne dzwony. Znalazłam się z powrotem na Hokkaido, blisko mojego domu i mojego najdroższego Ojca.

Ubrana byłam w długą, niezwykle ozdobną białą suknię z aksamitu, z wyciętym wielkim posiatkowanym sercem na plecach, którego koniec sięgał mi do tyłka. Z przodu kreacja miała nie za duży dekolt, a moją szyję zdobiła piękna brylantowa kolia.

We włosy wszczepiono mi kilka białych i czerwonych róż i z tych samych kwiatów trzymałam w dłoniach bukiet.

Wszystko wydawało się być cudowne i radosne, ale nastrój zmieniał się wraz z biegiem wydarzeń.

Podwójne drzwi kościoła otworzyły się przede mną szeroko i ze środka wydobyła się tradycyjna uroczysta melodia ślubna. Opanowanym i pewnym krokiem szłam w kierunku ołtarza. Obcasy moich pantofli stukały o gładką podłogę, lecz po wejściu na podłużny dywan stukot natychmiast zamilkł. Ławy nie były zajęte przez gości. Nikt nie siedział, nikt nie przyszedł. Dostrzegłam jednakże naprzeciwko mnie czyjś smukły kontur.

Podchodziłam zaciekawiona coraz bliżej. Gdy pokonałam dzielącą nas odległość, odwróciłam się do postaci, by ujrzeć jej oblicze. Twarz miał zakrytą cieniem utworzonym przez duży kaptur. Dostrzegłam tylko dwa zwężone światełka w kształcie oczu - jedno czerwone, a drugie niebieskie. Wpatrywały się we mnie, przewiercając mnie od środka i ogarniając mnie lękiem. Cofnęłam się nieznacznie.

Postać w czarnym kapturze i pelerynie, o tym samym kolorze, zasłaniającej całe jej ciało, zwróciła wzrok ku innej, mniej przerażającej istocie, która nagle się pojawiła.

Również na nią spojrzałam. Dyskretnie i niepozornie niczym cień ukazał się nam diabeł z mocno opaloną skórą, odcieniem przypominającą uprażone wiórki kokosowe z nutą jasnej czerwieni oraz czarną podłużną zakrzywioną blizną przechodzącą przez lewe oko. Brązowe włosy ułożone były do góry w obecnie bardzo popularny młodzieżowy męski fryz. Miał na sobie ciemną koszulę, spodnie do kompletu z prostą nogawką, bordowy krawat i błyszczące lakierki. Z pleców wyrastały mu cienkie nietoperze skrzydła.

Diabły z reguły były piękne. Ten z mojego snu też był niczego sobie. Ale jego wzrok malinowych oczu przyprawiał mnie o dreszcze. Ukrywały w sobie zło i głęboką tajemnicę.

Zastanawiałam się, czy peleryniarz, koło którego stałam, również był diabłem. Nie widziałam jednak skrzydeł, więc mógł być innym znanym mi demonem albo schował je sprytnie pod ubraniem.

Najbardziej mnie zadziwił fakt, że to wszystko odbywało się w kościele - miejscu kultu Wszechmocnego Boga. To takie nieprawdopodobne, żeby jakiekolwiek istoty pokroju pomiotu szatana (oczywiście poza mną, kiedy jeszcze byłam wilkołakiem) weszły do tego świętego sanktuarium.

Nagle wnętrze budynku zaczęły płonąć. Wszędzie wokół płomienie wspinały się po konstrukcji. Ogień tańczył szargany wiatrem z otwartych okien. Kręciłam się niespokojnie, nie rozumiejąc, co się dzieje. Demony w bezruchu obserwowały każdy mój ruch. W pomieszczeniu zrobiło się piekielnie gorąco od żaru, ale ani trochę się nie spociłam. Nie zauważyłam również żadnej kropli potu na czole malinowookiego diabła.

Fσявι∂∂єи Aиgєℓ | DIABOLIK LOVERS Fαиfι¢тισи [KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz